W wersji graficznej:
Cała Polska czyta dzieciom. Też chętnie mojemu Kacprowi poczytam. Wybór „bajki” na pozór łatwy – w rzeczywistości rodzi dylematy. W supermarketach, kioskach i innych ogólnodostępnych miejscach – z kategorii innej niż księgarnia – kupić można cienkie książeczki z grubymi kartkami. Przeważnie jedyne, co jest w nich atrakcyjne, to cena.
Sama przekonałam się o tym, że znaczna część z nich:
– nie ma większego sensu – „fabuła” pozbawiona logiki;
– nie spełnia funkcji wychowawczej;
– zawiera błędy językowe, stylistyczne i interpunkcyjne.
Przykładowo, książeczka „Królowa śniegu”, którą mam niestety na półce, jest krótkim opowiadaniem wykorzystującym tekst znanej baśni. Obok błędu – „tą” zamiast „tę”, który nie powinien się na piśmie zdarzyć, porażają liczne powtórzenia i – nieco mniej – spójniki na końcu linijek. Odnoszę wrażenie, że tekst napisał nie humanista – a grafik!
Przypomina mi się także zbiór baśni, jaki dostał mój uczeń od szkoły. Jako jej reprezentant zaniosłam mu go do domu. Ładnie wydana książka z dołączoną płytą wydawała się być atrakcyjną nagrodą. Do czasu. Zaczęłam czytać „Tomcia Paluszka” – przerwałam w momencie, gdy rodzice wpadli na pomysł, by porzucić dzieci w lesie…
W dużych ilościach nadal sprzedaje się wiersze, na przykład, Konopnickiej, która dla dzisiejszych
dzieci jest już archaiczna. Po co je wznawiać? A bo taniej – Konopnickiej nie trzeba już płacić za prawa autorskie (choć – nawiasem mówiąc – w dzisiejszych czasach autor na książce zarabia najmniej). Z tego samego powodu nadal sprzedaje się tradycyjne baśnie. Takie też dostał mój Kacper „od Mikołaja z przedszkola”, a ja je odłożyłam i przeczytać mu nie zamierzam. Już żyjący w XVIII wieku Jan Jakub Rousseau uważał baśnie za szkodliwe. Ja też się pod tym podpisuję, choć nie wiem, czy przyczyn owej „szkodliwości” upatrujemy w tym samym. Jedyną sensowną baśnią wydaje się być „Brzydkie Kaczątko”.
Moja mama opowiada Kacprowi „stuningowane” wersje znanych baśni i opowieści. Przykładowo – Czerwony Kapturek spotyka w lesie mało strasznego wilka, który wprawdzie ma niecny plan, ale akcja rozgrywa się w atmosferze „przymrużenia oka”: dzieje się coś złego, ale w taki sposób, by nie wywołać paniki i strachu. Coś jak „Żar z tropików” – główny bohater żartuje nawet u progu śmierci. (por. U. Eco, Superman w literaturze masowej).
Moim ideałem nie są opowieści dla małych dzieci pozbawione zupełnie złego pierwiastka. Trzeba go w końcu oswoić i wiedzieć o nim choćby dla bezpieczeństwa. Jak śpiewa Kacper w piosence „przyniesionej” z przedszkola: „Nie otwieraj, nie otwieraj, bo za drzwiami może być ktoś zły…”. Chciałabym jednak, żeby to, co czytam moim dzieciom, czegoś mądrego je uczyło. Tymczasem…
Czego uczy taki, na przykład, Kopciuszek? A że ucieczką z niedoli jest ślub z bogatym księciem. Słyszałam takie wersje, w których zgromadzeni goście cieszyli się z powodu śmierci macochy, co jest mało wychowawczym zakończeniem.
Do czego nawołuję? Do świadomych wyborów tego, co się dzieciom czyta.
Jak rozwiązałam mój dylemat dotyczący wyboru bajki dla Kacpra? Usiadłam przy komputerze i sama zaczęłam pisać.
A na koniec „z życia wzięte”;)
Opowiadam Kacprowi bajkę na dobranoc, która ma mieć wydźwięk terapeutyczny i zachęcić go do mycia zębów: Dawno, dawno temu żył sobie chłopiec, który nie lubił myć zębów. Pewnego dnia, kiedy siedział sobie w fotelu, usłyszał głos: „Hej, ty tam na górze!” To krzyczały do niego z buzi bakterie i osad nazębny. <tutaj krótka wymiana zdań zmierzająca do przemyśleń chłopca na temat mycia zębów i końcowego zdania:> Od tamtej pory chłopiec zawsze mył zęby.
Kacper się uśmiechnął i powiedział: „Mamo, opowiem ci bajkę. Dawno, dawno temu żył sobie chłopiec, który nie lubił myć zębów. Pewnego dnia, kiedy siedział sobie w fotelu, usłyszał głos: „Hej, ty tam na górze!” To krzyczały do niego z buzi bakterie i osad nazębny. Ale chłopiec nadal nie mył zębów, bo <i w tym momencie Kacper popatrzył mi w oczy, by dobić morałem> i tak nie umiał umyć dokładnie.”
– Przestrzegał rodziców i wychowawców przed używaniem zdrobnień, zalecał mowę wyraźną i stosowanie się do reguł gramatycznych.
