Tags Posts tagged with "opóźniony rozwój mowy"

opóźniony rozwój mowy

0 5107

Zestaw sześciu obrazków do nauki i utrwalania słowa CHOWA.

Dla kogo: dla dzieci, u których opóźnienie rozwoju mowy ma podłoże motoryczne, tj. alalii motorycznej (częściej mówi się o afazji, bo z taką diagnozą orzeczenia wystawia poradnia psychologiczno-pedagogiczna, ale dla logopedów jest to alalia), dyspraksji oraz dla dzieci, u których dominują zaburzenia syntagmatyczne w postaci upodobnień (dziecko umie wypowiedzieć każdą z sylab osobno, ale kiedy próbuje je łączyć, struktura słowa się „rozjeżdża” i w przypadku słowa 'chowa’ wychodzi [xoxa] albo [vova]).

Każdy obrazek jest okazją do powiedzenia, co robi dane zwierzę. Ono się CHOWA. Aby zmaksymalizować szansę na opanowanie słowa, warto dodać podpowiedzi gestowe. Przy „cho” można dmuchać w dłonie, a przy [v] wskazać swoje górne zęby leżące na dolnej wardze.

Obrazki można też wykorzystać jako ilustracje dźwięków wydawanych przez zwierzęta. – Kto się tu chowa? – Kum kum.

  • Wyłączenie telewizora

O tym, że zbyt długie oglądanie telewizji przez dzieci źle wpływa na rozwój mowy, wiadomo powszechnie. Mniej zwraca się uwagę na telewizję w tle. Dziecko, które przebywa w pomieszczeniach wypełnionych jakimiś stałymi dźwiękami, nauczy się je ignorować. Zrodzi się wtedy problem ze słuchaniem (nie mylić ze słyszeniem).

  • Częstsze wyjścia na plac zabaw

Dzieci rozwijają się poprzez ruch. Mowa też jest ruchem. W pierwszej kolejności dzieci muszą opanować umiejętności związane z motoryką dużą, małą, a dopiero potem można myśleć o sprawności artykulacyjnej. Przykładowo, jeśli dziecko ma zaburzoną równowagę, nie wykształci dobrej zdolności do celowych ruchów językiem (praksja).

  • Pozwolenie dziecku na brudzenie się

Znaczenie sensorycznych doświadczeń dla rozwoju dzieci doceniane jest dopiero wówczas, kiedy zaczynają się problemy, takie jak na przykład brak umiejętności gryzienia, obronność dotykowa czy znacząco obniżona sprawność manualna. Kiedy Twoje dziecko brudzi się piaskiem, kamieniami, błotem, farbą czy jedzeniem – pozwól mu. Takie zabawy rozwijają bardziej niż pisanie liter [1].

  • Swobodna zabawa na dziecięcych zasadach

Twoje dziecko potrzebuje rodzica, nie terapeuty. Usiądź koło niego na podłodze, zapomnij o tym, że chcesz je czegoś nauczyć, poobserwuj je i dołącz do zabawy. Nie psuj dziecięcych pomysłów, nie poprawiaj, nie narzucaj własnych rozwiązań, nie przepytuj z kolorów czy liczenia. Baw się.

  • Komentowanie otoczenia

Nazywaj to, co robi dziecko, a także to, co ty robisz w danym momencie. Ubarwiaj spostrzeżenia wyrażeniami dźwiękonaśladowczymi albo różnymi powiedzonkami (Spadła piłka: ojojoj.;  Baba idzie: tup tup tup).

  • Pozwalanie dziecku na doświadczanie samodzielności

Niech je samodzielnie, choćby miało pobrudzić całą kuchnię. Niech próbuje zakładać samodzielnie buty albo czapkę. Nie mów nigdy, że jest na coś za małe albo że nie może czegoś robić, bo jeszcze nie umie. Umożliw mu doświadczanie sukcesu na jego poziomie rozwoju.

