Authors Posts by Patrycja Bilińska

Patrycja Bilińska

Patrycja Bilińska
316 POSTS 22 COMMENTS

Taką motywację dzisiaj mam:
Logopedyczny prezent dla najwspanialszej z mam.

 
 To akurat z myślą o [l] w grupach spółgłoskowych oraz [ś]. A najlepiej 2 w 1;)W innej wersji:

Logopedyczny prezent dla najwspanialszej z mam.
powtórzę dla niej:
ślam, ślum, ślim, ślem, ślam.
To jeszcze nie koniec.
Chcę jeszcze więcej –
powtórzę zatem czym prędzej:
plam, plim, plum, plem,
blam, blim, blum, blem,
mlam, mlim, mlum mlem.

Powiedz, mamo, teraz –
jestem ciekawa –
czy zasłużyłam na brawa?

Pytanie:  Jesteśmy pod opieką logopedy od pół roku, nie widzę żadnej poprawy. Zajęcia raz w tygodniu po 30 min. Kiedy powinny być zauważalne postępy?

 

Pośrednią odpowiedź na pytanie udzieliłam tutaj. Jeśli logopeda jasno określa etapy planowanej terapii i swój plan działania (program), wówczas kontrolowanie postępów jest łatwe. Gorzej, jeśli nie komentuje tego, co robi, bo efekty w mowie spontanicznej nie są widoczne – czasem nawet po pół roku. Jeśli zatem rodzic nie wie, nad czym dokładnie pracuje logopeda (nie chodzi o założony efekt końcowy, czyli np. prawidłową wymowę głosek syczących, ale etapy pośrednie) i tylko w mowie potocznej dziecka stara się dostrzec zmiany, może się szybko rozczarować. Dlaczego?

Używanie nowo wprowadzonych głosek, a zwłaszcza nowych sposobów wypowiadania głosek (przy deformacjach, którym jest np. seplenienie międzyzębowe), w mowie spontanicznej jest ostatnim etapem terapii. W przypadku niektórych dzieci osiągnięcie go w pół roku, a zwłaszcza przy zajęciach rzadkich może się okazać niemożliwe. Ważne jest zatem, aby ćwiczyć codziennie z dzieckiem w domu – przynajmniej kilkanaście minut przy okazji codziennych sytuacji bądź o stałej porze (czasem warto przy lustrze). Ważny jest dobry kontakt z logopedą i uświadomienie sobie, co robi, po co, jakimi metodami i na czym one polegają. Jeśli to nie jest jasne, można pomyśleć o zmianie specjalisty, bo bez współpracy terapia logopedyczna będzie trwać znacznie dłużej.

0 2434
patrycjaWielokrotnie przejmowałam terapię logopedyczną po innym logopedzie, co stało się źródłem wielu refleksji. Kilkoma chcę się podzielić.

Refleksja nr 1: Rodzice nie wiedzą, co ich dziecko robi na zajęciach.

 
Zdarzyło mi się, że mama, którą poprosiłam o numer telefonu do ich drugiego logopedy, żeby zapytać o dotychczasową terapię, ucieszyła się, bo – jak powiedziała – „sama chętnie się dowie, co jej dziecko robi na zajęciach”. Dlaczego? Pani logopedka niechętnie odpowiadała na jej pytania, więc mama po jakimś czasie przestała pytać.
Rodzice często nie są wpuszczani za drzwi gabinetu, co zazwyczaj uzasadniane jest tym, że dziecko lepiej ćwiczy bez ich obecności. Często sami nie chcą uczestniczyć w zajęciach, żeby zagospodarowany czas poświęcić na wypicie kawy, szybkie zakupy czy przeczytanie gazety.
Które rozwiązanie jest lepsze? To prawda, że niektóre dzieci lepiej zachowują się bez rodziców. To prawda, że czasem rodzice bardziej przeszkadzają niż pomagają. Uważam jednak, że rodzice powinni – jeśli nie zawsze – to, jeśli to możliwe, przynajmniej raz na kilka tygodni, uczestniczyć w zajęciach. Po co? Na przykład po to, żeby wiedzieć, jak ćwiczyć z dzieckiem w domu. Sam komentarz logopedy może się okazać niewystarczający. Po to też, żeby z większą świadomością uczestniczyć w terapii dziecka i brać współodpowiedzialność za jej powodzenie.

