Tags Posts tagged with "logopeda"

logopeda

emocje038

Inspiracja do napisania dzisiejszego postu

Przeczytałam, skierowany do logopedów, artykuł, którego autor (Maciej Migocki) zastanawiał się nad kwestią moralności w odniesieniu do pracy logopedy [1]. Nie interesowały go zbytnio wymagania w stosunku do samego specjalisty poza tym, by kierowali się w swojej pracy Przyrzeczeniem lekarskim, a szczególnie zapisami o służeniu życiu ludzkiemu i przeciwdziałaniu cierpieniu, co brzmi dla mnie tak wzniośle, że aż nierealnie (któremu ze studentów logopedii przyświeca cel, by „służyć życiu”?). Sedno artykułu stanowią jednak rozważania na temat tego, czy logopeda może uczyć moralności swoich podopiecznych. Sam autor uważa, że odpowiedź oczywista nie jest. Zanim jednak przedstawię jego zdanie, kilka zdań ode mnie.

Oczywistym jest, że oczekuje się od logopedy empatii [2] oraz jakiegoś wachlarza wartości (w naszej kulturze zwykle chrześcijańskich), pozwalającego na pracę z dziećmi w kategorii powołania (ludowa mądrość zakłada bowiem, że „uczenie cudzych dzieci” jest karą za grzechy – któż normalny bez powołania chciałby wykonywać taki zawód?). Przy założeniu, że logopeda jest osobą wykształconą, ma kompetencje które pozwalają mu na wiele w zakresie swojego zawodu. Powszechnie uważa się logopedię za zawód wymagający wiedzy interdyscyplinarnej – logopeda musi dokształcać się w wielu pokrewnych dziedzinach, by dobrze wykonywać swój zawód. Czy warto jednakże, by mieszał się do nauki moralności?

Czy logopeda może uczyć moralności?

Myśląc o nauce moralności w wykonaniu logopedów czuję sprzeciw. Nie są to osoby z wystarczającą wiedzą psychologiczną/psychoterapeutyczną, by mieć – moim zdaniem – prawo takie „nauki” podejmować. I nie chodzi wcale o to, że taki logopeda nie wie, że kotów nie ciągnie się za ogon, a kolegi nie kopie po kostkach. Bardziej obawiałabym się sposobów przekazywania takich norm społecznych. Rola autorytarnego, wszystkowiedzącego, oceniającego wychowawcy może bardziej zaszkodzić niż pomóc w wyborze moralnych dróg. Nie raz przekonałam się, jak lekceważąco podeszli pedagodzy do rad psychologa w kwestii traktowania dzieci właśnie w sferze „nauki moralności”. To, co jest oczywiste dla psychologów, gryzie się z tradycyjnymi sposobami traktowania dzieci w sytuacjach, które sprzyjać mogłyby nauce moralności i – o czym miałam okazję się przekonać wielokrotnie – jakoś tak pedagogom nie pasuje. Z życia: kiedy pedagog zgłasza problem psychologowi, ten mówi mu, jak ma zmienić SWOJE zachowanie, by wpłynąć na zmianę zachowania dziecka, pedagog dziękuje za takie sposoby – „bo na pewno nie działają”, „a bo jak się nie nakrzyczy, to się nie nauczy”, „a bo ja i tak wiem lepiej”. Tymczasem ani pedagodzy, ani logopedzi w zakresie psychologii na studiach nie uczą się jak rozwiązywać praktyczne problemy, a poznają jedynie historię psychologii (przeważnie – żeby nie było, że uogólniam).

Podejrzane etycznie pomoce logopedyczne

Wpadła mi kiedyś w ręce teczka z historyjkami obrazkowymi przeznaczonymi dla logopedów. Kiedy przeanalizowałam „zasady moralne”, jakie wyznawali ich autorzy poczułam złość i oburzenie. Każda historia kończyła się tym, że dziecko zrobiło coś, co wywołało złość rodzica (rodzic zawsze przybierał rolę oceniającego i karzącego władcy). W założeniu dziecko miało się pewnie nauczyć, że jeśli będzie niezdarą i rozleje mleko na stół, to mama będzie zła. Że jeśli nie zrobi zadania domowego, to pani nauczycielka będzie zła. No, a jeśli będzie bierne i posłuszne, zyska aprobatę i miłość rodziców. Można dyskutować z takim podejściem wychowawczym. Złość rodzica daje dziecku sygnał: „Jesteś beznadziejny”. Tak, tak właśnie odczyta ją dziecko i będzie czuć wstyd. Jeśli jednak rodzic pomógłby dziecku wymyślić sposób na rozwiązanie problemu (starcie stołu) nauczyłby go tym samym naprawiania błędów. Moim zdaniem, bardziej to wychowawcze zachowanie.

A pani nauczycielka obrażona na dziecko, bo nie zrobiło zadania domowego? Swoją złością da mu do zrozumienia, że nie spełnił jej oczekiwań względem niej. A czy ono ma się uczyć dla pani nauczycielki czy dla siebie? Robienie zadań tylko po to, by zadowolić kogoś nie kończy się sukcesem życiowym, a raczej lawiną decyzji zawodowych nie pokrywających się z osobistymi potrzebami, celami i pragnieniami.

Kiedy obejrzałam te historyjki pomyślałam jedno: logopedzi nie powinni uczyć moralności.

Co na to Maciej Migocki?

Autor – wspomnianego we wstępie – artykułu jest zdania, że logopeda może uczyć moralności, jeśli spełni określone warunki. Mianowicie: jeśli jego działanie będzie oparte o rzetelną wiedzę [co rozumiem następująco: nabędzie kompetencje, których w zakresie tradycyjnych nauk logopedycznych się nie zdobywa], nie naruszy zasad obowiązujących w domu rodzinnym i nie podważy autorytetu domowników. Ponadto jeśli nie będzie oceniał a wspierał [szczerze – znacie pedagoga, który nie ocenia?], cechował się spokojem, opanowaniem [pobożne życzenie] i miał ochotę wejść w rolę „logopedy-przyjaciela”.

Według Migockiego brak ingerencji w sferę moralną dziecka może nastąpić tylko wówczas, gdy sytuacja rodzinna tego nie wymaga [czy logopeda ma kompetencje do tego, by uznać, że tak jest bądź nie jest? – przyp. mój], jeśli podjęte działania mogłyby nadszarpnąć zaufanie dziecka do rodziców oraz jeśli przekonania logopedy różnią się z tymi skróconymi powyżej.

Co na to ja? – wnioski końcowe

Logopeda, jak każdy inny człowiek nie może pozwolić na to, by wyrządzano komuś krzywdę, niszczono czyjeś rzeczy itd., ale jego ingerencja nie powinna mieć nic wspólnego z wykonywanym zawodem, a być jedynie przejawem ludzkiej niezgody na łamanie podstawowych zasad etycznych. Jeśli natomiast logopeda ma ochotę zajmować się świadomym kreowaniem postaw moralnych dziecka, powinien nabyć odpowiednie kompetencje, oparte o „rzetelną wiedzę”, jak określił to Migocki, a nie jedynie swoje przekonania, co dodaję już od siebie. Uważam, że posiadanie wiedzy o teoriach z zakresu komunikacji i wychowania jest pożądane w zawodzie logopedy, niemniej jednak nieobowiązkowe. Nie  mieszałabym w związku z tym logopedy w naukę moralności.

[1] Maciej Migocki, Kwestie moralne w komunikacji logopedzi-rodzice-dzieci, [w:] „Nowa logopedia”, t. 4, Kraków 2013

[2] Choć znam i takich nauczycieli akademickich, którzy postrzegają tę cechę jako słabość, żądając w zamian dyrektywności jako tej, która pozwoli być nie przyjacielem a trenerem.

orew

Ośrodki rewalidacyjno-wychowawcze umożliwiają realizację obowiązku szkolnego dzieciom i młodzieży z głębokim stopniem niepełnosprawności intelektualnej, a także tym z niepełnosprawnością intelektualną w stopniu umiarkowanym lub znacznym ze sprzężoną niepełnosprawnością. Obok psychologów czy fizjoterapeutów zatrudniają także logopedów. Na czym polega specyfika ich pracy — zapytałam neurologopedę Magdalenę Niekrę.

Patrycja Bilińska: Logopeda kojarzy się zwykle z usuwaniem wad wymowy i taką też rolę pełni najczęściej w placówkach, takich jak szkoła. W ośrodkach rewalidacyjno-wychowawczych natomiast wiedza o wywoływaniu głosek okazuje się mało istotna…

Magdalena Niekra: Rzeczywiście, próby wywoływania głosek u moich wychowanków raczej mijałyby się z celem. Z logopedycznego punktu widzenia głównym problemem osób, które uczęszczają do ośrodków rewalidacyjno-wychowawczych nie jest nieprawidłowa artykulacja, ale trudność w zakresie komunikacji. Ćwiczenia usprawniające artykulatory, stosowane jako element terapii zmierzającej do wywołania i utrwalenia danej głoski, nie będą więc niczym złym. Częstsze niż ćwiczenia czynne będą jednak ćwiczenia bierne, np. z użyciem masażera logopedycznego, a przyczynią się one nie tyle do podniesienia wyrazistości mowy, ile do stymulacji i poprawy jakości funkcjonowania – chociażby spożywania posiłków.

Niektórzy z moich podopiecznych w ORW-ie, ci porozumiewający się werbalnie, istotnie mówią mniej lub bardziej niewyraźnie, ale demonstrowanie im układów artykulatorów właściwych poszczególnym głoskom byłoby moim zdaniem bez sensu. Trzeba skupić się na tym, co pozwoli im w miarę sprawnie funkcjonować w społeczeństwie. W miarę możliwości trzeba podnosić wyrazistość mowy, ale też wprowadzać wspomagające formy komunikacji, rozwijać słownictwo czynne i bierne, rozumowanie przyczynowo-skutkowe. Należy dążyć do jak największego usamodzielnienia ich w kwestii porozumiewania się.

Wśród osób, z którymi pracuję wiele jest też niemówiących. Moje zajęcia służą więc nauczeniu ich alternatywnych do werbalnych metod komunikacji. Mogą to być gesty, piktogramy, symbole PCS itp. Tutaj zaczynają się jednak schodki. Ograniczenia neurologiczne i fizyczne, z jakimi borykają się moi podopieczni, nie pozwalają na proste przełożenie słowa na gest bądź znak graficzny. Zanim rozpocznę ten etap pracy, zwykle potrzeba wielogodzinnych, systematycznych ćwiczeń o różnym polu oddziaływania. Ćwiczę chociażby koncentrację uwagi, rozumienie mowy, logiczne myślenie, motorykę małą, umiejętność naśladownictwa, spostrzegawczość, koordynację wzrokowo-ruchową itp. Rozkładam więc na czynniki pierwsze to, nad czym żaden zdrowy człowiek się nie zastanawia, czyli proces komunikacji.

PB: Na co musi być przygotowany logopeda rozpoczynający pracę z dziećmi z głębszą niepełnosprawnością intelektualną?

MN: Tak naprawdę nie wiem, czy można się do tego przygotować. Oczywiście trzeba mieć jakiś tam zasób wiedzy, a i praktyka by się przydała, ale to właściwie jak w każdym zawodzie.

Z mojego doświadczenia, obserwacji oraz rozmów z rodzicami oraz współpracownikami wynika, że nie każdy w pracy z dziećmi niepełnosprawnymi się sprawdza, mimo najszczerszych chęci. Z pewnością jest to zajęcie obciążające zarówno psychicznie, jak i fizycznie. Różne, często nieprzewidywalne reakcje wychowanków, często mało widoczne efekty oddziaływań terapeutycznych lub wręcz ich brak, regresy, problemy zdrowotne podopiecznych, ich problemy rodzinne, a także wysiłek fizyczny włożony w przenoszenie, podtrzymywanie drugiej osoby, nieustanny kontakt np. z jej śliną – to wszystko składa się na tak zwane „trudne warunki pracy”.

Jeśli chodzi natomiast o samą pracę w charakterze logopedy, trzeba dodatkowo być przygotowanym na kontakt z ludźmi w różnym wieku i na różnym poziomie funkcjonowania. Ja prowadzę zajęcia z osobami od 5 do 25 roku życia, borykającymi się z wieloma trudnościami. W związku z tym muszę mieć pomoce przystosowane dla maluchów, młodzieży i dla dorosłych; dla słyszących, niedosłyszących i głuchych; dla widzących, słabowidzących i niewidzących; dla bardziej i mniej sprawnych fizycznie itd.

Z drugiej jednak strony, umiejętność odnalezienia siebie w tego typu pracy i nawiązanie dobrego kontaktu z wychowankami sprawia niesamowitą przyjemność, przyćmiewając wiele niedogodności.

Do pracy w ORW-ie wskazane: pomysłowość, optymizm, dystans do siebie i poczucie humoru:) fot. prywatne archiwum Magdaleny Niekry

PB: Pracujesz w zespole terapeutycznym. Co daje ci codzienna współpraca z psychologiem, fizjoterapeutą itd.?

MN: Możliwość konsultowania pewnych kwestii z innymi specjalistami stanowi dużą pomoc w prowadzeniu własnej terapii. Przekłada się to niewątpliwie na jej skuteczność. Nasze rozmowy, te prowadzone w ramach spotkań zespołów oraz te z pozoru swobodne, bo przeprowadzone gdzieś na korytarzu lub podczas przerw w zajęciach – są doskonałą okazją do wymiany spostrzeżeń o wychowankach, a dla mnie osobiście stanowią podpowiedź odnośnie postępowania z podopiecznym. Uwagi, jakie przekazujemy sobie nawzajem stanowią również przedłużenie naszej terapii. Dla przykładu: ostatnio po rozmowie z fizjoterapeutką dziewczynki z mózgowym porażeniem dziecięcym uznałyśmy, że z korzyścią dla dziecka byłoby, gdyby u mnie na zajęciach nie siedziało ono przy stoliku na krześle, ale na specjalnym wałku, dzięki któremu utrzyma lepszą pozycję. Innym razem to ja prosiłam, aby inna fizjoterapeutka używała gestu „koniec” z Makatonu w kontakcie z niemówiącą dziewczynką z zespołem Downa. Dzięki tego typu zaleceniom istnieje możliwość systematycznego kształtowania i utrwalania różnorodnych umiejętności, a wiadomo, że konsekwentne i całościowe oddziaływanie zbliża nas do sukcesu terapeutycznego. Naprawdę polecam więc dzielenie się wiedzą ze współpracownikami, bo to przynosi same korzyści.

PB: W powszechnej opinii osób niezwiązanych ze środowiskiem niepełnosprawnych pojawiają się głosy typu: czego takie dzieci się mogą nauczyć? Konsekwencją takiego rozumowania może być pytanie: po co logopeda dzieciom niepełnosprawnym intelektualnie w stopniu głębokim? Na czym polega twoja praca i co definiujesz jako sukces terapeutyczny?

MN: Sukcesem jest dla mnie to, że nastoletnia dziewczyna z niepełnosprawnością intelektualną w stopniu głębokim nie buntuje się, wchodząc do mojego gabinetu i nie kładzie się „na dzień dobry” na dywanie, ale siada przy stole, pracuje, a na koniec zasuwa swoje krzesło. Sukcesem jest też to, że nastolatek z autyzmem potrafi wśród zademonstrowanych mu kilkunastu symboli PCS, wybrać ten, który oznacza czynność, jaką ów chłopiec chciałby wykonać. Za sukces uważam również fakt, że sześcioletnia dziewczynka, idąc ze mną na zajęcia, tłumaczy mi (postękiwaniem, bo nie umie mówić), że jej najlepsza koleżanka właśnie pojechała do domu, przy czym „dom” symbolizuje ona gestem Makatonu. Dzięki temu więcej osób rozumie o co jej chodzi.

Oczywiście bywa i tak, że postępów nie widać. Wówczas sukcesem staje się utrzymanie obecnego funkcjonowania wychowanka i powstrzymanie regresu.

Zauważalne przeze mnie sukcesy mogłabym wymieniać długo. Nie są one jakimiś krokami milowymi w rozwoju, raczej malutkimi kroczkami. Zwykle trzeba się naprawdę skupić, aby je zauważyć i prawdopodobnie właśnie dlatego ludzie niepracujący z osobami niepełnosprawnymi intelektualnie czy osobami ze sprzężonymi niepełnosprawnościami – nie są w stanie tych efektów terapii dostrzec. Tymczasem nawet te małe postępy mogą pomóc wychowankom w funkcjonowaniu społecznym. Do tego przecież my wszyscy terapeuci z ORW-u dążymy – do jak największego usamodzielnienia naszych podopiecznych. Jak już wcześniej wspominałam – działamy zespołowo, dlatego chyba nie mogę powiedzieć, że sukcesy wymienione powyżej, należą tylko i wyłącznie do mnie. Jako logopeda wskazuję moim współpracownikom kierunek postępowania dotyczący m.in. rozwoju komunikacji, psycholog dokłada od siebie uwagi związane np. z pracą nad emocjami danego dziecka, nauczyciel-wychowawca z kolei wyposaża wychowanka w dodatkowe umiejętności wynikające chociażby z podstawy programowej itd. Tak to się wszystko kręci. Razem dążymy do wyznaczonego wspólnie celu.

Kolejny dowód na kreatywność i zaangażowanie w pracę mojej rozmówczyni:)

PB: Jakie szkolenia bądź kursy uważasz za najbardziej wartościowe z racji specyfiki swojej pracy?

MN: Już dziś wiem, że niezbędne są kursy i szkolenia z zakresu alternatywnych i wspomagających metod komunikacji. Nawet najlepiej wykształceni i najzdolniejsi logopedzi nie są niekiedy w stanie przeskoczyć pewnych ograniczeń organizmu wychowanka i nauczyć go komunikacji werbalnej. Jako zwolenniczka terapii behawioralnej poleciłabym również ten kurs, ale tylko dlatego, że widzę jak pozytywne efekty przynosi tego rodzaju terapia. Sama mam dopiero w planach jego realizację. Ukończyłam natomiast m.in. kurs terapii ręki, z którego jestem bardzo zadowolona, podobnie zresztą jak z warsztatów z zakresu zaburzeń funkcji oralnych. Poza tym trudno polecać mi coś konkretnego, bo jak to w przypadku kursów i szkoleń bywa – różne są poziomy ich realizacji.

2(1)

PB: Czego nauczyła cię praca w ośrodku rewalidacyjno-wychowawczym?

MN: Hmmm… Do tej pory? Pogody ducha, cierpliwości, pokory, stanowczości, chyba umiejętności lepszej komunikacji ,ale też dostrzegania pomocy dydaktycznych w wielu na pozór zwykłych przedmiotach (do dziś trzymam pudełko po kupionej dwa miesiące temu laminarce, które mam zamiar przekształcić w coś użytecznego, a ostatnio prosiłam, aby w domu zbierali dla mnie małe słoiczki – złapię w nie zapachy). Ale praca z osobami z niepełnosprawnością nauczyła mnie jeszcze jednej bardzo ważnej rzeczy, którą zawsze powtarzam osobom zupełnie obcym naszemu środowisku. Wiele ludzi uważa, że placówki takie, jak ORW przepełnione są smutkiem i ponurą atmosferą. Przyznam, że sama tak myślałam, zanim tutaj nie trafiłam. Tymczasem – nic bardziej mylnego. Pomimo niewątpliwych ograniczeń naszych wychowanków, niejednokrotnie też ich cierpienia fizycznego (a może i psychicznego) – u nas w placówce jest zwykle bardzo wesoło. Żartujemy, wygłupiamy się (czego jestem najlepszym przykładem), organizujemy przedstawienia, wycieczki. Okazuje się, że niesamowitą radość może wywołać zwykła zabawa paluszkowa z dzieckiem, próba założenia przeze mnie bluzki sześciolatki czy włączenie ulubionej piosenki chłopca z autyzmem. Odkąd pracuję w ORW-ie uświadomiłam więc sobie, co to są te „małe rzeczy”, z których warto czerpać pozytywną energię.

I teraz, odpowiadając na to pytanie, doszło do mnie, że moi wychowankowie zdołali mnie nauczyć chyba więcej niż niejeden kurs doszkalający.

Magdalena Niekra – z wykształcenia neurologopeda i polonista. Obecnie pracuje na stanowisku logopedy w ORW-ie, poradni psychologiczno-pedagogicznej i ośrodku rehabilitacji dziennej, a do tego nieustannie się dokształca wg zasady, że „od przybytku głowa nie boli”. W towarzystwie dzieci i młodzieży czuje się, jak ryba w wodzie, może dlatego, że sama lubi patrzeć na świat oczami dziecka, a fantazję ma równie bujną, jak ono. Nie stroni od literatury polskiej wieku XIX, kabaretowego pojmowania rzeczywistości, muzyki Janusz Radka i… zielonej herbaty.

fot. archiwum prywatne mojej rozmówczyni

„Poradnik świeżo upieczonego logopedy” to seria postów ukazująca wizję pracy w zawodzie logopedy. Artykuły stanowić mają w założeniu źródło „natchnienia” zawodowego. Poradnik, mimo nazwy, nie dostarczy gotowych rozwiązań, nie rozwikła osobistych dylematów, nie podpowie, którą pójść drogą. Jeśli stanie się natomiast inspiracją do podjęcia własnych zawodowych decyzji, spełni swoją rolę.

5 4241
emocje051

Dzieci wymagających zajęć logopedycznych jest naprawdę mnóstwo. Podczas badań przesiewowych w jednej ze szkół miałam ochotę zakwalifikować na zajęcia 3/4 uczniów. Problem był jednak taki, że miałam do dyspozycji jedną czterdziestopięciominutową godzinę (dzisiaj zajęcia specjalistyczne muszą trwać 60 minut). Utworzyłam dwie grupy po kilku uczniów z tym samym problemem i spotykałam się z nimi co 2 tygodnie. Rodzice pozostałych dzieci musieli poszukać pomocy gdzie indziej.

I rodzi się pytanie: Gdzie szukać logopedy? O tym w dzisiejszym poście.

Przychodnia zdrowa
Logopeda pracujący w ramach umowy z NFZ przyjmuje dzieci ze skierowaniem od lekarza rodzinnego. Poświęca dziecku pół godziny podczas jednego spotkania. Częstotliwość spotkań jest uzależniona od ilości pacjentów. Radzę szukać małych przychodni, w których kolejki są minimalne. Warto poprosić logopedę, żeby zadzwonił do nas, jeśli ktoś odwoła wizytę. Tak jak i u innych specjalistów, znaczna część pacjentów (w tym przypadku ich rodziców) zapomina o umówionej wizycie.
 
Publiczna poradnia psychologiczno – pedagogiczna
Przyjmowane są dzieci na wniosek rodzica (nie szkoły!) do 18. roku życia. Logopeda pracujący w poradni zwykle poprosi o konsultację psychologa, pedagoga. Niektóre poradnie zatrudniają terapeutów integracji sensorycznej. Zajęcia logopedyczne (w poradniach w mojej okolicy) trwają do 60 minut, przy czym jest w to wliczony czas na rozmowę z rodzicem. Kolejki bywają długie.
 
Szkoła
Dzieciom posiadającym orzeczenie publicznej (!) poradni psychologiczno – pedagogicznej o potrzebie kształcenia specjalnego przysługują w szkole dwie sześćdziesięciominutowe godziny (mogą być podzielone na mniejsze jednostki) zajęć rewalidacyjnych tygodniowo. Szkoła może przyznać w ramach tych zajęć – zajęcia logopedyczne. Bierze się wówczas pod uwagę zalecenia poradni. Dziecko z afazją nie powinno mieć zatem problemów, aby na takie zajęcia się dostać. Ważne jest to, że te zajęcia muszą być indywidualne.
Jeśli dziecko nie posiada orzeczenia, jego szanse na zakwalifikowanie się na zajęcia maleją. Zwykle nie wystarczy opinia poradni o potrzebie zajęć logopedycznych. Jednakże w ramach wprowadzonej pomocy psychologiczno – pedagogicznej szkoła ma obowiązek uczniów wspierać. Czy innowacje w zakresie owej pomocy wpłynęły jakoś na zwiększenie ilości godzin dla logopedów? Nie sądzę. Logopeda w szkole ma zazwyczaj kilka godzin, które musi podzielić na potrzebujących uczniów. Myślę, że – jeśli problem dziecka dotyczy tylko nieprawidłowej wymowy głosek, tj. dyslalii – rozmowa z logopedą wystarczy, by akurat nasze dziecko zakwalifikował na zajęcia. Rodzice przeważnie są mało zaangażowani w terapię, rodzic zainteresowany powinien być zatem mile widziany:)
Zajęcia w szkole dla dzieci nie posiadających orzeczenia przeważnie mają formę grupową.
 
Przedszkole
Jeśli przedszkole zatrudnia własnego logopedę, jest to sytuacja dużo lepsza dla dzieci niż pośrednictwo obcej firmy. Rzadko się zdarza w państwowym przedszkolu, by logopeda pracował na cały etat (liczba godzin w etacie dla logopedy to osobny temat, który niedługo poruszę). Organizacja zajęć – wybór dzieci, formy zależy przeważnie od logopedy. Warto pamiętać, że dzieciom posiadającym orzeczenie publicznej poradni psychologiczno – pedagogicznej, tak jak w szkole, przysługują zajęcia rewalidacyjne.
Często w przedszkolach prowadzone były zajęcia logorytmiczne. W obliczu sytuacji, kiedy los zajęć dodatkowych jest nieznany, nie wiem, czy ten temat jest nadal aktualny. Ale opowiem;) Zajęcia logorytmiczne poprzedzane bywają badaniem przesiewowym. Rodzice wierzą, że ich pociechy w trakcie takich zajęć zostaną uleczone z wad wymowy. Niestety nikt ich nie uświadamia, że nie temu one służą. Zajęcia logorytmiczne mogą być uzupełnieniem zajęć logopedycznych, ale ich nie zastępują. Równie dobrze mogą w nich uczestniczyć dzieci bez wad wymowy.
Zdarza się, że zajęcia logopedyczne są organizowane w ramach jakiegoś projektu unijnego. Mogą wówczas trwać określoną ilość godzin, tzn. że wcale nie muszą zapewniać naszemu dziecku kontaktu z logopedą przez cały rok. Zajęcia takie prowadzone są przez logopedów, którzy w całym projekcie zarabiają najmniej. Zatrudnia ich firma, która wygrała przetarg i płaci przeważnie marnie.
Prywatny gabinet logopedyczny
Gabinet może mieć podpisaną umowę z NFZ, ale nie musi i przeważnie nie ma. Logopeda prywatny niekoniecznie lepiej poprowadzi terapię niż ten szkolny czy z przychodni. Piszę tak na wszelki wypadek. Dlaczego? Kiedyś rodzic mojego ucznia powiedział: „Byliśmy już kiedyś u jednego logopedy, ale to był taki logopeda… no wie pani… z urzędu.” A więc oświadczam: o wiedzy czy umiejętnościach logopedy nie świadczy jego miejsce pracy.
Logopedzi prowadzący własną działalność gospodarczą często dojeżdżają do swoich pacjentów.
Inne możliwości
Będąc na studiach obserwowałam zza lustra weneckiego zajecia logopedyczne, prowadzone przez logopedkę zatrudnioną przez uczelnię. W zajęciach mógł uczestniczyć każdy, kto wyraził zgodę na obserwowanie i nagrywanie dla potrzeb naukowych.

Można też poszukać studenta, który chciałby poćwiczyć nabywaną wiedzę na żywym dziecku. Student jest tani, ale dopiero się uczy i może ponieść porażkę. Z drugiej strony ma często więcej chęci i zapału niż specjalista pracujący w zawodzie trzydzieści lat.

Zupełnie w innej sytuacji są dzieci z niepełnosprawnością intelektualną. Szkoły specjalne czy Ośrodki Rehabilitacyjno-Edukacyjno-Wychowawcze zatrudniają taką liczbę specjalistów wielu dziedzin, że o zajęcia logopedyczne nie ma się co martwić.

Czy  o czymś zapomniałam?