Tags Posts tagged with "komunikacja"

komunikacja

 

Dzieci z niepełnosprawnością intelektualną w stopniu głębokim są postrzegane często jako te, które komunikować się nie mogą. W ramach zapewnienia im poczucia bezpieczeństwa stosuje się, na przykład, zawsze te same komunikaty głosowe, zapowiadające aktywności dnia codziennego. Refleksja osób pracujących z tymi dziećmi niejednokrotnie dotyczyła momentu, od którego osoby nisko funkcjonujące są w stanie komunikować się z otoczeniem. Jak rozpoznać ten moment i czy ewentualnie można przyspieszyć jego pojawienie się.

aac

Opiekunom często wydaje się, że wszystko, co robi ich dziecko, jest wynikiem świadomego działania. Trzeba jednak odróżnić zachowania służące celowej komunikacji od tej nieskierowanej w stronę opiekuna. Kiedy dziecko wyciąga rękę w stronę cukierka, rodzic zinterpretuje to zachowanie jako: 'Chcę cukierka’. Kiedy jednak dziecko, nie mogąc dosięgnąć słodyczy, skieruje wzrok na opiekuna, wówczas będzie to dowodzić jego intencjonalności w kierowanym komunikacie. Co więcej – będzie świadczyć także o tym, że ono wie, że rodzic może mu pomóc, dlatego to do niego się zwraca (Magdalena Grycman nazywa tę umiejętność postrzeganiem osoby dorosłej jako źródła zaspokajania potrzeb). Będzie to też dowodem tego, że ono wie, do czego służy komunikacja: do zaspokajania swoich potrzeb. Na tym etapie tylko do tego.

Łatwiej wyobrazić sobie intencjonaność na przykładzie gorączki. Jest ona symptomem choroby i tak zostanie odczytana przez opiekuna. Dziecko nie sprowokowało jej specjalnie po to, by rodzica poinformować o chorobie. To się zadziało samo. Świadome (intencjonalne) są, z kolei, sygnały. Kiedy można się ich spodziewać?

Gdzie te początki?

Jacek Kielin – kierując się teorią Jeana Piageta – uważa, że do intencjonalnej komunikacji zdolne są dopiero te dzieci, które osiągnęły IV stadium inteligencji sensoryczno-motorycznej (choć sugeruje, że rozważać taką ewentualność można od III stadium). Etap ten pozwala bowiem na posługiwanie się umysłową reprezentacją przedmiotów i zdolnością do celowych działań. [1][2]

aac2Przyjmując tę koncepcję: chcąc wspierać dziecko w przejściu na kolejny etap rozwojowy – umożliwić trzeba mu manipulowanie przedmiotami. Taka banalna pozornie aktywność uczy bowiem stałości przedmiotu. Jacek Kielin pisze o tym następująco:

„Celowości dzieci uczą się wykonując czynności manipulacyjne. Ręka kształtuje umysł – jak twierdzi Piaget. Operacje wykonywane zewnętrznie w pewnym momencie uwewnętrzniają się. Dziecko potrafi wyobrazić sobie (przywołać w umyśle) np. ulubioną zabawkę. Myślenie reprezentacyjne, wykorzystujące tzw. obrazy umysłowe pojawia się właśnie w stadium IV.

Żeby komuś cokolwiek zakomunikować celowo, trzeba utrzymać w głowie „treść komunikatu”. Cała sekwencja celowych zachowań komunikacyjnych np. pokazania mamie palcem czego się chce, wymaga umiejętności utrzymania w głowie celu do którego się dąży. Czyli pewnych umiejętności poznawczych. Pokazanie palcem mamie czego się chce jest czynnością wymagającą umiejętności celowego zachowania, więc może być rozstrzygającą próbą na to czy dziecko osiągnęło już IV stadium czy też nie.” [3]

Badania z 2014 roku, które przywołuje Bogusława Kaczmarek w książce „Autyzm i AAC”, sugerują jednakże, że

„[…] wczesny rozwój nauki słów u dzieci trzynasto-osiemnstomiesięcznych nie jest specyficzny dla określonego środka symbolicznego odniesienia, ponieważ rozumienie przez nie odniesień w ich środowiskach jest na poziomie rozwojowym. Według autorów [Nany, Campell, Tomaselo] ikoniczność nie wpływa na zdolność uczenia się relacji symbol-odniesienie w początkowej fazie rozwoju języka. Ma znaczenie w późniejszym wieku. W rzeczywistości we wczesnych fazach rozwoju może nie mieć znaczenia to, czy dziecko używa symboli abstrakcyjnych, czy ikonicznych, ponieważ dla niego one wszystkie pełnią tę samą funkcję. (Romski, Sevcik, 2005)” [4]

Nie warto zatem podejmować długich rozważań na temat wyboru cech obrazków, które chce się wykorzystać do komunikacji, bo to nie ich jakość ma znaczenie, a obierana strategia ich użycia.