Refleksja nr 2: Rodzice mylą cele terapii ze sposobami ich realizacji

Każde działanie pedagogiczne ma jakiś cel. To on jest najważniejszy na każdych zajęciach i to jego osiągnięcie warunkuje dobór ćwiczeń. Sformułowanie celów terapii wynika z diagnozy. Cele powinny być jasne, mierzalne i realne. Jaki z tego wniosek wypływa dla rodziców? Warto wiedzieć, co sobie założył logopeda – jakie są cele terapii – żeby świadomie oceniać jej skuteczność.Kiedyś jedna mama na pytanie o to, co ćwiczyli z poprzednim logopedą (w domyśle: jaki problem miało dziecko i jakie cele realizował logopeda), odpowiedziała: „Robiliśmy o tak: <demonstracja kląskania> i tak <nadymanie policzków> i tak….”. Mama nie znała jednak odpowiedzi na pytanie: po co to robili?

Szczerze mówiąc, chyba się nigdy nie spotkałam z tym, żeby rodzic znał cele poprzedniej terapii, o ile nie była to kwestia oczywista i mało złożona, jak np. wywołanie i utrwalenie głoski [r].
Z drugiej strony spotkałam się też z typem rodziców negujących sens zalecanych ćwiczeń. Przykładowo – zapisałam w zeszycie jednemu z uczniów z niepełnosprawnością intelektualną w stopniu umiarkowanym, zadanie domowe. Chciałam, aby wybrał z pokoju kilka rzeczy, pooglądał je, podotykał, powąchał itp, a następnie określił z pomocą rodzica, jakie one są (duże, małe, cienkie, grube, śliskie itd….). Mama stwierdziła, że zadanie wykracza poza jego możliwości, bo on się w ten sposób nie nauczy żadnego przymiotnika. Zdziwiona, zapytałam, dlaczego tak uważa. Usłyszałam, że ona musiałaby najpierw zgromadzić 20 przedmiotów o jednej cesze, np. dużych,  i pokazać, że one wszystkie są duże, to wtedy może by zapamiętał, co to znaczy duży. I odmówiła wykonania zadania…

Refleksja nr 3: Zaufanie – potrzebne, ślepe zaufanie – szkodliwe

 
Zaufanie do specjalisty jest warunkiem koniecznym do osiągnięcia sukcesu w terapii, ale wydaje mi się – że ślepe zaufanie może być tragiczniejsze w skutkach niż jego brak. Jeden terapeuta nie jest wszystkowiedzącym guru. Czasem warto skonsultować się z wieloma specjalistami i świadomie wybrać metody terapii.
Nawiasem mówiąc, spotkałam się z tym, że rodzice tak twardo trzymali się zaleceń jakiegoś specjalisty, że nie dość, że nie zmieniali żadnego szczegółu w wykonywanych ćwiczeniach, to nie wprowadzali nowych bez zgody swojego terapeuty. Przykładowo – pani terapeutka kazała układać wieżę z 5 klocków, ale o budowę wieży z 6 – rodzice pytali już o zgodę.
Jakie refleksje mieli logopedzi przejmujący „moje” dzieci? Może się kiedyś podzielą 😀

0 2282
Książka powstała – jak pisze autorka we wstępie – jako przejaw „buntu przeciwko konserwatywnej postawie osób odpowiedzialnych za leczenie i edukację, a także marnowania potencjału wielu dzieci i spychaniu ich na margines życia społecznego tylko dlatego, że nie potrafią się komunikować.” Pomimo iż została wydana w 2005 roku – nie straciła na wartości.
Autorka – jako praktyk – opowiada o swoich doświadczeniach w pracy z niemówiącymi dziećmi z autyzmem i swoim tytułowym „programie”, zainspirowanym pomysłami Shoplera na rozwijanie sfer funkcjonowania dziecka, teorią Delacato oraz dwiema metodami wykorzystującymi pismo. Pierwszą z nich jest – dostosowana przez autorkę do własnych potrzeb – metoda Domana. Pomysł nauki czytania od globalnego przez sylaby do pojedynczych liter jest godny uwagi. Kontrowersyjna jest natomiast, metoda ułatwionej komunikacji, polegająca na podtrzymywaniu ramienia, przedramienia bądź ręki osoby piszącej (najczęściej) na klawiaturze. Z czego wynikają kontrowersje wokół tej metody – przeczytaj, na przykład, tutaj.
Nawet jeśli nie wierzymy w autentyczność tekstów pisanych metodą UK (autorka zamieszcza wiele z nich), godne uwagi są jej przemyślenia, spostrzeżenia i pomysły. Wydaje się mieć zdroworozsądkowe podejście do terapii dzieci nie tylko z autyzmem, ale ogólnie – problemami komunikacyjnymi.
 
