Współcześni rodzice bombardowani są niezliczoną ilością rad i zaleceń dotyczących tego, jak stymulować rozwój dziecka. Poradniki dla młodych rodziców, blogi parentingowe, ale też blogi specjalistyczne, prowadzone przez psychologów, logopedów, fizjoterapeutów i innych specjalistów od rozwoju dziecka przyczyniają się do budowania w rodzicach przekonania, że stymulować rozwój dziecka trzeba. Ze względu na to, że rodzicom brakuje czasu na realizację przeczytanych zaleceń pozostają z wyrzutami sumienia, że nie są wystarczająco dobrymi rodzicami.
Moda na stymulowanie dzieci związana jest ze zjawiskiem transformacji rodziny i zmianą postaw wobec dzieci. Współcześnie bowiem przywiązuje się dużą wagę do rozwoju dzieci od samego początku. Wielu rodziców czuje wręcz presję, żeby popychać swoje dziecko w rozwoju. Konsekwencją są dzieci znudzone, przemęczone, przestymulowane. Takie, które nie umieją sobie same zorganizować czasu, bo od zawsze ten czas organizowali im dorośli. Dziecko współczesne nudzi się w pokoju pełnym zabawek. My jako dzieci umieliśmy wymyślić dobrą zabawę z patyków.
Uważam, że dziecku bez obciążeń, takiemu, u którego nie ma podstaw do podejrzewania niepełnosprawności czy dysfunkcji, wystarczy w rozwoju nie przeszkadzać. Mówiąc: nie przeszkadzać, nie mam na myśli: nie interesować się. Chodzi o mi rezygnację z przyjmowania wobec swojego dziecka postawy terapeutycznej. Rodzic ma być rodzicem. Nie tylko. Aż.
G. Mahoney, I. Finger, A. Powell badali związek między rozwojem dzieci a stylem zachowania matek podczas interakcji. Co się okazało? „negatywnie związane z poziomem rozwoju poznawczego dziecka były kontrola (dyrektywność, niewrażliwość na okazywane przez dziecko zainteresowanie) oraz stymulowanie (oznaczające dużą dominację matki). Najlepiej rozwijały się dzieci, których matki nie były dyrektywne ani kontrolujące. Pozwalały one dziecku na kierowanie przebiegiem interakcji, a same uczestniczyły w nich z entuzjazmem w sposób spełniający dziecięce oczekiwania. Wspierały aktywność dzieci, w mniejszym stopniu zaś starały się angażować je w to, co same chciały. Akceptowały zachowania dziecka także wówczas, gdy było ono nieodpowiednie do wieku” [1].
Inaczej mówiąc: kiedy rodzic wchodzi w rolę dyrektywnego, kontrolującego nauczyciela, który narzuca dziecku formy aktywności, dąży do tego, żeby za wszelką cenę czegoś je nauczyć – osiąga gorsze efekty od tych rodziców, którzy bawią się ze swoimi dziećmi na ich warunkach i wykazują się dużą dozą akceptacji.
Nie ma potrzeby organizowania specjalnego czasu, który miałby tzw. edukacyjne znaczenie. Co więcej – niektóre próby wymuszania na dzieciach różnych umiejętności, mogą mu nawet zaszkodzić.
W dalszej części tekstu przeczytasz o tym, co dzieciom w rozwoju przeszkadza. Przedstawię subiektywną listę ośmiu czynników mających negatywny wpływ na rozwój mowy dziecka.
1. Nadopiekuńczość
Zdrowe, małe dzieci mają motywację wewnętrzną do doświadczania świata i potrzebę uczenia się nowych umiejętności. Opiekunowie mogą im pomóc w osiągnięciu sukcesu na ich poziomie rozwoju, ale mogą też zahamować dziecięce próby i starania. W jaki sposób można dziecko zniechęcić do samodzielności? Mówiąc, że jest za małe na robienie czegoś lub proponując, że sami coś zrobimy – co daje dziecku informację: „rodzic zrobi to lepiej”, a docelowo negatywnie wpływa na dziecięce poczucie wartości.