Bibliografia:
Kwintylian, Kształcenie mówcy, przełożył. M. Brożek, Wrocław 1951 (Księgi 1, 2, 10) [za:] Wanda Bobrowska – Nowak, Zarys dziejów wychowania przedszkolnego, część I, Warszawa 1978, s. 28 – 30.
Źródło grafiki: http://pl.wikipedia.org/wiki/Kwintylian
Nie każdy konik – polny….
Wersja 1: Rysuje logopeda
– Narysuję ci potworka, chcesz?
– Tak! Tak! Super! Rewelacja!
To jest typ z kategorii dużo muczącej krowy, z tym, że nie wiadomo, ile tak naprawdę jest tego mleka. Może być i dużo, i mało – różnie bywa. Wielka Pani Logopeda krytykuje głośno innych specjalistów (szczególnie poprzednich logopedów danego dziecka), w sytuacjach tego niewymagających używa specjalistycznego słownictwa (np. w rozmowie z rodzicami posługuje się terminami, których znaczenia nie wyjaśnia), chwali się za nadto ukończonymi szkoleniami i kursami. Przyjmuje pozę z kategorii: „Jestem najlepsza – kłaniajcie mi się w pas”.
Typ nr 3: Narzekająca
Pracy nie ma, godzin mało, marnie płacą, dzieci wredne, rodzice nie współpracują, co ja mogę zrobić?Jesteśmy blisko stereotypu nauczyciela, chociaż pracując w szkole upewniłam się w przekonaniu, że stereotyp wcale nie jest tylko stereotypem… Im starszy nauczyciel, tym więcej narzekania przypada na godzinę pracy.
Tacy bywają w każdym zawodzie i jeśli ich pasja nie przeradza się w nawiedzenie, nie mam nic przeciwko;) Zaangażowaniu w pracę towarzyszyć musi zdrowy rozsądek oraz – przynajmniej niewielki – dystans do tego, co się robi.
Pani powyżej straciła włosy, więc musiałam jej dorobić;) |
A to moja ulubiona strona! |
Zwróćcie uwagę na ciekawy sposób rysowania palców. |
……………………………………………………………………………………………………………………………………………..
Dopisek z 13 czerwca 2014 roku:
Zmianie uległa kwestia egzaminów. Teraz organizuje się je nawet w OREWach. Zainteresowanych tematem odsyłam do innych źródeł (Google).
Niejednokrotnie pisząc opinię logopedyczną, wypisując zaświadczenia, dyplomy czy wpisując nazwisko ucznia w dzienniku w innym przypadku niż mianownik (np. zajęcia korekcyjno – kompensacyjne z….) miałam dylematy związane z odmianą nazwisk. I nie był to dylemat pt. „Jak to odmienić”, bo to wydawało się być jasne, ale czy w ogóle odmieniać. Sama jestem zwolennikiem odmieniania, ale spotyka się to z obrazą rodziców (w przypadku nazwisk pospolitych z kategorii Ręka czy Ucho) i zdziwieniem pozostałych, w tym nauczycieli, także polonistów.
Zdarzyła mi się nawet dyskusja z bardziej doświadczoną nauczycielką na temat odmiany nazwisk francuskich. Ja czytałam książki Alberta Camusa, ona – Camus.
Wątpliwości dotyczące celowości odmiany nazwisk mam dalej, ale na urlopie rodzicielskim są nieco uciszone;)
Na koniec jeszcze – dla zainteresowanych:
Polecam też wypowiedź profesora Miodka:
A Wy odmieniacie?
……………………………………………………………………………………………………………………….
Dopisek z 29 października 2013 roku: Przeczytałam wypowiedź jakiejś osoby w Internecie, powołującej się na profesora Bańkę, że jeśli nazwisko zakończone na -o poprzedzone jest odmienionym imieniem bądź tytułem, można wówczas tego nazwiska nie odmieniać. Zdziwiona, zajrzałam do tego, co akurat miałam w domu, tj. „Słownika Ojczyzny Polszczyzny” pod redakcją profesora Miodka, a tam przeczytałam: „Długopis odmówiłby mi posłuszeństwa, gdybym chciał posłużyć się taką (nieodmienioną – przyp. mój) formą!” (s. 64). I tego się trzymam;)
…………………………………………………………………………………………………………………………..
Dopisek z 24 kwietnia 2014 roku: Z wywiadu z profesorem Miodkiem:
Genialny matematyk i świetny aforysta Hugo Steinhaus powiedział takim, którzy nie życzyli sobie odmieniania ich nazwiska: „Pan jest właścicielem swojego nazwiska tylko w mianowniku liczby pojedynczej. Pozostałymi przypadkami rządzi gramatyka!”
Źródło:/ https://www.facebook.com/notes/słownik-polskopolski/prof-miodek-nazwiska-trzeba-odmieniać/742023829161676
Stereotyp nr 1: Logopeda zajmuje się uczeniem głosek.
Stereotyp nr 2: W wieku dorosłym nie można się nauczyć prawidłowej wymowy głosek
Stereotyp nr 4: Logopeda ma lustro.
A ma ;D Kontrola wzrokowa bardzo pomaga w początkowym etapie pracy. Nie jest to zatem stereotyp;P