Pozycja bogata jest w praktyczne pomysły. Ten, z którego skorzystam w pierwszej kolejności, dotyczy nauki wskazywania. Palec wskazujący malujemy lakierem do paznokci lub wkładamy do rękawiczki z wyciętym na niego miejscem.
 
Książkę przeczytałam z wielką przyjemnością.
 
Maria Walczakowska – Dutka, Program nauki komunikacji dla dzieci ze specjalnymi potrzebami edukacyjnymi, Oficyna Wydawnicza „Impuls”, Kraków 2005
 

0 2992
Każdy logopeda wie, jak nudne dla dziecka jest powtarzanie sylab, słów, połączeń dwuwyrazowych czy całych zdań, jeśli nie towarzyszy temu jakiś inny rodzaj aktywności. „Kolorowanie za powtarzanie”, jak to zwykłam nazywać, może być dobrym pomysłem na utrwalanie głosek w ramach ćwiczeń domowych. Jest też informacją zwrotną dla logopedy (proszę teraz rodziców, by przeskoczyli jeden akapit), czy ktoś ćwiczył z dzieckiem. Jeśli zadanie domowe wraca pokolorowane, z dopiskami – wiadomo, że zostało przynajmniej wyciągnięte. Pomięte kartki też raczej dobrze świadczą o rodzicach. Kartki zgubione – wiadomo. Kolorowanki mogą się zatem okazać sprawdzianem nie tylko dla dziecka, ale też i jego rodziców. Tak, tak – teraz się zwracam do tych rodziców, którzy nie posłuchali prośby o przeskoczenie tego akapitu: logopedzi  was sprawdzają, dlatego zadania – niekiedy pozornie „nie wiadomo po co”, mogą się okazać zadaniami z myślą o was! Skoro się wydało, przejdźmy do sedna.

Jako sposób na urozmaicenie żmudnego powtarzania, proponuję kolorowanki logopedyczne. Czymże się one różnią od zwykłych kolorowanek? Taka, na przykład, Alicja Rominiecka – Stec, tworząc swoją propozycję kolorowanek (na załączonym zdjęciu – z głoską „ż”) – przemyciła na rysunkach logotomy (takie kawałki słów, jak „aża” czy „eże”), słowa, połączenia dwuwyrazowe, a nawet całe zdania. Niektóre kolorowanki mają postać gier, co staje się dla dziecka dodatkową atrakcją. Dziecko, które pokoloruje wszystkie 92 strony, ma zapewnione, że głoskę „ż” będzie wymawiać dobrze:) Ale rodzice będą musieli kupić nowe kredki!
Gdyby kogoś interesowało kupno akurat tych kolorowanek, o których wspomniałam, proszę pisać bezpośrednio do autorki: alicjarominiecka@wp.pl lub poprzez  facebooka: https://www.facebook.com/pages/Gabinet-Logopedyczny-Alicja-Rominiecka-Stec/782620428430264. Ja swoją zamówiłam właśnie w ten sposób. Kolorowanki są na płycie.

3 3394
Rzadko kupuję pomoce logopedyczne (częściej książki teoretyczne). Satysfakcję sprawia mi samodzielne ich wymyślanie, choćby nie miały wiele sensu. Nawiasem mówiąc – najbardziej bezsensowny wierszyk, jaki wymyśliłam, tj. Wierszyk pod patronatem głoski „h”, w którym jest więcej akcji niż sensu, cieszył się największą popularnością spośród wszystkich dotychczas udostępnionych. Facebook twierdzi, że zebrał łącznie 195 polubień, komentarzy i udostępnień, co jest — póki co — najlepszym wynikiem jak na Brzęczychrząszcza.
 
Bez czego obejść się nie można? Szpatułek? E tam! Zdarzyło mi się używać łyżki do cofnięcia języka i było ok. Zestawu wierszyków logopedycznych? Wymyślałam systematycznie swoje. Gadżetów do ćwiczeń oddechowych? Pod ręką jest zawsze papier, z którego można wiele wymyślić.

Są jednak rzeczy, które tak mi ułatwiają pracę, że ich — po prostu — nie oddam.
 
1. Laminarka
Do kupienia laminarki zainspirowała mnie Alina (dziękuję!). Swoją kupiłam za 50 zł w Rossmanie. Ma jedną wadę – dookoła obrazka muszę zostawiać zapas folii. 
Laminowanie sprawia mi wielką frajdę. To uczucie, gdy kolory na obrazkach ożywają… Ach!
 