Sytuacją, w której dzieci są wyręczane najczęściej, jest jedzenie. Jeśli nie ma takiej konieczności, nie karmmy dziecka. Pierwsze próby kierowania łyżki do ust może podjąć dwunastomiesięczne dziecko. Czasem rodzice karmią dzieci z tego powodu, żeby nie pobrudziły kuchni i siebie. Jeśli to dla nas problem, możemy powiedzieć sobie: „On się dzięki temu rozwija” i pozwolić mu na pobrudzenie się.
2. Zabawki interaktywne
Przypisywane im słowo „edukacyjne” jest, moim zdaniem, nieporozumieniem. Patyki z podwórka mają więcej wartości edukacyjnej niż zabawka interaktywna. Zabawa patykami wpływa na rozwój etapów zabawy: kiedy dziecko wyobraża sobie, że patyk jest czymś innym niż jest w rzeczywistości, mamy do czynienia z zabawą symboliczną. Wcześniejsza w rozwoju jest zabawa tematyczna, kiedy dziecko bawi się w coś, np. samochodzikami w parkowanie ich do garażu. Rozwój zabawy ściśle łączy się z rozwojem inteligencji dziecka, dlatego zabawa nie jest czasem zmarnowanym dla jego rozwoju, jest wręcz koniecznym, aby ten rozwój następował. Zabawa symboliczna według Piageta może się pojawić u dwuletniego dziecka. Pomyślmy tymczasem o zabawkach interaktywnych: kontakt małego dziecka z zabawką interaktywną przeważnie polega tylko na bezmyślnym wciskaniu przycisków. Taka forma aktywności nie uczy niczego i nie rozwija. Co jest w tych zabawkach złego?
Przede wszystkim, zabawki te nadmiernie pobudzają. Układ nerwowy małego dziecka nie jest gotowy do odbierania tak dużej liczby bodźców. W efekcie po kontakcie z taką zabawką dziecko jest przestymulowane, sfrustrowane i marudne. Zabawki interaktywne źle wpływają na rozwój uwagi. Częsty kontakt z nimi powoduje, że dzieci mają później problem ze skupianiem uwagi na przedmiotach i czynnościach, nazwijmy je „zwykłych”. W przedszkolu nie skupią się na czytanej przez panią bajce, nie zechcą układać puzzli. Długotrwały kontakt z przestymulowującymi przedmiotami – najpierw zabawkami edukacyjnymi, potem tabletami i telefonami – przełoży się na gorsze funkcjonowanie w szkole.
Ostatni minus zabawek interaktywnych: nie są one robione przez specjalistów od rozwoju dzieci, ale przez producentów zabawek. Nie spotkałam się nigdy z zabawką interaktywną, która nie miałaby żadnych błędów – i nie mam tu na myśli problemów z działaniem. Oto fragment piosenki hiphopowej:
„Mój ziom ma dziecko, dziecko ma zabawki, a wśród zabawek jest
Gąsienica, która recytuje alfabet (autentyk!).
Jak ją wcisnąć w brzuch to gra piosenki,
W których słowa mają poprzestawiane akcenty”
(Łona i Webber, To nic nie znaczy)
To, co zauważyli raperzy, jest częste: głos w zabawkach nagrywany jest przez przypadkowych ludzi – nie przez lektorów czy aktorów, którzy umieją prawidłowo akcentować słowa. Spotkałam się nawet z wadami wymowy. Co do kwestii metodycznych – często zabawki interaktywne są reklamowane jako te, które wspierają naukę czytania. Tymczasem one tę naukę utrudniają. Dzieciom nie mówi się: be jak baranek czy em jak mama. Dzieciom podaje się nazwy głosek, a nie nazwy liter. Mówimy [b] jak baranek i [m] jak mama. Dlaczego? Z em-a-em-a nie uda się złożyć wyrazu mama.