  • Otwartość na dziecięce komunikaty

Nauka komunikacji nie zaczyna się wtedy, kiedy dzieci opanują pierwsze słowa. Umiejętności, jakie dzieci powinny nabyć w okresie przedsłownym, jest naprawdę dużo. Ich trening odbywa się poprzez doświadczanie bycia w relacji z drugim człowiekiem (rodzicem). Otwórz się na to, co dziecko chce ci przekazać. Jeśli będziesz ignorować jego komunikaty niewerbalne, stłumisz jego motywację do komunikacji. Dialogiem jest już naprzemienna wymiana uśmiechów. Nie wystarczy do dziecka mówić. Komunikacja musi być dwustronna. Dzieci „zagadane” nie będą mówić lepiej, one się z mówienia wręcz wycofają.

[1] Wspominam o tym pisaniu liter dlatego, że często spotykam się z próbami uczenia dzieci umiejętności nieadekwatnych do ich aktualnego poziomu rozwoju. Przykładowo: dziecku, którego poziom rysunku jest na etapie bazgroty, można zaproponować zabawę w malowanie dłońmi po wielkim arkuszu papieru, a nie kolorowania na ograniczonej konturem przestrzeni.

Cel główny: nauka słów: kot, płot, mucha, ucho.

Sposób realizacji celu: palcem dziecka wskazujemy elementy wymienione w rymowance. Kiedy dziecku osłucha się wierszyk, robimy pauzy, np. „To jest …. (płot)”. Kiedy dziecko będzie gotowe, skończy za nas wers.

Uwaga: nigdy nie jest tak, że dziecko nie mówi, bo jest leniwe. Jeśli nie mówi, to znaczy, że jest ku temu przeszkoda i tę trzeba odkryć.

Co poza nauką słów zyskujemy poprzez zabawę z tego typu rymowankami?

Zalety, nazwijmy je emocjonalne: budowanie relacji z dzieckiem.

Zalety związane z rozwojem funkcji poznawczych:

  • kształtowanie uwagi i pamięci słuchowej,
  • ujmując kwestię obrazowo: „ogarnianie” struktury zdania – dziecko zapamiętuje schematy prostych zdań typu (To jest płot.)

Co można dodatkowo: okleić niektóre elementy rysunku różnymi fakturami, dzięki czemu dziecko będzie doświadczać nie tylko bodźców wzrokowych i słuchowych, ale też dotykowych.

Dla kogo taka zabawa: dla dzieci, które są na etapie nabywania pojedynczych słów, ale też takich, które budują już pierwsze zdania. Warunkiem wstępnym jest zainteresowanie książeczkami. Jeśli dziecko jest na etapie bawienia się tylko zabawkami, a nie wykazuje zainteresowania rysunkami, nie warto ich do tego zmuszać. Rysunek jest być może jeszcze nie na jego etapie rozwojowym. Można wtedy zilustrować treść rymowanki maskotkami. Być może trzeba będzie skrócić długość wierszyka, żeby dostosować go do możliwości skupienia uwagi danego dziecka. Najogólniej mówiąc: wszystko, co się robi, trzeba dostosować indywidualnie do danego dziecka. Wymyślony przeze mnie wierszyk ma być nie instrukcją, ale inspiracją.

Podzielcie się, jeśli wymyślicie własne.

Nie zachęcanie do powtarzania jest kluczową kwestią w nauce wyrażeń dźwiękonaśladowczych. Ba! Owe „zachęcanie” może nawet zniechęcić dziecko do mówienia. Liczy się natomiast wspólna uwaga, poczucie bycia z rodzicem w kontakcie, zaangażowanie emocjonalne i … dobra zabawa.

Najskuteczniejszy, moim zdaniem, sposób to „wplatanie” owych wyrażeń w zabawę. Mogą być nazwą zabawy lub elementem wypowiedzi z jej przebiegu. Dzisiaj podzielę się jedną z nich.

„Raz, dwa, trzy: BAM”

Rodzic wypowiada powoli kwestię: „Raz, dwa, trzy…”, by na koniec zrzucić jakiś przedmiot na podłogę („BAM”). Daję Wam słowo, że zrzucanie przedmiotów rozbawi nie tylko niemowlaki, ale i małe dzieci. Mój dziesięciomiesięczny Franek nauczył się zasad w dziesięć minut. Wysłuchiwał odliczania, po czym rzucał brelokiem, mówiąc [ba]. Następnego dnia używał już opanowanego „bam” w swojej swobodnej aktywności: zrzucał samochodziki ze stołu i mówił wyuczone „bam”.

Czego uczy ta zabawa?

W zakresie realizacji: wypowiadania wyrażenia dźwiękonaśladowczego, zawierającego dwuwargowe, dźwięczne [b].

W zakresie kompetencji komunikacyjnej: doświadczania pozytywnych emocji związanych z mówieniem.

Ponadto: uwagi słuchowej (dziecko musi „usłyszeć” właściwy moment, by rzucić przedmiot), kojarzenia słowa z czynnością ([bam]=upadek). Poza tym dziecko usprawnia koordynację wzrokowo-ruchową.

Podstawowa zaleta z zabawy:

Wypowiadana sylaba ma znaczenie, a nie jest tylko bezmyślnie powtarzanym zbiorem dźwięków.

Uwagi

Nie ma znaczenia jakość wypowiedzianej sylaby. Dziecko do pierwszego roku życia powie raczej [ba], dopiero starsze zaczynają uczyć się wypowiadać sylaby zamknięte. Nie wolno więc dziecka poprawiać, żeby się nie zniechęciło do mówienia. Liczy się to, że ma ono opanować znaczenie. Bezmyślne powtarzanie bez zrozumienia sensu nie ma znaczenia (lub bardzo niewielkie) w nauce komunikacji.

Kiedy zacząć?

Myślę, że można zacząć już z sześciomiesięcznym dzieckiem – z akcentem na „zacząć” – bez presji i stresu, że efekty osiągnie się w ciągu tygodnia. Dziecko, które siedzi i zaczyna gaworzyć, powinno wykazywać zainteresowanie zabawą.

baby-boy-1508121_960_720

Kiedy kilkuletnie dziecko nie mówi, rodzice szukają odpowiedzi na pytanie „Co zrobić, żeby zaczęło?”. Często jeszcze pojawiające się rady „Poczekać” albo „Absolutnie nie wspomagać mowy w formie obrazków czy gestów (AAC)” stają się niejednokrotnie przyczyną tragedii.

Po co ta mowa?

Za jej sprawą można wyrażać swoje potrzeby, mieć poczucie samostanowienia, komentować, pytać itd. Wartość porozumiewania się jest powszechnie znana. Problem w tym, że dziecko, które nie ma narzędzia do porozumiewania się w formie językowej gorzej rozwija się poznawczo. Można nawet powiedzieć, że ten brak mowy uniemożliwia prawidłowy rozwój także w innych sferach.

2

Co ma język do myślenia?

Obrazowo rzecz ujmując: dorosły człowiek myśli wyrazami. Formułuje sądy, spostrzeżenia, wnioski w formie językowej. W stanach „zawieszenia”, kiedy to jego umysł zdominowany jest przez wyobrażenia, a nie pojęcia, na pytanie „O czym myślisz?” odpowiada „O niczym”. Wyobraźmy sobie, jaki poziom osiągnęlibyśmy w rozwoju poznawczym, gdyby nasze myślenie zawsze miało tylko formę konkretno-wyobrażeniową i nie osiagnęło poziomu myślenia językowego?

Język jest abstrakcyjnym tworem, istnieje w psychice osób posługującym się nim. Służy poznawaniu rzeczywistości i porozumiewaniu się z innymi. Środkami języka są: system wyrazów oraz reguł gramatycznych. [1]

Dziecko, które nie mówi, myśli obrazami. Postrzega świat na poziomie konkretnym. Bez języka myślenie – czyli „proces odzwierciedlania ogólnych cech rzeczy i uświadamiania sobie związków zależności, zachodzących miedzy przedmiotami otaczającej nas rzeczywistości” – jest prymitywne i ubogie.

„Język usprawnia myślenie, eliminuje z niego elementy konkretności, czyni je bardziej ekonomicznym. Umożliwia tworzenie precyzyjnych konstrukcji myślowych i wyrażanie stosunków zachodzących między zjawiskami zarówno w czasie, jak i przestrzeni, pozwala skoncentrować myśl na pewnych treściach, analizować je. Język umożliwia także świadome i celowe działanie, umożliwia dokonywanie analizy warunków zadania, formułowanie zamierzeń, przewidywanie rezultatów i w końcu konfrontację wyników z zamierzeniami. Język jest formą świadomości […]”[2]

Co więcej: bez języka nie wykształci się inteligencja werbalna. Myślenie językowe (pojęciowo-wyobrażeniowe) umożliwia uogólnianie, operowanie kategoriami, poznawanie stosunków między rzeczami czy formułowanie sądów. Kiedy dziecko nie ma języka, nie oderwie się od poziomu konkretów. Nie dokona bardziej skomplikowanych operacji myślowych, takich jako analiza i synteza oraz ocena doznawanych wrażeń.

Czlowiek, który nie nauczył się mówić, ma inteligencję prewerbalną, myśli na poziomie konkretno-wyobrażeniowym. [3]

Mowa a mózg

Wiadomo, że tzw. „ośrodki mowy” u osób praworęcznych zlokalizowane są w lewej półkuli mózgu. Przyjęło się zatem, że ta lewa półkula jest językowa, czego owocem są pomoce z kategorii „układanki lewopółkulowe” i inne zadania, które z założenia stymulują dzieci do mówienia. I to jest pułapka. Nie mam nic przeciwko układankom, o ile ktoś nie wychodzi z założenia, że załatwia nimi pracę nad rozwojem mowy dziecka niemówiącego. Mówienie jest procesem skomplikowanym i dzisiaj już wiadomo, że nie tylko lewa, ale i prawa półkula odgrywa w nim znaczącą rolę. A najlepszym sposobem nauki komunikacji nie jest dłubanie kredką w zeszycie czy segregowanie przedmiotów, a trening podczas prawdziwej interakcji z drugim człowiekim. Twarzą w twarz!

Czy każde dziecko nauczy się mówić?

Nie, nie każde. Mowa powstaje w mózgu i to jego prawidłowe funkcjonowanie warunkuje skuteczne porozumiewanie się. Dziecko z niepełnosprawnością intelektualną w stopniu głębokim nauczy się mówić co najwyżej kilka słów i szaleństwem byłoba wiara w inny scenariusz.

Problemy z nauką mowy sprowadzić można do dwóch: 1. wynikające z niedostatecznie rozwiniętej realizacji lub 2. kompetencji. Te pierwsze dotyczą osób, które mówiłyby, gdyby mogły. Wiedzą bowiem jak, ale mają ograniczenia, np. w postaci porażenia nerwów, rozszczepu podniebienia czy rozleglych wad zgryzu. Problemy w zakresie kompetencji natomiast dotyczą dzieci, którym to jak trzeba wyjaśniać.

Kompetencja a realizacja

Jak zaznaczają Grabias, Kurkowski i Woźniak: „Budowanie kompetencji […] jest zupełnie inną procedurą postępowania logopedycznego niż usprawnianie realizacji.” [4] Niezrozumiałe jest zatem uczenie niemówiących dzieci z autyzmem wymowy poszczególnych głosek (praca nad realizacją) w sytuacji, kiedy ich podstawowym problemem jest niezrozumienie celu i sensu komunikacji (kompetencja). Nie omieszkam zaznaczyć, że kompetencji nie nabędzie się przy stoliku, a najlepszy sposób na jej zdobycie upatruję w alternatywnej i wspomagającej komunikacji.

Jak twierdzą wspomniani wyżej lubelscy logopedzi: „język etniczny poznajemy w dialogu i z dialogiem ściśle jest powiązany proces opanowania kompetencji komunikacyjnej”[5]. Jeśli zatem dziecko nie opanowało najprostszej umiejętności nabywanej w procesie rozwoju sprawności komunikacyjnych, tj. wypowiedzi dialogowej, nie ma sensu ćwiczenie realizacji (i zachęcanie typu: powiedz [a] lub [o]). Okres na ćwiczenie dialogu nie zaczyna się dopiero wtedy, kiedy dziecko operuje słowami, ale wówczas gdy przychodzi na świat. Wymiana uśmiechów z rodzicem jest już nauką zasady dominującej w rozmowie, tj. naprzemienności. Początkowo niewerbalna, bezsłowna forma wymian dialogowych, przerodzi się w słowną. Nie można jednakże omijać podstaw.

Czy każde dziecko nauczy się mówić? Nie, nie każde. Każde dziecko natomiast ma szansę nauczyć się komunikować na poziomie odpowiadającym swojemu funkcjonowaniu. Mowa, choć najdoskonalsza, nie jest bowiem jedynym sposobem na przekazywanie swojej intencji.

Czyli co robić?

Przed podjęciem terapii konieczne jest określenie przyczyny opóźnienień w rozwoju mowy, co w praktyce nie jest wcale łatwe. Wymaga często różnych badań i konsultacji (laryngologicznych, neurologicznych, psychologicznych itd.). Jeśli trudności dziecka nie są wynikiem nieprawidłowej budowy artykulatorów, wady słuchu, porażeń itd., tj. nie mają charakteru niedostatków realizacyjnych, warto mieć na uwadze, że:

  • większy sens ma wprowadzanie strategii komunikacyjnych w naturalne sytuacje domowe niż uczenie dzieci wymawiania poszczególnych głosek (na to będzie czas na innym etapie);
  • rozwój mowy przebiega w określonych etapach, żadnych nie wolno „przeskakiwać”. Jeśli zatem dziecko nie opanowało podstaw, nabywanych na przedjęzykowym etapie rozwoju komunikacji – nie zaczyna się pracy od nauki realizacji dźwięków (tym bardziej metodami z kategorii „na chama”);
  • wartości komunikacji nie odkrywa się przy stoliku;
  • wprowadzenie komunikacji wspomagającej umożliwia stworzenie językowego zamiennika mowy, a tym samym stymulowanie myślenia. Metody AAC pozwalają na tworzenie zdań, a tym samym uczą dzieci systemu gramatycznego, co ma znaczanie w rozwoju myślenia abstrakcyjnego. Inaczej mówiąc: pozbawiając dziecko niemówiące narzędzia do komunikacji, nie tylko wpływasz traumatycznie na jego rozwój emocjonalny, ale także hamujesz rozwój jego myślenia.

41

  • I na koniec ostatnia oczywistość: metody wspierające komunikację przyspieszają naukę mówienia – badania na ten temat przytaczałam wielokrotnie na tym blogu.

[1] Irena Styczek, Logopedia, Warszawa 1979

[2] [3] Tamże

[4] S. Grabias, Z. M. Kurkowski, T. Woźniak, Logopedyczny test przesiewowy dla dzieci w wieku szkolnym, Lublin 2002

0 4119

madrosci-kompetencja

Wielokrotnie ujawniałam już swoje zdanie na temat terapii małych dzieci w formie dyrektywnej, przy stoliku, z podejściem typu: „Ja tu rządzę, więc się słuchaj i nie rycz”. To, co mnie wciąż zastanawia, to powszechność takiego podejścia. Tymczasem nie można odkryć wartości komunikacji, jeśli poznaje się ją na zasadzie: „powiedz [a]”, a jak ci się nie uda, to ja ci tu mechanicznie zaraz to [a] zrobię. Zasady rządzące dialogiem powinno dziecko opanować już na przedjęzykowym etapie komunikacji. To wtedy jest na to czas. Doświadczanie pozytywnych interakcji z drugim człowiekiem wtedy, gdy to nie słowa są jeszcze podstawowym przekaźnikiem intencji, ukazuje dzieciom wartość komunikacji i buduje ich motywację do nauki mówienia. Cytując profesora Stanisław Grabiasa: „To w dialogu dziecko poznaje świat i uczy się języka.”[1] W dialogu, nie przy stoliku, kiedy rodzic czy terapeuta siedzi obok, nie widząc nawet twarzy dziecka, które planuje uczyć mówić.

Nie omieszkam jeszcze dodać na koniec, że profesor Panasiuk za standard pracy z dzieckiem podaje zabawę.

I tak sobie jeszcze myślę, że w sytuacji, kiedy logopeda zaproponowałby mojemu wcale lub mało mówiącemu dziecku formę terapii, która wywoływałaby w nim płacz i chęć ucieczki, podziękowałabym za takie zajęcia. Więcej to szkody niż pożytku. Choć i tak zaraz pewnie dostanę oburzone mejle od rodziców, którzy od wielu lat „w imię dobra dziecka” zmuszają je do „ćwiczeń na mówienie” pod okiem swojego guru logopedy i pewnie znów się dowiem, że ja to się przecież nie znam. Skoro w Internetach napisali, że działa, to działa. A to dziecko nie mówi, bo leniwe i już.

 

[1] Stanisław Grabias, Postępowanie logopedyczne. Diagnoza, programowanie terapii, terapia, [w:] „Logopedia” 2008, tom 37, s.22