2. Drukarka
Moja aktualna drukuje zdjęcia w rewelacyjnej jakości. Drukowanie to też frajda pomimo głosów zza ucha, jakobym „drukowała śmieci” 🙂
 
3. Internet
Jak tu się obejść bez Google Grafika?

Bardzo przydatne okazuje się także forum logopedyczne, ale – jak się przekonałam – tylko to na facebooku. Życzliwość innych logopedów jest tam zadziwiająca.

 
 
4. Telefon
W telefonie mam zestaw podręcznych piosenek i dźwięków. Najbardziej jednak przydaje się jako czasomierz.

5. Programy graficzne
W Photoshopie usuwam pryszcze, w Lightroomie poprawiam kolory, a najbardziej niezawodny i tak jest staruszek Paint:)
Ci, którzy znają, pewnie zauważyli, że do robienia karteczek i innych kiczowych grafik na fb i blog, najczęściej używam darmowego PhotoScape’a.

A co dla Was jest najważniejsze?
 

0 2104

1. Aczkolwiek

Aczkolwiek – jak podaje Słownik języka polskiego PWN – jest „spójnikiem łączącym zdania lub wyrażenia o treści przeciwstawnej, nieoczekiwanej w danym zestawieniu„. Pomimo dostępnych synonimów, takich jak: jednakalechoćmimo że, wielu użytkowników języka polskiego odnosi wrażenie, iż brzmią one zbyt pospolicie, dlatego w swoich wypowiedziach wolą użyć arystokratycznego „aczkolwiek”. Dla mnie jest to słowo nadęte, a w zestawieniu z mową potoczną rodzi zdania w stylu:
 
Rozrzucałam obornik przez godzinę, aczkolwiek mogłam to robić przez dwie.

2. Monument

A nie można powiedzieć posąg, rzeźba czy obelisk, jak podpowiada słownik języka polskiego?
 

3. Zajebisty/ zajefajny

Słowo „fajny” ma długą karierę. Stało się na tyle neutralne, że przestało spełniać swoją rolę. Dla wyrażenia pozytywnego odbioru zaczęto używać słów „zajebisty” i „zajefajny”. Dla mnie – wiocha!

4. Chłopacy

Taka forma nie przejdzie mi przez gardło. Te chłopaki, i już!

5. Dwór/Pantofel

W sporze – wyjść na pole/ wyjść na dwór pozostaję wierna swym korzeniom i w imię solidarności oraz patriotyzmu lokalnego wychodzę na pole. W towarzystwie osób wolących  – na dwór –  ja wychodzę z domu lub na zewnątrz.  Jest to jakiś rodzaj kompromisu:) Nie dotyczy on innych regionalizmów. Jem ostrężyny, używam gumki do mazania, ciapy widuję w różnych miejscach, ale nigdy na nogach. I choć wiem, że Kopciuszek zgubił pantofelek, dla mnie pantofel zawsze będzie zwykłym kapciem. 

 

Podobno każdy zna się na wychowywaniu dzieci, dopóki sam nie zostanie rodzicem. W moim przypadku się to sprawdziło. Kiedy przekonałam się w praktyce, ile spraw muszą rodzice ogarnąć, przestało mnie oburzać wiele rzeczy. Widząc błędy u siebie, mniej krytycznym okiem patrzyłam na innych.

Jedna z rzeczy, która mnie zawsze zastanawiała, to język, jakim matki, ciotki, nianie, tatusiowie, zwracają się do dzieci. Nie będę pisać o „języku nianiek”, zdrobnieniach itp…, ale jednym małym słowie. Czy zastanawialiście się kiedyś, skąd się wzięło „AM”? Taka niewinna sylaba zamknięta, towarzysząca posiłkom. Sylaba, której używanie w kontekście jedzenia wywoływało mój sprzeciw.
Dopiero dzisiaj, kiedy usłyszałam od mojego dziewięciomiesięcznego Tymka owo „am”, uświadomiłam sobie, że nie jest ono wcale takie głupie i przypadkowe.

Dziecko szeroko otwierając usta, układa je w sam raz do wymówienia samogłoski [a]. Zamykając je z jedzeniem, dzięki złączeniu warg, produkuje dwuwargowe [m]. Niby takie oczywiste, a jednak zadziwiające. To nie rodzice zatem wymyślili omawiane słowo, ale „podchwycili” sylabę przypadkowo produkowaną przez dzieci w sytuacjach jedzenia.

Można się tu także doszukiwać przejawów dążenia języka do ekonomiczności. O wiele łatwiej bowiem wymówić [am] niż, na przykład, zdanie: „Otwórz buzię, pogryź i połknij.”

