Authors Posts by Patrycja Bilińska

Patrycja Bilińska

Patrycja Bilińska
316 POSTS 22 COMMENTS

3 5256
Rysunki z paluszka nie są moim pomysłem. Widziałam kiedyś podobne w Internecie (nie pamiętam już gdzie dokładnie). Z pomysłu skorzystałam podczas malowania farbami z moim osobistym przedszkolakiem. Głowy stworków są zatem odbiciem Kacpra palców. Frajdę miał i on, i ja;)
Nie byłabym sobą, gdybym nie wymyśliła, na jaką logopedyczną pomoc można nasze ludziki przerobić. I wymyśliłam. 
Przedstawiam Wam 14 Stworków-z-Paluszka. Karty służą do różnicowania głosek [r] – [l] w wyrazach i zdaniach.

Pomysły na wykorzystanie stworków:
1. Bajka

Dawno, dawno temu w odległej krainie, Turlistanie, mieszkał książę Turlisław z żoną Petronelą. Na dworze przebywały także królewny: Arleta, Klara, Marlena, Karolina oraz książęta Berlinek i Gralian. Pewnego razu na dwór przybył tajemniczy gość – Rudolf. Frywolitka, dworska wróżka, wyczuła złe zamiary czarodzieja. Rudolf chciał przejąć władzę nad królestwem. Podczas hucznego przyjęcia stanął na środku sali balowej i zaczął wypowiadać zaklęcie:  „turli – turli – turli – tarla. Tartla, tartla, tartla, tartla”. Goście zahipnotyzowani powtórzyli za Rudolfem: „turli – turli – turli – tarla. Tartla, tartla, tartla, tartla”. Jedynie Frywolitka nie uległa złym czarom. Wybiegła z zamku w poszukiwaniu wsparcia. Miała dużo szczęścia – spotkała Karola, swojego bratanka, przyuczającego się do zawodu magika. Mogli połączyć swoje moce i pokonać złego Rudolfa. Wrócili na przyjęcie i skierowali zaklęcie w stronę Rudolfa: „trele – morele, trele – morele, rala – rala, rele – rele, prum – plum, bęc”. Uczestnicy balu obudzili się z hipnozy, a przestraszony Rudolf uciekł oknem do swojej krainy. Nigdy więcej nie próbował przejmować władzy nad królestwem.

W wersji graficznej:

2. Powtarzanie zdań
Klara bardzo lubi Karolinę.
Alfred ma kolorowe okulary.
Marlena turla kulę śniegu.
itd…
3. Opowieści o konkretnych stworkach

Przedstawiamy stworki (mieszkające w zaczarowanej krainie Turlistanie) i przy okazji powtarzamy ich imiona. Dziecko może wybrać jednego ludzika, a logopeda opowiedzieć o nim historię.
np.:
Berlinek jest stworkiem, który bardzo lubi śpiewać. Jego ulubioną piosenką jest ta, którą sam wymyślił. Zaśpiewasz razem z nim? Tralalalala, trelelelele, trylylylyly, trululululu, trylitrylili….
4. Tworzymy pytania

Ćwiczymy formę Wołacza. Kierujemy do Stworka pytania, np.
– Alfredzie, wytrzesz kurze? (aż chce się skończyć: a gdzie ta kura, panie hrabio;)
– Marleno, pójdziesz ze mną na spacer?
Przy okazji ciekawa jestem, czy sami używacie Wołacza na co dzień. Ja tylko w stosunku do niektórych imion – takich, które nie brzmią arystokratycznie i ironicznie w tym przypadku. O ile forma Kasiu, Zosiu, Aniu itp… brzmi dla mnie naturalnie, o tyle – Piotrze, Magdo, Tadeuszu, Przemku już nie. Gdyby ktoś powiedział do mnie: „Patrycjo”, pomyślałabym, że mnie nie lubi;)
Myślę jednak, że warto uświadomić dzieci odnośnie prawidłowej formy – zanim Wołacz zginie śmiercią naturalną. Internet mu w tym pomaga. Pamiętam lekcję języka polskiego w szkole podstawowej, kiedy uczyliśmy się odmiany nazwisk – pan Kuca, pani Kucowa, panna Kucanka – a ja siedziałam pełna złości i powtarzałam sobie w myślach: „Przecież tak nikt nie mówi”. Wołaczowi wróżę podobną karierę;)

Do łatwego skopiowania:

„Pięć palców”
Pięć palców dla mnie zadanie miało.
Powtarzać kazały – ale się działo!
Zaczął ten pierwszy donośnym głosem.
Powtórzcie za nim, proszę:
„sa sa sa sa sa”
Drugi odważnie podniósł swą głowę,
by usłyszano paluszka mowę:
„so so so so so”
Trzeci największy, ale nieśmiały
szepnął pod nosem takie banały:
„se se se se se”
Czwartego słychać aż od sąsiada
Otwiera buzię i gada, i gada:
„su su su su su”
Piąty z uśmiechem od ucha do ucha-
wiedział, że każdy go teraz słucha:
„sy sy sy sy sy”
Koniec już bliski, a teraz, proszę
krzyknijmy razem donośnym głosem:
„sa, so, se, su, sy”
Wierszyk można wykorzystać także do innych celów. W miejsce sylab z [s] da się wstawić to, co akurat jest nam potrzebne;) Mam nadzieję, że się komuś przyda.
Drzewo z łapkami zrobiliśmy wczoraj z Kacprem – inspiracją było podobne, widziane w internecie (nie pamiętam już gdzie).

2 3039

Cała Polska czyta dzieciom. Też chętnie mojemu Kacprowi poczytam. Wybór „bajki” na pozór łatwy – w rzeczywistości rodzi dylematy. W supermarketach, kioskach i innych ogólnodostępnych miejscach – z kategorii innej niż księgarnia – kupić można cienkie książeczki z grubymi kartkami. Przeważnie jedyne, co jest w nich atrakcyjne, to cena.