Czy każdy kontakt z zabawką interaktywną jest zły? Nie, nie każdy. Jeśli rodzic usiądzie z dzieckiem i będzie kontrolował przebieg aktywności, wówczas jest szansa na to, że taka zabawka może mieć zalety.
3. Brak możliwości swobodnego eksplorowania otoczenia
Większość dzieci, która przychodzi do mnie do gabinetu z powodu opóźnionego rozwoju mowy, łączy dwie rzeczy: mała sprawność rąk oraz niechęć do dotykania i brudzenia się. Dzieci nie chcą wkładać rąk do mas plastycznych, po użyciu kleju do papieru od razu chcą myć ręce. Poznałam takie, które w reakcji na dotknięcie mąki, krzyczały: ała! Tymczasem małe dziecko rozwija się dzięki temu, że dotyka, dlatego utrudnianie dzieciom eksploracji otoczenia może się skończyć nie tylko opóźnionym rozwojem mowy, ale także zaburzeniami karmienia o podłożu sensorycznym oraz zaburzeniami integracji sensorycznej. Dzieci, które mają się prawidłowo rozwijać, muszą dotykać. Czego się zatem nie robi? Wrócę na chwilę do karmienia: pozwólmy dzieciom brudzić się przy jedzeniu – jest to sposób na odwrażliwianie twarzy. Twarz podczas jedzenia można wytrzeć na końcu posiłku, nie po każdej łyżce.
I ostatnie słowo na temat jedzenia: ryzykowne jest karmienie dzieci przy różnego typu zabawiaczach, np. przemycanie jedzenia przy bajkach. Zaleca się, żeby dzieci miały możliwość pobawić się jedzeniem – mogły je dotykać dłońmi zanim zdecydują się je zjeść. Dzięki temu oswajają się z jedzeniem, zmniejszamy tym samym ryzyko, że nasze dziecko będzie się bać nowych produktów.
4. Ciągłe zagadywanie
Co robi stereotypowy mąż w reakcji na zbyt gadatliwą żonę? Wyłącza się, kiedy ta zaczyna otwierać usta. Taką samą reakcję będzie miało dziecko, które jest z każdej strony osaczane przez ciągle mówiącego rodzica. Komunikaty do dziecka powinny być proste. Jeden komunikat i przerwa, czekamy na reakcje. Nigdy nie zadajemy dwóch pytań naraz. Zanim zaczniemy do dziecka mówić, trzeba z nim nawiązać kontakt, na przykład dotykowy, i mieć pewność, że w tym kontakcie jesteśmy.
Nawet te dzieci, które jeszcze nie mówią, potrafią odpowiedzieć wykorzystując mimikę czy gesty. Warto się na taki rodzaj komunikacji otworzyć, bo stanowi ona podwaliny do rozwijania mowy werbalnej.
Dla rozwoju mowy dziecka znaczenie ma nie tylko to, ile mówimy, ale także jak mówimy. Dzieci w pierwszej kolejności zapamiętują słowa, które są dla nich ważne, dlatego dobrze na rozwój rozumienia i nadawania mowy wpływa nazwanie tego, na co dziecko patrzy, co słyszy, co robi. Nasze komentarze mogą być ubarwione wyrażeniami dźwiękonaśladowczymi albo różnymi powiedzonkami, najlepiej połączonymi z gestem. Np. O! To kot! Spadła piłka: ojojoj, Baba idzie: tup tup tup, O nie! Nie ma mleka.
Mówić trzeba wolno, prostymi zdaniami i z umiarem. Rodzic nadaktywny w produkowaniu komunikatów, przeważnie ma wycofane dziecko. Nie daje dziecku przestrzeni do zaistnienia.
5. Uprzedzanie potrzeb dziecka
Dziecko, którego rodzice odgadują wszystkie jego potrzeby zanim ono samo zdąży je sobie uświadomić – nie musi o nic prosić. Inaczej mówiąc: mając wszystko, nie czuje motywacji do tego, by się ze swoim rodzicem porozumieć. Pierwszym i nadrzędnym bowiem celem komunikacji jest realizacja swoich potrzeb. Mówi się po to, by coś swoim mówieniem osiągnąć. Jeśli dziecko zobaczy na półce cukierki, a rodzic „nie wpadnie” na to, by je nimi poczęstować – może być pewny, że doczeka się interakcji (cały czas mówię o dzieciach zdrowych i bez dysfunkcji – dziecko z autyzmem może nie wpaść na to, żeby rodzica poprosić).