Jeśli dziecko zacznie świadomie owe „am” używać jako komunikat 'jestem głodny’, wówczas słowo to nabierze jeszcze większego znaczenia. I wcale nie zamierzam zachęcać do jego używania. Moim celem jest jedynie zwrócenie uwagi na to, że przekazanie intencji komunikacyjnej jest o wiele ważniejszą sprawą niż forma, w jakiej się to zrobi (o ile nie ma się do wyboru repertuaru dostępnych form :D)

PS Odnośnie jedzenia:

Kacper (4l.) z buzią pobrudzoną czekoladą: „Nic nie znalazłem i nic nie zjadłem.”

Pobierz plik
Wybierając sposób alternatywnej bądź wspomagającej komunikacji, trzeba przeanalizować wiele czynników. Aby móc to zrobić w sposób czytelny, warto posłużyć się wzorem dokumentu. Ja proponuję taki:
Wypełniając wspólnie z psychologiem i wychowawcą (w konsultacji z rodzicami) można opracować wspólny plan pracy w zakresie komunikacji. A tylko taki ma szansę powodzenia. Analiza jest też dokumentem i dowodem naszych działań.
Jakie mogą być szanse, możliwości, dobre strony dziecka – ważne z punktu widzenia nauki AAC?
np. dobra pamięć wzrokowa, sprawność ruchowa, umiejętność naśladowania gestów itp…
zagrożenia, słabe strony – to, na przykład, agnozja wzrokowa, MPD, brak intencji komunikacyjnej itp…
Wzór może się też przydać w przypadku dorosłych osób z afazją (po zastąpieniu słowa „dziecko” – „pacjentem”). Mogę przesłać na mejla wersję edytowalną.

Osoby z niepełnosprawnością intelektualną nie zawsze są w stanie nauczyć się czytać. Zastanawiałam się, jakie są najważniejsze wyrazy – z punktu widzenia funkcjonowania w społeczeństwie – których warto nauczyć je czytać w sposób globalny. Z myślą o dzieciach z umiarkowanym stopniem niepełnosprawności intelektualnej zrobiłam na szybko nowe pomoce.
Wyrazy, które wymyśliłam, zapisałam na karteczkach (wersja – wielkie i małe litery). Ilustracje można przykleić z drugiej strony albo zostawić osobno. Ja swoje karteczki zalaminuję. Jako że zrobiłam sobie pomoce na własny użytek, liczę na to, iż nikt się na mnie nie obrazi za pożyczenie zdjęć (Google grafika) 🙂
Swój zbiór obrazków zamierzam powiększać w miarę pojawiania się nowych pomysłów na ważne wyrazy. Aha, puste karteczki są po to, by zapisać na nich imię dziecka i wkleić jego zdjęcie.
Folder z obrazkami tutaj.

Pamiętam z dzieciństwa mnóstwo rymowanek, wyliczanek i zabaw paluszkowych, które … miały mało pedagogiczny wydźwięk:) Przykładowo – Sroczka z mojego dzieciństwa urwała jednemu dziecku łebek i poleciała fur fur fur. Odkąd przeczytałam gdzieś współczesną wersję z zakończeniem: „a dla tego (kciuka) nic nie miała i fur fur po więcej poleciała„, miałam ochotę wymyślić „przyjazne” wersje starych wyliczanek (do których pozostał mi sentyment). Ochota nie zastępuje niestety weny, dlatego zachęcam Was w komentarzach do podzielenia się swoimi pomysłami:)

Ja proponuję dwa:

Pamiętacie Panią Zosię i jej męża pijaka, który bił dzieci i ją samą?Ja proponuję, aby ów mąż śpiewał – choćby mu to miało wychodzić „byle jak”;) :

Pani Zo Zo Zo
Pani Sia sia sia
Pani Zosia męża ma,
a ten mąż mąż mąż
śpiewa wciąż wciąż wciąż
śpiewa tak, śpiewa siak,
śpiewa dla nas byle jak.

W oryginale – pies głupi, równie dobrze może być i mały, i chudy, i głodny, i jaki nam pasuje.

Wpadła bomba do piwnicy.
Napisała na tablicy:
SOS – głodny pies.

A jak przerobić wyliczankę:

Jadą Smurfy na rowerze, 
a Gargamel na Klakierze.
Smurfy poszły w las,
a Gargamel… hmm…

Poza tym „wlazł” to też mało literackie słowo. I w dodatku „poszły w las”? To już wdepnięcie w kupę mniej razi:)
PS Kulfon na górze niech będzie symbolem dzieciństwa. Piosenkę o nim śpiewam codziennie mojemu Tymkowi.