Sama przekonałam się o tym, że znaczna część z nich:

– nie ma większego sensu – „fabuła” pozbawiona logiki;

– nie spełnia funkcji wychowawczej;

– zawiera błędy językowe, stylistyczne i interpunkcyjne.

Przykładowo, książeczka „Królowa śniegu”, którą mam niestety na półce, jest krótkim opowiadaniem wykorzystującym tekst znanej baśni. Obok błędu – „tą” zamiast „tę”, który nie powinien się na piśmie zdarzyć, porażają liczne powtórzenia i – nieco mniej – spójniki na końcu linijek. Odnoszę wrażenie, że tekst napisał nie humanista – a grafik!

Przypomina mi się także zbiór baśni, jaki dostał mój uczeń od szkoły. Jako jej reprezentant zaniosłam mu go do domu. Ładnie wydana książka z dołączoną płytą wydawała się być atrakcyjną nagrodą. Do czasu. Zaczęłam czytać „Tomcia Paluszka” – przerwałam w momencie, gdy rodzice wpadli na pomysł, by porzucić dzieci w lesie…

Dostałam kiedyś od osoby, która likwidowała swoją kolekcję książek, powieść dla dzieci. W tytule i na okładce był kot. Zaczęłam czytać. Zapowiadało się dobrze, dopóki rodzice nie wpadli na pomysł, że utopią (!) małe kotki. Dzieci odwiodły ich od tego planu. Książkę bez wyrzutów sumienia spaliłam. Utopić to było mało.

W dużych ilościach nadal sprzedaje się wiersze, na przykład, Konopnickiej, która dla dzisiejszych

dzieci jest już archaiczna. Po co je wznawiać? A bo taniej – Konopnickiej nie trzeba już płacić za prawa autorskie (choć – nawiasem mówiąc – w dzisiejszych czasach autor na książce zarabia najmniej). Z tego samego powodu nadal sprzedaje się  tradycyjne baśnie. Takie też dostał mój Kacper „od Mikołaja z przedszkola”, a ja je odłożyłam i przeczytać mu nie zamierzam. Już żyjący w XVIII wieku Jan Jakub Rousseau uważał baśnie za szkodliwe. Ja też się pod tym podpisuję, choć nie wiem, czy przyczyn owej „szkodliwości” upatrujemy w tym samym. Jedyną sensowną baśnią wydaje się być „Brzydkie Kaczątko”.

Moja mama opowiada Kacprowi „stuningowane” wersje znanych baśni i opowieści. Przykładowo – Czerwony Kapturek spotyka w lesie mało strasznego wilka, który wprawdzie ma niecny plan, ale akcja rozgrywa się w atmosferze „przymrużenia oka”: dzieje się coś złego, ale w taki sposób, by nie wywołać paniki i strachu. Coś jak „Żar z tropików” – główny bohater żartuje nawet u progu śmierci. (por. U. Eco, Superman w literaturze masowej).

Moim ideałem nie są opowieści dla małych dzieci pozbawione zupełnie złego pierwiastka. Trzeba go w końcu oswoić i wiedzieć o nim choćby dla bezpieczeństwa. Jak śpiewa Kacper w piosence „przyniesionej” z przedszkola: „Nie otwieraj, nie otwieraj, bo za drzwiami może być ktoś zły…”. Chciałabym jednak, żeby to, co czytam moim dzieciom, czegoś mądrego je uczyło. Tymczasem…

Czego uczy taki, na przykład, Kopciuszek? A że ucieczką z niedoli jest ślub z bogatym księciem. Słyszałam takie wersje, w których zgromadzeni goście cieszyli się z powodu śmierci macochy, co jest mało wychowawczym zakończeniem.

Do czego nawołuję? Do świadomych wyborów tego, co się dzieciom czyta.

Jak rozwiązałam mój dylemat dotyczący wyboru bajki dla Kacpra? Usiadłam przy komputerze i sama zaczęłam pisać.

A na koniec „z życia wzięte”;)

Opowiadam Kacprowi bajkę na dobranoc, która ma mieć wydźwięk terapeutyczny i zachęcić go do mycia zębów: Dawno, dawno temu żył sobie chłopiec, który nie lubił myć zębów. Pewnego dnia, kiedy siedział sobie w fotelu, usłyszał głos: „Hej, ty tam na górze!” To krzyczały do niego z buzi bakterie i osad nazębny. <tutaj krótka wymiana zdań zmierzająca do przemyśleń chłopca na temat mycia zębów i końcowego zdania:> Od tamtej pory chłopiec zawsze mył zęby.

Kacper się uśmiechnął i powiedział: „Mamo, opowiem ci bajkę. Dawno, dawno temu żył sobie chłopiec, który nie lubił myć zębów. Pewnego dnia, kiedy siedział sobie w fotelu, usłyszał głos: „Hej, ty tam na górze!” To krzyczały do niego z buzi bakterie i osad nazębny. Ale chłopiec nadal nie mył zębów, bo <i w tym momencie Kacper popatrzył mi w oczy, by dobić morałem> i tak nie umiał umyć dokładnie.”

0 3712

Jan Amos Komeński (1592 – 1670), pedagog doby renesansu, omawiając w swych pracach program wszechstronnego rozwoju dziecka, nie pominął pracy nad mową. Jego uwagi są aktualne także dzisiaj.

    Johan amos comenius 1592-1671.jpg

– Przestrzegał rodziców i wychowawców przed używaniem zdrobnień, zalecał mowę wyraźną i stosowanie się do reguł gramatycznych.