Nauka intencjonalności

Magdalena Grycman, świadomie ignorując zapisy dotyczące poziomu funkcjonowania dzieci w dokumentach diagnostycznych, daje szansę tym, których inni spisują na straty. Wychodzi z założenia, że intencjonalności można nauczyć. Trzeba tylko opracować odpowiednią strategię komunikacyjną. W wywiadzie dla Brzęczychrząszcza powiedziała:

„By rozpocząć wystarczy, że dziecko jest z tobą nawet, gdy relację dopiero budujemy. Postępowanie takie polega na wykorzystaniu aktywności dziecka, która nie ma charakteru funkcjonalnego i zamienieniu jej w jednoznaczny sygnał.”[5]

W praktyce wygląda to tak, że jeśli, na przykład, dotknięciu ręki opiekuna postanowimy przypisać znaczenie 'Chcę jeszcze’ i będziemy kontynuować zabawę po uprzednim wykonaniu ręką dziecka gestu, doprowadzimy do sytuacji, w której dostrzeże ono zależność: jeśli dotykam opiekuna – bawi się ze mną jeszcze. Jest wówczas szansa, że samo zechce wyuczony gest wykonać, by przekazać, wówczas już intencjonalny, komunikat.

Jacek Kielin odnosi się do tej strategii następująco:

„Dzieci od urodzenia wykorzystują w uczeniu się mechanizm warunkowania instrumentalnego. Czyli, mówiąc ludzkim językiem, powtarzają to, co przynosi im nagrodę, gratyfikację, przyjemność. Na tej zasadzie można nauczyć powiedzmy sześciomiesięczne dziecko adekwatnej reakcji na słowa: „Zrób pa-pa!”. No i dziecko zrobi taki gest, ku zadowoleniu rodzica” [6].

Wydaje się, że dostrzega pewien rodzaj zagrożenia: nieprzemyślane uczenie komunikacji w taki sposób może przybrać formę zaspokajania potrzeb rodzica lub nauczyciela, a nie samego dziecka. Można wytrenować dziecko, by pokazywało gesty na polecenie słowne, ale nie przyniesie to dziecku żadnej korzyści poza uszczęśliwianiem rodzica lub opiekuna.

„Tak na marginesie, wielu rodziców i terapeutów jest przekonanych, że dobra komunikacja dziecka z nimi ma miejsce wówczas, gdy dziecko reaguje na ich inicjatywy! Jak odpowiada na uśmiech, reaguje na słowa lub gesty opiekuna itp. To niestety jest złudzenie. Dziecko w tych sytuacjach nic nie komunikuje. Komunikowanie się dziecka intencjonalne lub nieintencjonalne – każde, ma miejsce wówczas, gdy nie reaguje ono na komunikaty (inicjatywy) opiekuna, ale z własnej inicjatywy wysyła własne komunikaty, na które opiekunowie reagują.  [7]

Wprowadzanie dziecku komunikacji alternatywnej, dzięki której nie może „załatwić sobie” zaspokojenia jakichś jego osobistych potrzeb jest praktyką, ośmielę się twierdzić, stosunkowo częstą. Kiedy obrazki bądź gesty służą jedynie odpowiadaniu na pytania rodzica lub nauczyciela, z punktu widzenia celowości takiej komunikacji mają małą wartość.

Trzeba jednak zaznaczyć, że zarówno Kielin, jak i Grycman, przypisują duże znaczenie zaspokajaniu potrzeb dzieci. To ich wyrażenie jest pierwszym etapem nauki AAC. I wcale nie chodzi o potrzeby fizjologiczne, choć te mogą wydawać się ważne opiekunom.