0 4539

O co chodzi? 

Ze słowem „paszport”- w odniesieniu do takiej formy przedstawienia możliwości komunikacyjnych osoby – spotkałam się dopiero kilka dni temu. Owe paszporty tworzone były dla dzieci z głębokim stopniem niepełnosprawności umysłowej. Nie wiem, czy ktoś już wymyślił zastosowanie ich dla osób z afazją, ale przypuszczam, że pierwsza nie jestem:)
Napisałam roboczą wersję takiego „paszportu” (imię zmienione) i zamierzam powiesić ją przy łóżku mojego pacjenta. Pytanie: po co? Zauważyłam, że  – przez personel, ale także osoby z rodziny, znajomych – chorzy z afazją są traktowani jako ci, którzy – po prostu – nie mówią, ale nikt nie zastanawia się nad tym, z czego owo niemówienie wynika. Tymczasem zrozumienie przyczyny niemówienia i/lub nierozumienia mowy jest najważniejszą sprawą w rozpoczęciu  terapii, a także istotną kwestią w samym kontakcie z chorym. Pamiętam panią, która po udarze nie umiała wymówić ani jednej głoski, ani porozumiewać się za pomocą gestów. Jako mieszkanka zakładu pielęgnacyjno – opiekuńczego została przydzielona do pokoju z dwiema innymi paniami, które były w stanie wegetatywnym. Tymczasem ta pani miała zachowane rozumienie mowy, a brak mowy wynikał z przyczyn motorycznych. Szybko opanowała podstawowe piktogramy, a aktualnie porozumiewa się za pomocą mowy.
Stworzenie paszportu może być sposobem na przekazanie podstawowych informacji o możliwościach komunikacyjnych osoby z afazją, ale też – mam nadzieję – sposobem na zaangażowanie choćby w niewielki sposób personelu do oddziaływań pośrednio terapeutycznych. W dużych zakładach niemożliwe jest porozmawianie z wszystkimi pracownikami o wszystkich pacjentach.

Niepotrzebny jest taki „paszport” osobie, której zaburzenia są niewielkie. Czy ów pomysł okaże się praktyczny, z jaką spotka się reakcją ze strony rodziny, samego chorego i personelu – napiszę za jakiś czas.

Jeśli ktoś ma ochotę, może skopiować moją wersję „paszportu” w wersji tekstowej:

Nazywam się Adam. Mam afazję – chorobę, przez którą muszę od nowa nauczyć się mówić. Mój główny problem z mówieniem polega na tym, że nie łączę słowa ze znaczeniem, przez co nie rozumiem wszystkiego, co do mnie mówisz. Dużo lepiej od mowy rozumiem gesty.

Wymówię swoje imię, jeśli podpowiesz mi pierwszą sylabę. Umiem także powiedzieć „dzień dobry” i „do widzenia”.

Potrafię nazwać części ciała oraz większość przedmiotów znajdujących się w pokoju, jeśli podpowiesz mi pierwszą sylabę. Zaśpiewaj ze mną znaną piosenkę – bardzo dobrze pamiętam melodie oraz niektóre słowa. Dokończę za ciebie znane powiedzenie lub przysłowie. Nie pamiętam, jak się czyta i pisze, ale próbuję rysować przedmioty lewą ręką.




0 4736
Już jakiś czas temu powstał ten wierszyk na konkurs Logopedii w Praktyce. Jako że na facebooku wyszukiwanie nie należy do najprostszych – zamieszczam go tutaj, żeby mi nie zginął:) Można wkleić uczniom na okładkę zeszytu:) Wersja graficzna autorstwa organizatora konkursu.

0 9343
Zainspirowana uwiecznioną przez Mrożka wyliczanką, w której „Siedzi baba na cmentarzu / Trzyma nogi w kałamarzu; „Siedzi baba na śmietniku / Trzyma nogi w pojemniku […]”, napisałam coś takiego, w czym sensu niewiele, ale za to cel logopedyczny: utrwalanie głoski [x] 'h’ 'ch’. Posłuchajcie:

W wersji tekstowej:

Wierszyk pod patronatem głoski „h”,

w którym jest więcej akcji niż sensu

Idzie chomik i mucha,
a tu zawierucha.
Idzie hutnik i Chinka,
a tu nagle choinka.
Idzie Henio i Hania,
Hania świat mu zasłania.
Idzie Chudy i Chory
niosą dwa duże wory.
Idzie chomik,
niesie dzika,
a tu…

koniec wierszyka.