– W pracy z dziećmi polecił stosować zabawne słowa (np. turatantara) i teksty (Peksy, leksy kawał beksy, gdyby dziecko cicho siedziało, to by tego nie miało czy Koci, koci łapusie, dał nam Pan Bóg nóżusie, aby nóżki biegały a rączki pracowały), stanowiące „żarty” językowe.
– Ćwiczenia mowy łączył z kształceniem słuchu i wrażliwości muzycznej dzieci.
Fragmenty prac Komeńskiego przeczytasz tutaj: http://www.literatura.hg.pl/komenski.htm
Źródło grafiki: http://en.wikipedia.org/wiki/John_Amos_Comenius

0 3348

 

Logopedia jest stosunkowo nową dziedziną nauki, ale poglądy na rozwój mowy dziecka sięgają czasów starożytnych. Interesujące i warte przytoczenia wydają się poglądy Marka Fabiusza Kwintyliana, rzymskiego retora, autora traktatu „Kształcenie mówcy”, żyjącego w latach ok. 35 – 95.
Kwintylian zwrócił uwagę na potrzebę dobrego przykładu dorosłych w zakresie mowy kierowanej do dzieci. Zalecał nawet powierzanie opieki nad dziećmi tylko takim piastunkom, które odznaczały się wysoką kulturą mowy. Uważał, że pierwsze wrażenia słuchowe i próby naśladowania języka ludzi dorosłych mają znaczenie dla umysłowego rozwoju dziecka.

Wiek przedszkolny – dla Kwintyliana – był okresem przygotowania do nauki szkolnej. Przeznaczony być powinien na ćwiczenie koordynacji ruchów, rozwój mowy (!) i myślenia. Polecał utwory wierszowane jako te, które mają duże znaczenie dla rozwoju mowy dziecka – kształcą dykcję i wyrazistość mowy.  W ramach ćwiczeń specjalnych proponował  wprowadzanie do powtarzania wyrazów trudnych „sklejonych z kilku zgłosek ostro i chropowato brzmiących”. Przykładowy łaciński zwrot, pochodzący z wiersza poety rzymskiego Enniusza: „O Tite tute Tati tibi tanta tyranne tulisti” daje obraz tego, co Kwintylian miał na myśli. Podobne ćwiczenia stosują osoby pracujące nad wymową, nie tylko logopedzi, także dzisiaj.
Warto także wspomnieć, iż Kwintylian w zakresie nauki czytania, doceniał walory ciekawych pomocy dydaktycznych. Uważał bowiem, iż zwłaszcza początkowy okres nauki, powinien przebiegać w atmosferze przyjemności i swobody. Sam wspomina o literach z kości słoniowej.
Na tle Platona, który chciał pozbawić dzieci twórczej inicjatywy i samodzielności, także w myśleniu, jakoby miało to w przyszłości zapobiec krytyce polityki państwowej; a także Arystotelesa traktującego wysiłek fizyczny jako zagrożenie dla ciała (obawa przez jego zniekształceniem) i umysłu (mógłby się stać „niewolnym” i „ubogim”), Kwintylian wypada całkiem nieźle;) 

Bibliografia:

Kwintylian, Kształcenie mówcy, przełożył. M. Brożek, Wrocław 1951 (Księgi 1, 2, 10) [za:] Wanda Bobrowska – Nowak, Zarys dziejów wychowania przedszkolnego, część I, Warszawa 1978, s. 28 – 30.

Źródło grafiki: http://pl.wikipedia.org/wiki/Kwintylian


0 2304
Problemy z głosem dotyczą nie tylko aktorów, śpiewaków czy nauczycieli. Narzekają na nie także osoby nie pracujące głosem. Kiedy aparat mowy nie budzi zastrzeżeń foniatry, a tradycyjne zajęcia z emisji głosu, zaproponowane przez logopedę, stają się niewystarczające, warto pomyśleć o Technice Alexandra. Efekty metody są dowodem na to, jak wielki wpływ na jakość głosu ma postawa ciała. Uczestniczyłam w warsztatach prowadzonych przez Magdalenę Kędzior, nauczycielkę tej techniki, i przyznam, że chętnie zapisałabym się do niej na zajęcia. Kiedy uświadomiłam sobie, w jakiej „gotowości do walki” żyje moje ciało, zaczęłam o tym myśleć na co dzień, dzięki czemu nie prowadzę już samochodu z uniesionymi ramionami;)
Na czym polega ta technika – dowiecie się z filmu:
Technika Aleksandra na facebooku: https://www.facebook.com/technikaalexandra
Strona internetowa Magdaleny Kędzior: http://www.technika-alexandra.pl

 
Kółko, trójkąt, kilka kresek. Co to będzie? Może piesek?
Ależ nie! Kochani moi.
Sprawdź czym prędzej, jeśli się nie boisz!
Kacperek, Emilka i Oliwka przymierzali przed lustrem swoje nowe mikołajkowe czapki.
– Wyglądam jak pomocnik Mikołaja – ucieszyła się Emilka.
– Raczej jak krasnoludek – zażartował Kacper.
– Wszyscy wyglądamy uroczo – podsumowała Oliwka, po czym zaczęła robić śmieszne miny do lustra.
– Pokażę wam sztuczkę – zaproponował Kacper.
– Lubię sztuczki – zachęciła go Emilka.
Kacper pewnym siebie głosem wyjaśnił:
– Boki języka robią fiku-miku i uwaga, uwaga, jest rurka.
– Super – powiedziały równocześnie dziewczyny, po czym same spróbowały taką rurkę zrobić.
– Słuchajcie tego – zaproponowała Oliwka, po czym donośnie zakląskała językiem. Kacper i Emilka dołączyli do niej.
– Ja też wam coś pokażę – ośmieliła się Emilka – język na huśtawce!
Wszystkie dzieci zaczęły machać językiem od jednego do drugiego kącika ust.
– Ja też znam jedną sztuczkę – do pokoju weszła babcia – umiem narysować językiem Mikołaja.
– Pokaż, pokaż! – prosiła Oliwka.
– Naucz nas – dołączył się Kacper.
– Tak! Tak! – krzyczała podekscytowana Emilka.
– Róbcie tak jak ja. Języki to są nasze pędzle. Malujmy nimi po podniebieniu. Najpierw rysujemy kółeczko – głowę Mikołaja. Super. Teraz dwie kropki – oczy. Kreseczka to nos. Dwa banany – takie uszy. I trójkąt – to czapka. Jeszcze potrzebne wielkie koło – to brzuch, cztery kreski – ręce i nogi. A teraz najtrudniejsze: worek z prezentami.
– Babcia zna najlepsze sztuczki – podsumował Kacper.
– Tak, babciu, masz moc – dodała Emilka. – Gdyby Mikołaj miał jej tyle, co ty…
– …to przy podrzucaniu prezentów nie wywróciłby choinki – spointowała Oliwka.