Tresowanie w komunikacji

Rozważania Kielina dotyczą jeszcze innej kwestii: dziecko, będące nawet w II stadium inteligencji sensoryczno-motorycznej, można nauczyć reagowania na komunikat słowny wykonaniem określonego gestu, na przykład zwróceniem wzroku na opiekuna, w odpowiedzi na pytanie „Chcesz jeszcze?”. Pytanie brzmi: ile w tym jest intencjonalności? Czy dziecko naprawdę powiedziało, że chce kontynuować zabawę czy może wykonało gest, którego zostało wyuczone w odpowiedzi na określony komunikat?

Rodzajem sprawdzianu z intencjonalności w komunikacji może być w tym przypadku wykonanie przez dziecko gestu zanim rodzic zada pytanie. Tak też zaleca Magdalena Grycman: dziecko musi mieć czas na reakcję.

Spór o definicję

Podłożem wielu sporów dotyczących AAC jest samo rozumienie słowa „komunikacja”. Samo określenie celowości komunikowania się jest rozumiane różnorako (ma mówić, by odpowiadać na moje pytania, a może by wyrażać swoje potrzeby).

W internetowej rozmowie, której przebieg miałam okazję śledzić, między Jackiem Kielinem i Magdaleną Grycman [8] przedmiotem różnic także okazała się definicja. Dla Kielina bowiem komunikacja alternatywna jest zastępnikiem mowy, dla Grycman czymś więcej. Jak pisze na facebooku:

„Dla mnie AAC to wszelkie sposoby umożliwiające osobom ze złożonymi potrzebami komunikacyjnymi przekazywanie i odbieranie komunikatów, a więc nie są to jedynie systemy komunikacji, które mają zastąpić mowę. Ważniejsze jak piszesz jest wspomaganie umiejętności porozumiewania się.”

Także logopedzi postrzegają cel swojej dyscypliny jako nauka mówienia (ujęcie wąskie) lub jako nauka komunikowania się (ujęcie szersze). Sama opowiadam się za podejściem drugim i naiwnie wierzę, że zostanie obrane kiedyś jedynym obowiązującym.

No to od kiedy?

Odpowiadając na pytanie postawione w tytule – początków komunikacji rodzica z dzieckiem doszukują się psychologowie już w życiu płodowym. Nie sposób też pominąć znaczenia, jakie odgrywa etap przedintencjonalny dla kształtowania się nie tylko prawidłowej relacji, ale i podstaw komunikacji.

[1] Jacek Kielin, Katarzyna Klimek, Krok po kroku, Gdańsk 2003

[2] Testem na sprawdzenie osiągnięcia IV stadium inteligencji sensoryczno-motorycznej jest szukanie przez dziecko ukrytego na jego oczach przedmiotu, przy założeniu, że nie ćwiczono z nim tej umiejętności.

[3] Jacek Kielin, W odpowiedzi Magdzie Grycman, http://forum.jacekkielin.pl/forums/topic/w-odpowiedzi-magdzie-grycman/ [dostęp: 9 lutego 2016 r.]

[4] Bogusława Beata Kaczmarek, Posłowie. Mity i fakty o AAC i naturalnym rozwoju mowy, [w:] tejże (red.), Autyzm i AAC, Kraków 2005, s, 350

[5] „O alternatywnej i wspomagającej komunikacji – wywiad z Magdaleną Grycman” http://www.brzeczychrzaszcz.pl/2016/02/o-alternatywnej-i-wspomagajacej-komunikacji-wywiad-z-magdalena-grycman/

[6] Jacek Kielin, W odpowiedzi Magdzie Grycman, dz. cyt.

[7] Tamże

[8] Poglądy Magdaleny Grycman na komunikację można poznać z pozycji: Magdalena Grycman, Porozumiewanie się z dziećmi ze złożonymi zaburzeniami komunikacji. Poradnik nie tylko dla rodziców, Stowarzyszenie Rehabilitacyjne Centrum Rozwoju Porozumiewania, Kwidzyn 2014

0 6768

komunikacja2

Jaki wpływ na rozwój psychiczny dziecka ma dobór słów przez rodzica? Czy konstrukcja zdań ma znaczenie? W jakich sytuacjach zachowania słowne stają się rodzajem przemocy? O mocy słów rozmawiałam z Mariolą Piróg, psychologiem.

Patrycja Bilińska: Słowa mają moc. Nie jest to tylko oderwana od życia metafora, ale zasada rządząca naszymi zachowaniami. Jak dobór słów przez rodzica wpływa na rozwój psychiczny dziecka?