6. „Przeszkadzacze” w tle
O tym, że zbyt długie oglądanie telewizji przez dzieci źle wpływa na rozwój mowy, wiadomo powszechnie. Mniej zwraca się uwagę na telewizję w tle. Dziecko, które przebywa w pomieszczeniach wypełnionych jakimiś stałymi dźwiękami, nauczy się je ignorować. Zrodzi się wtedy problem ze słuchaniem (nie mylić ze słyszeniem). Podobnie jest z radiem – włączone cały dzień nie wpływa pozytywnie na rozwój mowy dziecka.
7. Zniechęcanie do ruchu
Dzieci rozwijają się poprzez ruch. Mowa też jest ruchem. W pierwszej kolejności dzieci muszą opanować umiejętności związane z motoryką dużą, małą, a dopiero potem można myśleć o sprawności artykulacyjnej. Przykładowo, jeśli dziecko ma zaburzoną równowagę, nie wykształci dobrej zdolności do celowych ruchów językiem (praksja). Etapów rozwoju dziecka nie można przeskakiwać, dlatego większe znaczenie dla rozwoju dwulatka ma czas spędzony na placu zabaw niż stolikowe próby nauki czytania. Na placu zabaw dziecko wygasza przetrwałe odruchy, ćwiczy koordynację wzrokowo-ruchową, równowagę, planowanie motoryczne. Zabawy tzw. stolikowe rozwijają funkcje odnoszące się do korowych części mózgu. Tymczasem praca wyższych struktur korowych zależy od integracji dokonującej się na niższych poziomach mózgu. Zanim dziecko będzie gotowe do tego, by efektywnie uczyć się przy stoliku, musi opanować wiele umiejętności, które są związane z jego ciałem. Przykładowo, żeby dziecko wykazywało się dobrą koordynacją wzrokowo-ruchową na kartce, z użyciem przyrządów pisarskich, najpierw musi wyćwiczyć koordynację wzrokowo-ruchową w przestrzeni.
8 „Zachęcanie” do mówienia
Dzieci nie lubią, kiedy się je prosi o powtarzanie sylab czy słów. Taka metoda jest nieskuteczna, dlatego nie lubię, kiedy ktoś mówi o zachęcaniu do mówienia. Dzieci „zachęcane” wycofują się, bo czują na sobie presję. Lepszy skutek odniosą strategie polegające na rozbudzaniu entuzjazmu. Załóżmy, że chcemy nauczyć małe dziecko mówienia samogłoski [u]. Płaskie obrazy są dla niego nieatrakcyjne, dlatego nie jest dobrym pomysłem pokazywanie mu obrazków, a tym bardziej liter. Szybszy efekt osiągniemy, na przykład, tak: bierzemy dziecko na ręce i kręcąc się z nim po pokoju – mówimy [uuuu]. Dążymy do tego, żeby dziecko skojarzyło dobrą zabawę w samolocik z dźwiękiem [u]. Dzięki temu nasze [u] nie będzie abstrakcyjnym dźwiękiem, ale słowem posiadającym znaczenie. Po jakimś czasie dziecko z własnej inicjatywy zacznie mówić [uuuu], bo zauważy, że dźwięk wyzwala ruch – mówię, to tata ze mną leci samolotem. Za jakiś czas dziecko przychodząc do rodzica, powie [uuuu], co będzie oznaczało: „Baw się ze mną w samolocik”. W ten sposób dziecko poczuje moc komunikacji!
[1]. Mahoney, I. Finger, A. Powell (1985) za: E. Pisula (2003), Autyzm i przywiązanie, Gdańsk, s. 18.