Pobierz PDF

1 5128
Trafiłam kiedyś na rysowany wierszyk, w którym z kiełbasy, jajek, grzebienia i tym podobnych przedmiotów powstał „człowieczek”. Wykorzystywałam go często do utrwalania głosek szumiących. Kiedy potrzebowałam na szybko wymyślić zadanie / zabawę / coś, co zawierałoby głoskę [ś] w nagłosie, zainspirowana wspomnianym wierszykiem, wymyśliłam takiego oto ludzika (na rym zabrakło już czasu;):

Tak wygląda mój ludzik:
Taki podpisany ludzik jest informacją dla rodziców, jakie wyrazy warto przećwiczyć z dzieckiem w domu.

 A ten tutaj – to ludzik pięcioletniej Julki.

Do łatwego skopiowania:

Nie każdy konik – polny….

W świecie, w którym od plotek jest brudno,
trudno być ślimakiem i osiołkiem trudno.
Ściskając gazetę, przełknął nieśmiało ślinę,
ślimak, ten, któremu dorabiają „gębę”, znaczy się: minę:
„Uśmiechnąć się można dzisiaj” –
powiedział do osiołka Zdzisia.
I dodał jeszcze: „Wiecie…”
pokazując nagłówek w gazecie:
„Czy styczeń, czy luty,
Czy marzec, czy kwiecień –
Ślimaki wolno
Chodzą po świecie.”
– Nie każdy ślimak powolny,
nie każdy konik – polny,
nie każdy osioł uparty.
– Masz rację, osiołku,
plotki to nie żarty!
w wersji .pdf z pytaniami do utrwalania głoski [ś]
TUTAJ

4 4220

Wersja 1: Rysuje logopeda

– Narysuję ci potworka, chcesz?
– Tak! Tak! Super! Rewelacja!

Taka reakcja dziecka byłaby pożądana, jednakże mniejszy zachwyt też mile widziany. Propozycja rysowania ma być podstępnym sposobem na przemycenie słów zawierających utrwalane głoski. Logopeda dorysowuje potworkowi takie elementy, które spełnią założony przez niego cel. Jeśli utrwalamy głoski tylnojęzykowe [k], [g] możemy narysować, na przykład: nogi, kolana, głowę, uszka, nosek, oko, piegi, kapelusz, piórko w kapeluszu, paznokcie itd… Jak wprowadzić mówienie? „Zgaduj, co teraz rysuję”, a na koniec „Opowiedz, jak wygląda potworek”.

Wersja 2: Rysuje samo dziecko (ew. na zmianę z logopedą)
W tej wersji, dla starszych dzieci, które już coś narysować potrafią, proponuję rysowanie samodzielne lub na zmianę z logopedą ( w celu przyspieszenia;). Aby przemycić konkretne słowa, można przygotować listę wyrazów (lub rysunków), które trzeba potworkowi narysować.
Wersja 3: Rysuje dwoje lub więcej dzieci (zajęcia grupowe)
Umawiamy się, że zdobywamy punkty za narysowanie elementów zawierających jakąś umówioną głoskę bądź głoski. Wygrywa ten, kto zdobędzie więcej punktów. Rysunek wieszamy do podziwiania. Jako efekt wspólnej pracy powinien wzbudzić emocje.

0 2485
– Żołądko też mam zjeść? – zapytał Kacper przy jedzeniu gotowanego jajka.
Wydawać by się mogło, iż neologizmy świadczą o jakichś nieprawidłowościach w rozwoju mowy małego dziecka. Otóż nie! Neologizmy dowodzą czegoś przeciwnego – jego inteligencji. Nowe słowa są tworzone (nieświadomie) przez dzieci poprzez analogię do słów już znanych. Analiza dziecięcych neologizmów może stać się okazją do refleksji nad obrazem świata ukrytym w języku i zasadami słowotwórczymi, z których nie zdajemy sobie sprawy. Co ja robię z takimi nowymi słówkami? Zapisuję dla potomności. 

A dla Was literackie wykorzystanie neologizmów w wykonaniu Mirona Białoszewskiego:
„Namuzowywanie”

Muzo

Natchniuzo

      tak

  ci

końcówkowuję

z niepisaniowości

natreść

     mi

  ości

      i

   uzo

Istnieje wiele typów logopedek (panowie stanowią niestety margines, więc ich w swoim wyliczeniu pominę). Poznajcie cztery najczęściej spotykane typy:
Typ nr 1: Ach, och wielka pani logopeda!

To jest typ z kategorii dużo muczącej krowy, z tym, że nie wiadomo, ile tak naprawdę jest tego mleka. Może być i dużo, i mało – różnie bywa. Wielka Pani Logopeda krytykuje głośno innych specjalistów (szczególnie poprzednich logopedów danego dziecka), w sytuacjach tego niewymagających używa specjalistycznego słownictwa (np. w rozmowie z rodzicami posługuje się terminami, których znaczenia nie wyjaśnia), chwali się  za nadto ukończonymi szkoleniami i kursami. Przyjmuje pozę z kategorii: „Jestem najlepsza – kłaniajcie mi się w pas”.