Mariola Piróg: Zgadza się. Słowa mają moc to znaczy —  albo pozwalają góry przenosić, albo ranią, pozostawiając blizny. Wiedzę o sobie samym oraz otoczeniu czerpie dziecko w głównej mierze z komunikatów, jakie słyszy od rodziców i innych osób znaczących.  To dorośli stanowią dla niego tak zwane lustro społeczne, więc  głównie od nich zależy rozwój osobowości młodego człowieka.

 Już przed urodzeniem dziecko może być postrzegane jako partner w „rozmowie”. Mam tu na myśli rozmowy rodziców z nienarodzonym jeszcze dzieckiem (także te w myślach), budowanie wyobrażeń oraz uczenie się znaczenia jego ruchów. Tak więc od samego początku dla prawidłowego rozwoju dziecka ogromne znaczenie mają pozytywne komunikaty kierowane do dziecka typu  „Kocham Cię”, „Dasz radę”, „Wierzę w Ciebie”. Budują one w dziecku poczucie własnej wartości oraz świadomość, że są kochane i wspierane. Jednym słowem, dają dziecku moc do podejmowania nowych wyzwań i pokonywania trudności.

Rodzice, którzy nie są nastawieni na dialog z dzieckiem, a jedynie na „wypełnianie roli rodzica” w swoich wypowiedziach najczęściej skupiają się na nadzorowaniu, ocenianiu i wydawaniu poleceń. Dziecko, które ciągle słyszy od osób znaczących, że jest niegrzeczne, nieporadne i nie da sobie rady w jakichś dziedzinach, przyjmuje to za pewnik. Takie określenia stają się częścią jego wyobrażenia o sobie samym i zaniżają poczucie własnej wartości. W konsekwencji ten młody człowiek staje się nieśmiały, wycofany w relacjach z innymi, nie wierzy, że ktoś go może autentycznie polubić. Mniejsza ciekawość otaczającego świata przekłada się również, niestety, na gorszy rozwój poznawczy.

Ogólnie można powiedzieć, że wypowiedzi rodziców (i innych dorosłych osób znaczących) mogą wspierać prawidłowy rozwój dziecka we wszystkich sferach albo go zaburzać.

 PB: Czy równie ważna jak słownictwo jest konstrukcja zdań?

MP: Sam sposób konstrukcji zdań może mieć znaczenie dla jakości komunikacji. Mam tu na myśli głównie stosowanie komunikatów typu „ja”, zamiast oceniania bezpośrednio dziecka – na przykład „(Ja) chciałabym, żebyś przestał biegać i usiadł przy stole” zamiast ogólnego zwrotu „Jesteś niegrzeczny”. Zwłaszcza, że dziecięca potrzeba ruchu jest rzeczą naturalną, a nie wynikiem chęci zrobienia na złość rodzicom.

Warto zwrócić także uwagę, że skuteczniejsze od „Nie biegaj” jest zdanie „Przestań biegać”, a od „Nie upuść szklanki” jest „Trzymaj szklankę”. Dzieję się tak dlatego, że umysł ludzki na poziomie nieświadomym nie rejestruje zaprzeczeń. Zatem mówienie dziecku, żeby czegoś nie robiło najczęściej przynosi odwrotny efekt. W drugim przypadku otrzymuje ono precyzyjny komunikat, co zwiększa prawdopodobieństwo, że zastosuje się do poleceń rodzica.

Z kolei słowo „spróbuj”, wbrew pozorom, zamiast zachęcić do działania i dawać wsparcie — programuje porażkę. Lepszy rezultat da więc zdanie „Posprzątaj swój pokój przed kolacją” niż „Spróbuj posprzątać swój pokój przed kolacją”.

Innym przykładem tego jak sposób konstrukcji zdań wpływa na odbiór przekazu słownego przez dziecko jest stosowanie implikacji „ale”. W zdaniu spójnik ten sprawia, że pierwsza część zostaje niejako unieważniona. To znaczy, że ze zdania rodzica „Twój rysunek jest bardzo ładny, ale użyłaś w nim mało kolorów” dziecko odbierze głównie informację, że z jego rysunkiem jest coś nie tak. Natomiast, kiedy usłyszy od rodzica „Twój rysunek jest bardzo ładny, pomimo że użyłaś w nim mało kolorów” skupi się przede wszystkim na pierwszej części zdania i będzie mogło poczuć  się dumne.

 PB:  Jakie inne czynniki mają znaczenie w komunikacji rodziców z dziećmi?

