Logopedyczny prezent dla najwspanialszej z mam.
powtórzę dla niej:
ślam, ślum, ślim, ślem, ślam.
To jeszcze nie koniec.
Chcę jeszcze więcej –
powtórzę zatem czym prędzej:
plam, plim, plum, plem,
blam, blim, blum, blem,
mlam, mlim, mlum mlem.
Powiedz, mamo, teraz –
jestem ciekawa –
czy zasłużyłam na brawa?
Każde działanie pedagogiczne ma jakiś cel. To on jest najważniejszy na każdych zajęciach i to jego osiągnięcie warunkuje dobór ćwiczeń. Sformułowanie celów terapii wynika z diagnozy. Cele powinny być jasne, mierzalne i realne. Jaki z tego wniosek wypływa dla rodziców? Warto wiedzieć, co sobie założył logopeda – jakie są cele terapii – żeby świadomie oceniać jej skuteczność.Kiedyś jedna mama na pytanie o to, co ćwiczyli z poprzednim logopedą (w domyśle: jaki problem miało dziecko i jakie cele realizował logopeda), odpowiedziała: „Robiliśmy o tak: <demonstracja kląskania> i tak <nadymanie policzków> i tak….”. Mama nie znała jednak odpowiedzi na pytanie: po co to robili?
Bardzo przydatne okazuje się także forum logopedyczne, ale – jak się przekonałam – tylko to na facebooku. Życzliwość innych logopedów jest tam zadziwiająca.
Taka forma nie przejdzie mi przez gardło. Te chłopaki, i już!
W sporze – wyjść na pole/ wyjść na dwór pozostaję wierna swym korzeniom i w imię solidarności oraz patriotyzmu lokalnego wychodzę na pole. W towarzystwie osób wolących – na dwór – ja wychodzę z domu lub na zewnątrz. Jest to jakiś rodzaj kompromisu:) Nie dotyczy on innych regionalizmów. Jem ostrężyny, używam gumki do mazania, ciapy widuję w różnych miejscach, ale nigdy na nogach. I choć wiem, że Kopciuszek zgubił pantofelek, dla mnie pantofel zawsze będzie zwykłym kapciem.
Podobno każdy zna się na wychowywaniu dzieci, dopóki sam nie zostanie rodzicem. W moim przypadku się to sprawdziło. Kiedy przekonałam się w praktyce, ile spraw muszą rodzice ogarnąć, przestało mnie oburzać wiele rzeczy. Widząc błędy u siebie, mniej krytycznym okiem patrzyłam na innych.
Dziecko szeroko otwierając usta, układa je w sam raz do wymówienia samogłoski [a]. Zamykając je z jedzeniem, dzięki złączeniu warg, produkuje dwuwargowe [m]. Niby takie oczywiste, a jednak zadziwiające. To nie rodzice zatem wymyślili omawiane słowo, ale „podchwycili” sylabę przypadkowo produkowaną przez dzieci w sytuacjach jedzenia.
Można się tu także doszukiwać przejawów dążenia języka do ekonomiczności. O wiele łatwiej bowiem wymówić [am] niż, na przykład, zdanie: „Otwórz buzię, pogryź i połknij.”
PS Odnośnie jedzenia:
Kacper (4l.) z buzią pobrudzoną czekoladą: „Nic nie znalazłem i nic nie zjadłem.”
znajdziecie plik instalacyjny gry „Logopedia” w wersji demo (zawiera kilka zadań dla głoski [s] i [r]). Można też potraktować jako gra edukacyjna:)
Pamiętam z dzieciństwa mnóstwo rymowanek, wyliczanek i zabaw paluszkowych, które … miały mało pedagogiczny wydźwięk:) Przykładowo – Sroczka z mojego dzieciństwa urwała jednemu dziecku łebek i poleciała fur fur fur. Odkąd przeczytałam gdzieś współczesną wersję z zakończeniem: „a dla tego (kciuka) nic nie miała i fur fur po więcej poleciała„, miałam ochotę wymyślić „przyjazne” wersje starych wyliczanek (do których pozostał mi sentyment). Ochota nie zastępuje niestety weny, dlatego zachęcam Was w komentarzach do podzielenia się swoimi pomysłami:)
Pamiętacie Panią Zosię i jej męża pijaka, który bił dzieci i ją samą?Ja proponuję, aby ów mąż śpiewał – choćby mu to miało wychodzić „byle jak”;) :
Pani Zo Zo Zo
Pani Sia sia sia
Pani Zosia męża ma,
a ten mąż mąż mąż
śpiewa wciąż wciąż wciąż
śpiewa tak, śpiewa siak,
śpiewa dla nas byle jak.
W oryginale – pies głupi, równie dobrze może być i mały, i chudy, i głodny, i jaki nam pasuje.
Wpadła bomba do piwnicy.
Napisała na tablicy:
SOS – głodny pies.
A jak przerobić wyliczankę:
Jadą Smurfy na rowerze,
a Gargamel na Klakierze.
Smurfy poszły w las,
a Gargamel… hmm…
Nazywam się Adam. Mam afazję – chorobę, przez którą muszę od nowa nauczyć się mówić. Mój główny problem z mówieniem polega na tym, że nie łączę słowa ze znaczeniem, przez co nie rozumiem wszystkiego, co do mnie mówisz. Dużo lepiej od mowy rozumiem gesty.
Kupując dzieciom książeczki (więcej tutaj) i zabawki trzeba uważać, by nie trafić na pseudopedagogiczne pomoce – takie, których na pewno nie zrobił żaden pedagog.
Ot, taki na przykład ciuchcio-alfabet. Pomysł był dobry – wykazując się znajomością alfabetu, dziecko łączy ze sobą poszczególne wagony, przewożące przedmioty zaczynające się od danej litery. Opakowanie zawierało zachęcający napis: „Polska wersja językowa.” I rzeczywiście – była to polska wersja językowa – angielskiego alfabetu. Od kiedy bowiem w polskim alfabecie jest Q czy V. Autorzy owej ciuchci też nie wiedzieli, co włożyć do wagonów przewożących owe litery, więc – nie narysowali w nich nic (poza samą literą). „A to numer” – jakby powiedział mój Kacper.
Przykład drugi: Widziałam książeczkę, która na każdej stronie miała obrazek podpisany: o jak osa, m jak mak itd… aż tu nagle s jak szalik. I od razu widać, że do jej powstania nie przyczynił się żaden pedagog. Dlaczego? Małe dziecko, do którego była skierowana książeczka, jeśli już ma się uczyć liter, to nie powinno mu się na początek serwować przykładów, w których mowa nie odpowiada pismu, tj. litera nie równa się głosce. Jeśli natomiast autor chciał uwrażliwić dzieci słuchowo i miał na myśli nie litery, a głoski – powinien napisać: sz jak szalik.
O znaczeniu zautomatyzowanych ciągów słownych nie piszę, uprzedziła mnie już Kasia – przeczytajcie u niej;) O tu.
Jestem typem zbieracza. Zanim coś wyrzucę, długo rozważam, czy aby na pewno do niczego się nigdy nie przyda. Kiedy coś wyrzucam, mój mąż mówi, że jest ze mnie dumny. Tym razem nie był;)
Zrobiłam sobie obrazki do utrwalania głosek syczących, szumiących i różnicowania tych dwóch szeregów.