0 2138


Gęba, kępa, kędy,
Dęba pęka, tędy,

Rębacz, stęka, zęby,
Treść,
Sierpc, sierść.
Zgiełk, igiełka, len,
Kiełk i giełda, hen,
Pchełki, mgiełka, serc,
Perć, tędy.



To…
To jest mój wyraz troski o spółgłoski
O ojczysty język polski
Mozolna musztra słów, by język zdrów
Bezbłędnie moje słowa niósł
Ze sceny, estrady, ekranu i stąd, wargowo, zębowo, eliminując błąd, więc…

(2x)
Gęba, kępa, kędy,
Dęba pęka, tędy,
Rębacz, stęka, zęby,
Treść, Sierpc, sierść.
Zgiełk, igiełka, len,
Kiełk i giełda, hen,
Pchełki, mgiełka, serc,
Perć, tędy.

Bo…
Dźwięku powstawanie –
To wprawianie jest powietrza cząstek w drganie poprzez nasadę(nosa), krtań,
gdzie źródło drgań aż wkońcu poprzez dwie z trzech jam: gardłowa, nosowa i ustna, hahaha w tej jamie zaranie artykulacja ma, więc…

(2x)
Gęba, kępa, kędy,
Dęba pęka, tędy,
Rębacz, stęka, zęby,
Treść, Sierpc, sierść.
Zgiełk, igiełka, len,
Kiełk i giełda, hen,
Pchełki, mgiełka, serc,
Perć, tędy.



Wrzuciłam jakiś czas temu tę piosenkę na facebooka, ale tam wszystko ginie, więc stwierdziłam, że warto ją wstawić także tu.

Plan był taki: nauka [ś] w izolacji. Musiałam osiągnąć cel w taki sposób, żeby dziecko się nie zorientowało. Wyjściowo – [ś] zamieniane było na [s]. Nie mogliśmy cały czas bawić się w upartego osiołka, który chował się do buzi, więc wymyśliłam myszkę. Założyłam, że cofając język, dziecko uniesie środek języka do góry i tak też się stało. Cel został osiągnięty, z tym, że mój kot musiał chodzić po nodze dziecka i denerwować się, że został oszukany:)
Wierszyk można wykorzystać jako ćwiczenie języka (wysuwamy idąc na spacerek i chowamy, kiedy zbliża się kot).

3 3832
Mój mąż kupił książeczkę dla dzieci, której wydawca w zachęcającym opisie przekonywał, że ma ona za zadanie przygotować dziecko, między innymi, do nauki czytania i pisania w szkole. „Super” – ucieszyłam się – wszystko, co papierowe, jest w przeze mnie mile widziane. Otwieram i … STOP. „O so chosi?” – jakby zapytał mój kolega. Słyszałam o pomysłach uproszczania liter dla dysgrafików i nie mam nic przeciwko innym wzorom niż te, które ja znam ze szkoły podstawowej, ale TE litery jakieś takie krzywe i dziwne… A jak sobie dziecko takie zapamięta, to potem  w szkole raczej mu łatwiej nie będzie…
Powiedzcie mi – czy ja się czepiam? A może takie wzory naprawdę są w użyciu?
 
Źródła nie podaję, za co się ani wydawca, ani autor obrazić nie powinien, bo reklamy raczej nie zrobiłam:)

0 6137

 W innej wersji graficznej:
Do łatwego skopiowania:
Przyjęcie urodzinowe
Arleta Wróbel tysiącem spraw ma dziś zaprzątniętą głowę-
organizuje przyjęcie urodzinowe.
Uzupełnij listę gości,
którzy odwiedzą jej włości:
<rysunek kartki papieru, a na niej lista gości do uzupełnienia>
Ma__ena W_óbe_
A_f_ed W_óbe_
K_a_a Ka_tofe_
Ma_y_a F_ędze_
U_szu_a Go_y_
Ka_o_ina Gó_a_
Użyj liter „r” oraz „l”.

4 3502

minion-888797_960_720

Kupując dzieciom książeczki (więcej tutaj) i zabawki trzeba uważać, by nie trafić na pseudopedagogiczne pomoce – takie, których na pewno nie zrobił żaden pedagog.

Ot, taki na przykład ciuchcio-alfabet. Pomysł był dobry – wykazując się znajomością alfabetu, dziecko łączy ze sobą poszczególne wagony, przewożące przedmioty zaczynające się od danej litery. Opakowanie zawierało zachęcający napis: „Polska wersja językowa.” I rzeczywiście – była to polska wersja językowa – angielskiego alfabetu. Od kiedy bowiem w polskim alfabecie jest Q czy V. Autorzy owej ciuchci też nie wiedzieli, co włożyć do wagonów przewożących owe litery, więc – nie narysowali w nich nic (poza samą literą). „A to numer” – jakby powiedział mój Kacper.