Taki typ spotkałam kiedyś na szkoleniu – pani prowadząca przez cztery dni opowiadała o błędach swoich koleżanek z pracy, upatrując w sobie największego fachowca, przy czym sama wykazała się w wielu kwestiach brakiem kompetencji i niewiedzą.
Typ nr 2: Skromna: Wiem, wiem, ale nie powiem, bo może się mylę?
Skromość tego typu logopedki wynika albo z nieśmiałości, małej wiary w siebie, albo jest wynikiem refleksji, jakiegoś rodzaju dojrzałości. Często jest tak, że osoba z tytułem profesora prezentuje wysoki poziom skromności, otwarcie mówi o swoich wątpliwościach, podczas gdy wielu magistrów, jest przekonanych, że zjadło wszystkie rozumy, a ich wiedza jest pewna i niezaprzeczalna.
 

Typ nr 3: Narzekająca

Pracy nie ma, godzin mało, marnie płacą, dzieci wredne, rodzice nie współpracują, co ja mogę zrobić?Jesteśmy blisko stereotypu nauczyciela, chociaż pracując w szkole upewniłam się w przekonaniu, że stereotyp wcale nie jest tylko stereotypem… Im starszy nauczyciel, tym więcej narzekania przypada na godzinę pracy.

Typ nr 4: Pasjonatka

Tacy bywają w każdym zawodzie i jeśli ich pasja nie przeradza się w nawiedzenie, nie mam nic przeciwko;) Zaangażowaniu w pracę towarzyszyć musi zdrowy rozsądek oraz – przynajmniej niewielki – dystans do tego, co się robi.

Którym ja jestem typem? Każdym po trochu. Zależy od pogody, samopoczucia, towarzystwa, a najbardziej chyba od jakości śniadania;)

Znalazłam dziś „Katalog mody” zrobiony przez moją młodszą siostrę 14 lat temu. Jak widać na okładce – stylizacje przewidziane na okres: wiosna – lato;)
Z sentymentem patrzyłam na pożółknięte kartki i wspominałam zabawy z kilkuletnią Piłi. Pomyślałam, że pomysł na zrobienie takiego katalogu można wykorzystać na zajęciach logopedycznych. Tworzenie katalogu jest okazją nie tylko do dobrej zabawy, ale także do tego, by na przykład:
– rozwijać słownictwo związane z ubiorem, częściami ciała;
– ćwiczyć budowanie zdań;
– doskonalić umiejętność wycinania nożyczkami (koordynacja wzrokowo – ruchowa);
– utrwalać głoski, jeśli odpowiednio dobierzemy materiał (może się przydać np. przy głoskach tylnojęzykowych [k], [g], [x]  „ch”, których jest dużo w nazwach części ciała (głowa, kolana, brzuch, nogi, rączki, stópki, oczka, uszka, paluchy <paluszki?>,  piegi, policzki itd… );
– ćwiczyć chwyt pisarski poprzez dorysowywanie głowy (owal), oczu (dwie kropki), nosa (pionowa kreska) czy ust (pozioma kreska lub „banan”).

Przykładowa pani u góry może być okazją do utrwalania głoski [s], z uwagi na to, iż ma na sobie sukienkę  i mogłaby się nazywać Sabiną. Rozmowa z twórcą stylizacji dotyczyć może także włosów, wąskich ust, wzrostu (wysoka?) itp… Okazja do improwizacji:)
Gdyby twórca stylizacji (och! jak mnie to słowo denerwuje) był na etapie różnicowania głosek szumiących z syczącymi, można poprosić o powtórzenie połączeń: koszulka w czerwono – białe pasy, spodnie z zatrzaskami, czarne buty z żółtymi sznurówkami, żółty kapelusz, szare spodnie, wąskie, czarne spodnie, czerwone usta itd… Wymyślić można naprawdę dużo.

Pani powyżej straciła włosy, więc musiałam jej dorobić;)

A to moja ulubiona strona!

Zwróćcie uwagę na ciekawy sposób rysowania palców.

I jak Wam się podoba? 😉

6 3637
 
Brzęczychrząszcz otrzymał wyróżnienie od Mamoholiczki.  Dziękuję:) :*
Czym jest tajemniczo brzmiący Liebster Blog Award?
„Nominacja do Liebster Blog Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za „dobrze wykonaną robotę”. Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów, więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz je o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował”.
Moje odpowiedzi na pytania Mamoholiczki:
1. Skąd pomysł na taką nazwę bloga?
Nazwę wymyślił mój mąż – wykorzystując znany wszystkim wers wiersza: „W Szczebrzyszynie chrząszcz brzmi w trzcinie…”. Sama nazwa miała być, w założeniu, połamańcem językowym.
2. Jaki jeden przedmiot wzięłabyś na bezludną wyspę? 
Wzięłabym dwa – zeszyt i długopis. Bez pisania jakoś pusto…
3. Na jakim koncercie byłaś ostatnio?
4. Wolisz obcasy czy adidasy?
 Obcasy – przy moim niskim wzroście zawsze to kilka centymetrów wyżej ziemi.
5. Twoja ulubiona potrawa to…
pierogi ruskie.
6. Kto był Twoim idolem, gdy miałaś naście lat?
Mając jedenaście lat, wzdychałam do Piaska. Mając blisko trzydzieści, nie potrafię zrozumieć tamtego wyboru;)
7. Co chciałabyś robić na emeryturze?
Pisać książki dla dzieci (wnuków?).
8. Bez czego nie wyjdziesz z domu?
Telefonu. Daje mi poczucie bezpieczeństwa.
9. Twoja ukochana bajka z dzieciństwa to…
„Smurfy” i „Czarodziejka z księżyca.”
10. Czego najbardziej nie lubisz robić?
a. Rzeczy, które wymagają ode mnie dokładności. b. tego, co nie wiąże się z wykorzystaniem myślenia (przykładowo moja studencka praca z jednych wakacji – prostowanie szczypczykami knotów w zniczach podjeżdżających na taśmie).
11. Co porabiasz, gdy nie blogujesz?
Ostatnie pięć miesięcy spędziłam z nowym skarbem w naszej rodzinie, Tymkiem;) Z przerwą w czwartki na basen i wtorki – aerobik. Powoli wracam do pracy.
Moje nominacje:
 Pytania do nominowanych:
1. Byłoby mi smutno bez….
2. Najmilsze wspomnienie z dzieciństwa…
3. Gdybyś po raz drugi wybierała zawód, czy podjęłabyś inną decyzję?
4. Jakie słowo najbardziej cię denerwuje?
5. Czego nigdy nie ubierzesz?
6. Czego nigdy nie zjesz?
7. Jakim dodatkowym talentem nie wzgardziłabyś?
8. Wierszyk/wyliczanka/powiedzonko z dzieciństwa, którego nigdy nie zapomnisz.
9. Ile czasu dziennie spędzasz na przeglądaniu Internetu?
10. Jakiego imienia nigdy nie dałabyś swojemu dziecku?
11. Jaki bohater książki lub filmu z dzieciństwa jest ci bliski?

Głodne paluchy”
Ręka jest moja, paluszków ma pięć.
Łasuchy te mają na wszystko chęć.
Pierwszy paluszek, najmniejszy taki,
zjadł dzisiaj karpia i trzy buraki.
Drugi paluszek, podobno słodki,
zjadł na śniadanie maki, stokrotki.
Trzeci, środkowy, największy paluszek,
połknął wraz z barszczem trzynaście uszek.
Czwarty wskazuje, mądrala z niego,
zjadł trzy marchewki i klocki lego.
Kciuk palcem jest piątym, największy ma brzuszek,
zjadł szynki plasterek i kilka gruszek.
A ja wam mówię, moje paluchy,
będą bolały was dzisiaj brzuchy.
Jakość filmu nie powala, ale mój szef (czyt. pięciomiesięczny Tymek) ma krókie drzemki, więc zawsze nagrywamy w pośpiechu;) Inspiracją do ułożenia wierszyka była piosenka, którą mój Kacper „przyniósł” z przedszkola. Zapamiętał tylko, że „pięć paluszków rączka ma”, czyli – myślę, że – najważniejsze;)

Niepełnosprawność intelektualna nie jest chorobą, z której można się wyleczyć. Jest stanem.
Dysfunkcje intelektu dzieli się na globalne i parcjalne. Do parcjalnych zaliczyć można, na przykład, dysleksję, która dotyczy osób w normie intelektualnej. Ja sama mam parcjalny deficyt dotyczący orientacji w przestrzeni, co utrudnia mi codzienne funkcjonowanie.
Nie wszystkie globalne dysfunkcje intelektu są diagnozowane jako niepełnosprawność intelektualna. Rozwój może być zahamowany (np. w wyniku traumatycznego przeżycia), opóźniony (np. w wyniku długotrwałej choroby) bądź obniżony (1 odchylenie od normy). Obok tych trzech dysfunkcji występuje niepełnosprawność intelektualna (przynajmniej 2 odchylenia od normy).  Dzieci z rozwojem zahamowanym czy opóźnionym mogą normę intelektualną „dogonić”. Dzieci z n.in. – nie.
Warto też zaznaczyć, że upośledzenie umysłowe dotyczy rozwoju intelektualnego, nie – fizycznego. To, że dziecko po wielu latach rehabilitacji nauczy się chodzić, nie będzie miało znaczenia dla stopnia n.i. Jakie są te stopnie?