MP: Równie ważny jak samo słownictwo i sposób konstrukcji zdań (przekaz werbalny) jest przekaz niewerbalny, czyli to co rodzic komunikuje przez swoją mimikę, napięcie twarzy, ton głosu, czy określone gesty. Znaczenie ma tu przede wszystkim spójność tego, co rodzic mówi z (nie zawsze świadomymi) zachowaniami w interakcji z dzieckiem. Już niemowlęta są w stanie „odczytać” nastrój rodzica i adekwatnie na niego zareagować. Warto pamiętać, że dziecko szybko uczy się, które zachowania czy gesty rodzica oznaczają tak naprawdę dezaprobatę, choć z jego wypowiedzi wynika, że zgadza się na określone zachowanie oraz które gesty mówią o przyzwoleniu choć rodzic werbalnie zakazuje danego zachowania. Przykładowo, kiedy matka mówi: „Dobrze, zostaniemy jeszcze na placu zabaw” i wypowiada to zadnie ze zdenerwowaniem, bo ma jeszcze zakupy do zrobienia, sprzątanie itp., dziecko otrzymuje dwa sprzeczne ze sobą komunikaty. Sytuacja taka rodzi w dziecku dezorientację – z jednej strony chciałoby się jeszcze pobawić z kolegami,  z drugiej czuje, że matka jest już zła i chce wracać. Taka pozorna pobłażliwość i (często bardzo subtelne) oznaki braku akceptacji mogą nawet sprawić, że dziecko poczuje się niekochane, stanie się przygnębione, pojawi się uczucie niepewności, a w efekcie potrzeba sprawdzania prawdziwych uczuć rodziców. Jeśli takie sytuacje powtarzają się często i przez dłuższy okres czasu może u dziecka zrodzić się wątpliwość, czy jego rodzic jest szczery, uczciwy i godny zaufania – a to już rzutuje na cały rozwój psychospołeczny i emocjonalny dziecka.

PB: „Ale z ciebie fajtłapa! Nie rycz, nie bądź baba! Przecież nic się nie stało, a ty robisz z tego wielką tragedię!” Jak ocenisz taką wypowiedź rodzica do dziecka?

 Tak jak mówiłyśmy na początku naszej rozmowy: słowa potrafią też bardzo ranić i niszczyć psychikę młodego człowieka.  Może się zdarzyć, że rodzice nie mają złych intencji i chcą jedynie „odpowiednio” wychować swoje dziecko. Z własnego dzieciństwa wynieśli jednak określone wzorce zachowań, więc nie zdają sobie sprawy, jakie konsekwencje dla rozwoju niesie ze sobą pozornie błahe pocieszenie „Nie rycz, nic się nie stało”. W tym przypadku dziecko otrzymuje komunikat, że jego uczucia są nieważne i nieprawdziwe.  Jest to niestety wynik dawnego postrzegania wychowania polegającego na stawianiu wymagań i oczekiwaniu bezwzględnego posłuszeństwa. Myślę, że wielu z tych rodziców przy dobrych chęciach, odpowiedniej edukacji i uświadomieniu sobie pewnych mechanizmów rozwojowych byłaby w stanie popracować nad swoimi wypowiedziami tak, aby wspierały one dziecko w rozwoju, a nie go ograniczały.

Jednak, kiedy rodzic używa takich słów świadomie w stosunku do dziecka jest to nic innego jak forma przemocy psychicznej – równie dotkliwa jak fizyczna, jednak o wiele trudniejsza do wykrycia. Przemoc słowna odbiera dziecku godność, poczucie bezpieczeństwa i rodzi w nim negatywne wyobrażenie o sobie samym. Wmawianie dziecku, że jest fajtłapą sprawi w końcu, że przyjmie ono postawę zgodną z opiniami rodziców i wyrośnie na nieradzącego sobie zupełnie w życiu dorosłego. Tak zbudowany negatywny obraz siebie boli przez całe życie. Tacy rodzice przeważnie sami doświadczyli przemocy w dzieciństwie i zwyczajnie powielają schemat. Dobre rezultaty może przynieść tu terapia indywidualna bądź grupowa.

 PB: O czym więc powinni pamiętać rodzice?

Przede wszystkim o autentyczności w relacjach z własnym dzieckiem, zamiast grania roli „surowego” lub „pobłażliwego rodzica” i o budowaniu właściwego dialogu z nim od pierwszych jego chwil.