Przykład drugi: Widziałam książeczkę, która na każdej stronie miała obrazek podpisany: o jak osa, m jak mak itd… aż tu nagle s jak szalik. I od razu widać, że do jej powstania nie przyczynił się żaden pedagog. Dlaczego? Małe dziecko, do którego była skierowana książeczka, jeśli już ma się uczyć liter, to nie powinno mu się na początek serwować przykładów, w których mowa nie odpowiada pismu, tj. litera nie równa się głosce.  Jeśli natomiast autor chciał uwrażliwić dzieci słuchowo i miał na myśli nie litery, a głoski – powinien  napisać: sz jak szalik.

0 5063
Powtarzanie sylab, słów czy zdań nie należy do najciekawszych zadań, dlatego warto je urozmaicić.
Moja propozycja:

Na zdjęciu jest plansza z dziurkami i kulki do wkładania. Możemy zaproponować dziecku, że za każdą poprawnie wymówioną sylabę, słowo czy zdanie, wepniemy zieloną kulkę. Jeśli uda mu się powiedzieć, ale nie za pierwszym razem – wepniemy żółtą, a czerwoną, jeśli się podda i nie wymówi wcale. W ramach nagrody za zdobycie całego słupka zielonych kulek, czekać może nagroda.
Taki trójdzielny system zastosować można na trzech kubkach do których będziemy wrzucać kartoniki, piłeczki itp… Możemy dziecku dawać karteczki w określonych kolorach,  a potem razem liczyć, ile udało mu się zebrać zielonych. 
Wersję papierową proponuję w takiej postaci: (klikając na miniaturkę – otworzysz plik .pdf gotowy do wydruku).
W wersji z gotowymi połączeniami dwuwyrazowymi – znajdziesz w poście sprzed kilku miesięcy (siedem kart do pobrania):
O tutaj😉

W swojej pracy spotykam najczęściej osoby z afazją totalną. Przełamałam dawne lęki przed publicznym śpiewaniem i pomimo świadomości, iż daleko mojemu słuchowi muzycznemu do normy jakiejkolwiek, próbuję z moimi pacjentami śpiewać. Najlepiej mi wychodzi „Szła dzieweczka do laseczka” i „Sto lat”;) Na potrzeby pracy wycięłam i zalaminowałam sobie nazwy dni tygodnia, miesięcy oraz powiedzenia i przysłowia (+ dodatek: Pije Kuba do Jakuba i Szła dzieweczka do laseczka).  
Jeśli ktoś potrzebuje, może pobrać wspomniane pomoce, klikając w poniższe miniaturki. 

O znaczeniu zautomatyzowanych ciągów słownych nie piszę, uprzedziła mnie już Kasia – przeczytajcie u niej;) O tu.

0 3034

Jestem typem zbieracza. Zanim coś wyrzucę, długo rozważam, czy aby na pewno do niczego się nigdy nie przyda. Kiedy coś wyrzucam, mój mąż mówi, że jest ze mnie dumny. Tym razem nie był;)

Popatrzyłam na stos gazet o tematyce ciążowo – dziecięcej i stwierdziłam, że po siedmiu miesiącach już czas się ich pozbyć. Dostałam je w prezencie od szpitala, w którym rodziłam, z okazji Dnia Dziecka. Przez cztery dni spędzone w szpitalu, przeczytałam kilkanaście artykułów o tym, jak uśmierzać ból porodowy i o tym, co trzeba zabrać na porodówkę – i były to sprawy dla mnie wciąż interesujące, mimo iż już nieaktualne.
Ale wróćmy do momentu, kiedy popatrzyłam na ten stos gazet (których nawiasem mówiąc sama nigdy bym nie kupiła, bo składają się tylko z reklam i artykułów sponsorowanych). „Wiem” – krzyknęłam do siebie w myślach w akcie nagłego olśnienia. „Wiem, na co je przerobię.” I to był początek nowych pomocy, które mój mąż skomentował tekstem: „Ale ty wiesz, że to są śmieci?”, a z których ja jestem ogromnie zadowolona – znowu bowiem uszczęśliwiłam tę część Patrycji, którą najbardziej cieszą rzeczy zrobione z niczego;)

Zrobiłam sobie obrazki do utrwalania głosek syczących, szumiących i różnicowania tych dwóch szeregów.

Skan losowo wybranych karteczek: