
Napisałam na blogu wiele wpisów, z których przebijały się moje czarno-białe poglądy na różne kwestie terapeutyczne. Im więcej mam doświadczenia, tym mniej piszę. Chyba też dorośleję zawodowo, bo zmienia mi się sposób postrzegania różnych tematów. Tak jest też w kwestii obecności rodzica na zajęciach.
Dawniej myślałam, że rodzic powinien uczestniczyć w zajęciach. Założenie o jego obowiązkowej obecności wynikało z przekonania o tym, że ćwiczenia domowe są konieczne do tego, żeby terapia była skuteczna. Czy tak jest?
Przeważnie tak. Spotkania raz w tygodniu to za mało, jeśli rodzic nie będzie utrwalał w domu tego, co było na zajęciach. Przy rzadszych spotkaniach sama terapia przestaje mieć sens. Ale… miałam też i takie sytuacje, w których rodzic otwarcie mówił, że dziecko nie chce z nim ćwiczyć w domu. Jeden z przykładów: chłopiec siedmioletni, zajęcia miały na celu wypracowanie prawidłowej wymowy jednego szeregu głosek dentalizowanych. Czy dało się bez ćwiczeń domowych? Ano dało się. Zajęło pół roku. Czy rodzic był na zajęciach? Tak, zawsze. Sprawdzał przez godzinę Twittera. Dzięki temu, że jego dziecko efektywnie spędzało czas, ćwicząc wymowę, on mógł bez wyrzutów sumienia odpocząć.
Biorąc pod uwagę moje dotychczasowe doświadczenie, zbiorę w listę sytuacje, w których rodzic nie musi brać udziału w każdych zajęciach:
- Kiedy jest rodzicem dziecka niepełnosprawnego. Ten typ rodzica nie ma zupełnie czasu dla siebie. Każdy specjalista oczekuje od niego tysiąca różnych rzeczy. Ciągle słyszy, że powinien to czy tamto. Taki rodzic ma wysoki poziom przewlekłego stresu. Myślę, że czasem dobrze dla komfortu psychicznego takiego rodzica, żeby w trakcie trwania zajęć wyskoczył choćby na zakupy. O tym, jak wiele daje choćby chwila tylko dla siebie, wie każdy rodzic.
Robiłam kiedyś badania blogów pisanych przez matki. Wydzieliłam cztery typy matek, z których jeden znacząco odbiegał od pozostałych: matka dziecka niepełnosprawnego. Matka ta przeżywała wykluczenie z grona matek (ze względu na niepełnopoprawność dziecka) i z grona kobiet (z powodu braku czasu dla siebie). Swoje wnioski z analiz treści blogów opublikowałam w formie artykułu, który ukazał się w książce. Jedna z matek pożyczyła sobie ode mnie tę monografię (w poczekalni nie mam gazet, tylko książki), a kiedy się zobaczyłyśmy, powiedziała, że uważa moje wnioski za trafne. Zdziwiona zapytałam, czy też się tak czuje. Odpowiedziała wiele znaczącym: „Noooo”. Bardzo mnie tym zaskoczyła, bo zawsze przychodziła uśmiechnięta, wyglądała na szczęśliwą. Ale to była widocznie tylko taka maska zgodna z oczekiwaniami społecznymi: matka dziecka niepełnosprawnego ma być dzielna. Podobne zdziwienie przeżyłam wówczas, gdy inna mama dziecka z dużymi opóźnieniami w rozwoju przyznała mi się do tego, że leczy się na depresję. Ona też przychodziła zawsze uśmiechnięta i pełna energii…
- Kiedy rodzic za bardzo się „angażuje”. Chodzi mi o sytuacje, w których rodzic podpowiada dziecku, robi za nie zadania, za dużo mówi, komentuje każdy ruch dziecka. Miałam też sytuację, w której rodzic krytykował dziecko w momentach, w których ja je chwaliłam. Podsumowując punkt: rodzice z tendencją do nadopiekuńczości i ci o zbytnim krytycyzmie chętnie czasem zwolnię z obecności na zajęciach.
- Kiedy obecność rodzica działa na dziecko rozpraszająco. Różne są dzieci. Przychodzi do mnie kilkuletnia dziewczynka, która współpracuje ze mną do czasu pojawienia się mamy. W obecności mamy domaga się realizowania różnych potrzeb (nagle chce jej się pić, szuka słodyczy w torebce mamy itd). Mama sama zaproponowała, że będzie wychodzić. Okazało się, że córka bez obecności rodzica rzeczywiście pracowała dużo chętniej i robiła wszystkie zadania.
Czy dopuszczalna jest sytuacja, w której rodzic nigdy nie uczestniczy w zajęciach? Myślę, że nie. Na pewno rodzic musi wiedzieć, co jest celem zajęć i rozumieć sens i cel ćwiczeń zlecanych do domu. Jeśli nie będzie wiedział, po co wykonuje się dane ćwiczenie, nie będzie go z dzieckiem robił.
Możliwość kontaktu z rodzicem daje terapeucie komfort w terapii, dlatego dobrze się pracuje w prywatnych gabinetach. Gorzej mają logopedzi w przedszkolu. Osobiście zakładam dzieciom zeszyty. Zdarza mi się, że do rodziców dzwonię. Nie oczekuję natomiast od nich, że będą brać urlop w pracy, żeby się ze mną spotkać między 9:00 a 12:00, czyli w godzinach mojej pracy w placówce. Kiedy chciałam coś wyjaśnić, pisałam informację w zeszycie, że chętnie zademonstruję dane ćwiczenie na żywo, więc „jeśli mają taką możliwość”, zapraszam ich do przedszkola. Jednym się udawało przyjść, innym nie. Pomimo tego, że zajęcia w przedszkolu są krótkie (poświęcałam jednemu dziecku ok. 15 minut dwa razy w tygodniu), przeważnie osiągałam założone cele. Skupiałam się jednakże tylko na wymowie (inne cele są nierealne do zrealizowania w takich warunkach). Rok szkolny wystarczał w przypadku dzieci bez dodatkowych zaburzeń czy nieprawidłowości rozwojowych. Zaznaczę, że terapia w gabinecie, kiedy ma się stały kontakt z rodzicem jest krótsza o kilka miesięcy.
Podsumowując, dobrze jest dla efektywności terapii, żeby rodzic wiedział, co jest celem zajęć i stosował się do zaleceń. Przeważnie obecność rodzica na zajęciach sprzyja szybszemu osiąganiu założonych celów. W przypadku dzieci, u których terapia trwa nie miesiące, ale lata (dzieci niepełnosprawne lub z poważnymi zaburzeniami mowy) nie traktowałabym obecności rodzica na zajęciach jako obowiązek. Myślę nawet, że taki rodzic powinien pomyśleć o realizacji także swoich potrzeb, co wpłynie pozytywnie także na jego relację z dzieckiem. Jeśli nie ma innej możliwości (a zazwyczaj nie ma!) umówienie się do fryzjera w godzinach terapii swojego dziecka jest świetnym rozwiązaniem.