– lekki – takie dzieci mają wspólną podstawę programową z dziećmi w normie intelektualnej (można zatem zmienić szkołę ze specjalnej na ogólnodostępną), przy czym program jest dostosowany. Dzieci te ocenia się według wspólnych zasad, przy czym dostosowując je do ucznia (jak to rozwiązują nauczyciele to inna kwestia). Wygląd takich dzieci nie różni się od wyglądu dzieci w normie. Z czym mają problemy? Z zapamiętywaniem, logicznym myśleniem, koncentracją uwagi, uogólnianiem, poprawną mową, abstrakcyjnym myśleniem itp…Dzieci te zdają egzaminy, ale mają inny arkusz. Mogą skończyć szkołę zawodową i podjąć pracę w zawodzie. Osiągają poziom umysłowy siedemnastolatka.
– stopnie głębsze: umiarkowany i znaczny – dzieci z tymi stopniami korzystają z odrębnej podstawy programowej i indywidualnego programu. Są oceniane według odrębnych zasad – w formie opisowej. Mogą chodzić do masowych szkół lub szkół specjalnych. Raczej nie nauczą się czytać czy liczyć (tego zwykle oczekują rodzice), ale mogą wyuczyć się jakiegoś zawodu, który będą wykonywać pod nadzorem (sprawdź -> ZAZ). Dzieci te nie podchodzą do egzaminów.
– głęboki – dzieci te nie mogą chodzić do normalnej szkoły masowej. Taka szkoła może im jedynie zorganizować indywidualne zajęcia rewalidacyjno – wychowawcze.  Mogą też też uczęszczać do Ośrodków Rewalidacyjno – Edukacyjno – Wychowawczych, gdzie zajęcia będą odbywać się w formie grupowej (4 osoby). O wyborze formy zajęć decyduje poradnia psychologiczno – pedagogiczna, uwzględniając zalecenia lekarskie i wybór rodziców. Forma indywidualna wygląda tak, że terapeuta przychodzi do dziecka do domu. Dzieci z głębokim stopniem upośledzenia w życiu dorosłym mogą osiągnąć poziom maksymalnie trzyletniego dziecka, przy czym takie porównanie nie do końca jest prawdziwe, ale pomaga wyobrazić sobie poziom funcjonowania takiej osoby. Niektóre dzieci pozostają na zawsze na etapie jednomiesięcznego dziecka w normie. Dzieci z głębokim stopiem upośledzenia umysłowego nie mają etapów edukacyjnych, nie dostają świadectw – tylko zaświadczenia. Wygląd tych dzieci różni się od wyglądu dzieci w normie.
Dzieci z u.u., aby uczęszczać do szkoły specjalnej lub ogólnodostępnej, która uwzględni ten stan w programie czy przyznaniu zajęć rewalidacyjnych, muszą posiadać orzecznenie o potrzebie kształcenia specjalnego z uwagi na upośledzenie umysłowe w stopniu lekkim, umiarkowanym lub znacznym, wydane przez publiczną (!) poradnię psychologiczno – pedagogiczną. Dzieci z upośledzeniem w stopniu głębokim powinny posiadać orzeczenie o potrzebie zajęć rewalidacyjno – wychowawczych indywidualnych bądź grupowych. Orzeczenie poradni i przyznany stopień upośledzenia nie ma nic wspólnego ze stopniem niepełnosprawności i przyznaniem renty przez ZUS.
Zaakceptowanie u swojego dziecka upośledzenia umysłowego nie jest sprawą łatwą, zwłaszcza dla rodziców wykształconych. Mama chłopca z upośledzeniem umysłowym w stopniu głębokim, uzasadniając dlaczego nie chciała, by jej dziecko „chodziło” do OREW-u, powiedziała: „On nie jest jeszcze taki najgorszy, taki chory jak tamte dzieci. Lepiej równać do tych lepszych.” Podjęcie decyzji o wyborze dla swojego dziecka szkoły specjalnej, jest dobrym krokiem w stronę zaakceptowania go. Jestem przekonana o tym, że szkoła masowa nie jest dobrym miejscem dla dzieci z upośledzeniem umysłowym. Dlaczego?
1. W szkole masowej dzieci te zawsze będą czuć się najgorsze, niedoceniane, spychane na bok. Nigdy nie wezmę udziału w akademii, nie zostaną pochwalone na forum szkoły, nie wygrają w żadnym konkursie. Nie będą się czuły spełnione i szczęśliwe. Może to doprowadzić nawet do depresji. Nie jest dobre w tym przypadku równanie w górę i trzymanie się twardo zasady, że lepiej być najgorszym wśród najlepszych niż najlepszym wśród najgorszych. Takie podejście będzie krzywdzące dla dziecka z upośledzeniem.
2. Nauczyciele w szkole masowej nie wiedzą (!) jak dostosować program do takiego ucznia lub – jak go dobrze napisać. Widać to choćby w ocenach – piszą, że  uczeń z niepełnosprawnością intelektualną robi w pisaniu takie i takie błędy, nie dodaje trzycyfrowych liczb, nie umie tego i tego, a tymczasem w szkole specjalnej zostałby doceniony i wychwalony. Dlaczego? Bo nauczyciele szkoły specjalnej wiedzą, że to cud, że to dziecko się w ogóle nauczyło czytać, a co dopiero liczyć w zakresie powyżej 10. I zaczęliby się zastanawiać, czy nie zaproponować ponownego badania w poradni psychologiczno – pedagogicznej, bo ów ZDOLNY uczeń być może powiniem zostać zdiagnozowany jako osoba nie z umiarkowanym, lecz lekkim upośledzeniem.
Ponadto – nauczyciele w szkole masowej chcą pracować tylko ze zdolnymi dziećmi. Te z problemami – są dla nich problemem. Wprawdzie za udział w lekcji ucznia z orzeczeniem dostaną dodatek, ale przygotowanie takiej lekcji wymaga od nich więcej pracy. Nauczyciele w szkole specjalnej – wszyscy – skończyli oligofrenopedagogikę (+ przedmiot nauczany) – i chcieli (!) pracować z dziećmi z niepełnosprawnością intelektualną.
3. W szkole masowej niczego się te dzieci nie nauczą. Wyobraźcie sobie ucznia z niepełnosprawnością intelektualną w trzydziestoosobowej klasie. Nauczyciel realizuje temat – np. dodawanie ułamków, co dla ucznia z upośledzeniem jest zupełną abstrakcją. Aby się ów uczeń nie nudził – dostaje kolorowankę na zabicie czasu.
4. Koledzy. Uczeń z niepełnosprawnością intelektualną może oczywiście mieć takowych i w szkole masowej, i specjalnej. Myślę jednak, że ci z masowej zawsze będą czuć jakiś dystans i – mimo wszystko – traktować kolegę z upośledzeniem z góry.
5. Szkoła masowa nie zapewni nigdy tylu terapeutów, co szkoła specjalna. W szkole masowej są problemy z godzinami dla logopedy, a naprawdę nieliczna ma np. terapeutę integracji sensorycznej (znacie taką?). W szkole specjalnej można chodzić na terapię, o której niektórzy nauczyciele szkoły masowej nie mają nawet pojęcia.
„A swoje dziecko dałaby pani do szkoły spacjalnej?” – zapytała mnie jedna mama. Odpowiadam głośno: „A dałabym. Bo – gdyby miało niepełnosprawność intelektualną – tylko w takiej byłoby szczęśliwe.”

……………………………………………………………………………………………………………………………………………..
Dopisek z 13 czerwca 2014 roku:

Zmianie uległa kwestia egzaminów. Teraz organizuje się je nawet w OREWach. Zainteresowanych tematem odsyłam do innych źródeł (Google).

2 3712

Niejednokrotnie pisząc opinię logopedyczną, wypisując zaświadczenia, dyplomy czy wpisując nazwisko ucznia w dzienniku w innym przypadku niż mianownik (np. zajęcia korekcyjno – kompensacyjne z….) miałam dylematy związane z odmianą nazwisk. I nie był to dylemat pt. „Jak to odmienić”, bo to wydawało się być jasne, ale czy w ogóle odmieniać. Sama jestem zwolennikiem odmieniania, ale spotyka się to z obrazą rodziców (w przypadku nazwisk pospolitych z kategorii Ręka czy Ucho) i zdziwieniem pozostałych, w tym nauczycieli, także polonistów.
Zdarzyła mi się nawet dyskusja z bardziej doświadczoną nauczycielką na temat odmiany nazwisk francuskich. Ja czytałam książki Alberta Camusa, ona – Camus. 

Zdziwienie wywołałam odmienieniem w dzienniku nazwiska zakończonego na – o (kategoria nazwisk typu: Mleczko, Kołotko, Kopytko, Kościuszko, Lato itd…). Odmieniałam nazwisko ucznia tak samo jak zrobiłabym to w przypadku wymienionych wyżej, tj. nie ma Mleczki, Kołotki, Kopytki, Koścuszki, Laty, idę z Mleczką, Kołotką, Kopytką, Kościuszką, Latą. I dziwnie czułam się z ową odmianą, zastanawiając się, czy sami rodzice owego dziecka potrafią swoje nazwisko odmienić, skoro nie robią tego nauczyciele poloniści.
Wypisując dyplomy, układałam tekst w taki sposób, by imię i nazwsko dziecka było, na wszelki wypadek, w mianowniku. Inni nauczyciele nawet nazwiska kobiet zakończone na „a” pozostawiali bez odmiany. Sama w takiej formie dostałam kilka dyplomów będąc w szkole podstawowej, a miałam wówczas w nazwisku pospolitą roślinę z „a” na końcu. Bardzo nie lubiłam, kiedy ktoś mojego nazwiska nie odmieniał.

Wątpliwości dotyczące celowości odmiany nazwisk mam dalej, ale na urlopie rodzicielskim są nieco uciszone;)

Na koniec jeszcze – dla zainteresowanych:

O odmianie nazwisk przeczytaj np. tu albo tu.

Polecam też wypowiedź profesora Miodka:

A Wy odmieniacie?

……………………………………………………………………………………………………………………….

Dopisek z 29 października 2013 roku: Przeczytałam wypowiedź jakiejś osoby w Internecie, powołującej się na profesora Bańkę, że jeśli nazwisko zakończone na -o poprzedzone jest odmienionym imieniem bądź tytułem, można wówczas tego nazwiska nie odmieniać. Zdziwiona, zajrzałam do tego, co akurat miałam w domu, tj. „Słownika Ojczyzny Polszczyzny” pod redakcją profesora Miodka, a tam przeczytałam: „Długopis odmówiłby mi posłuszeństwa, gdybym chciał posłużyć się taką (nieodmienioną – przyp. mój) formą!” (s. 64). I tego się trzymam;)

…………………………………………………………………………………………………………………………..
Dopisek z 24 kwietnia 2014 roku: Z wywiadu z profesorem Miodkiem:
Genialny matematyk i świetny aforysta Hugo Steinhaus powiedział takim, którzy nie życzyli sobie odmieniania ich nazwiska: „Pan jest właścicielem swojego nazwiska tylko w mianowniku liczby pojedynczej. Pozostałymi przypadkami rządzi gramatyka!”

Źródło:/ https://www.facebook.com/notes/słownik-polskopolski/prof-miodek-nazwiska-trzeba-odmieniać/742023829161676

1 3247

Stereotyp nr 1: Logopeda zajmuje się uczeniem głosek.

Zawód logopedy często spłycany bywa do uczenia [r] czy [sz]. W szkole przeważnie się do tego sprowadza. Warto jednak wiedzieć, że logopedzi pracują także w szpitalach, zakładach pielęgnacyjno – opiekuńczych, domach opieki społecznej, nawet na oddziałach zaburzeń karmienia. Prowadzą terapię z osobami po udarach, wycięciu krtani, demencją, autyzmem, niepełnosprawnością intelektualną czy rozszczepem podniebienia. Ponadto współpracują z dziennikarzami, osobami publicznymi, osobami z zaburzeniami głosu itd… Wymieniać można długo. W obrębie logopedii są różne specjalizacje, np. neurologopedia, surdologopedia czy logopedia medialna.
Nie jest to zatem tylko wywoływanie głosek i nie tylko praca z dziećmi.

Stereotyp nr 2: W wieku dorosłym nie można się nauczyć prawidłowej wymowy głosek

Wprawdzie usuwanie wad wymowy jest łatwiejsze u dzieci (wymowa wadliwa jest mniej utrwalona), ale żaden wiek nie przekreśla szans na nauczenie się prawidłowego sposobu wymawiania jakiejś głoski, np. [r] (wydaje się, iż deformacja tej głoski najbardziej rzuca się w oczy). Wystraczy odrobina wytrwałości.

Stereotyp nr 3: Logopeda jest kobietą

Logopeda, jak i nauczyciel przedszkola, pielęgniarka czy sprzątaczka, wyobrażany jest raczej jako kobieta. I chyba słusznie. U mnie na studiach specjalność logopedyczną wybrało dwóch panów, przy czym wszystkich na studiach polonistycznych było w granicach 8 – 10 na około sto pań. Wydaje mi się, iż żaden z tych dwóch nie pracuje w zawodzie.  A czy zauważyliście, że ci pracujący nie należą do szaraczków poukrywanych w szkołach czy przedszkolach, ale – albo robią karierę naukową – albo biznes z logopedią w tytule?

Stereotyp nr 4: Logopeda ma lustro.

A ma ;D Kontrola wzrokowa bardzo pomaga w początkowym etapie pracy. Nie jest to zatem stereotyp;P