Natręctwa, nawyki i zwyczaje logopedy

Natręctwa, nawyki i zwyczaje logopedy

natrectwa2

Moja mama, wielbiąca wszelkiego rodzaju rośliny, zdradziła mi kiedyś, że wie, co rośnie we wszystkich ogródkach, jakie mija w drodze do pracy. Zdziwiona zakresem jej obserwacji (jakież wielkie jest we mnie niezrozumienie  jej ogródkowych zainteresowań) opowiedziałam o swoich natręctwach zawodowych. Wysłuchawszy mojej listy, skomentowała krótko: „Ty masz gorzej!”

1. Nie słyszę co, ale jak ktoś mówi.

Analizuję mowę nie tylko pacjentów, ale także rodziny, znajomych, nieznajomych. Wszystkich! Tego się nie da wyłączyć!

Nie wiem, jakimi samochodami jeżdżą moi sąsiedzi, nie pamiętam koloru oczu członków rodziny, u koleżanki z pracy nie zauważę zmiany fryzury czy telefonu, ale za to scharakteryzować mogę u wszystkich znajomych sposób, w jaki się wypowiadają, gestykulują, konstruują zdania czy narracje. Przyporządkować do znajomych osób mogę wadę mowy, błędne sposoby wymowy niektórych słów, upodobania do zwrotów. Zwracam uwagę na mimikę, intonację i rytm. Ale to tylko początek!

„Co ty robisz?!” — zapytał mój mąż, dając wyraz niezrozumienia, zdziwienia i być może nawet oburzenia, kiedy zauważył, że powtarzam pod nosem słowa wypowiedziane przez uczestnika teleturnieju telewizyjnego. Ja tymczasem usłyszawszy wypowiedź osoby z wadą wymowy, nie mogłam powstrzymać zawodowej ciekawości: próbowałam odkryć ułożenie języka, gwarantujące tak nietypowy dźwięk.

2. Zapamiętuję ludzi po ich wadzie mowy.

Patrzę ludziom głównie na usta — chcę widzieć, co robią z językiem. Kiedy słyszę wadliwą wymowę, wyobrażam sobie ułożenie artykulatorów. Pamiętam kobietę prowadzącą zajęcia na studiach podyplomowych (spokojnie — nie tych logopedycznych). Mimo iż nie odtworzę z pamięci jej koloru włosów czy wyglądu twarzy, do dziś słyszę (!) jej wadę wymowy (deformację głosek szumiących) i swoje ówczesne myśli: „Język pół centymetra do przodu!”

3. Czuję ekscytację słysząc ludzi dobrze mówiących.

Zachwycam się dobrą dykcją, zwłaszcza u osób, które nad nią nie pracowały (droga M., biję Ci pokłony:P). Usłyszę w tłumie, kiedy ktoś pójdzie w „tę stronę” (w przeciwieństwie do tych, którzy chodzą w „tą” czy gorzej „tamtom”), użyje na początku zdania zaimka „mnie” (zamiast „mi”) czy zaakcentuje słowo „muzyka” na pierwszej sylabie.

Największe wrażenie robi na mnie jakość używanego języka. Nienawidzę słów pasujących jedynie do zakurzonych ksiąg (z „aczkolwiek” na czele), ale jeśli w języku potocznym ktoś zwróci się do mnie wyjątkowo staranną polszczyzną, czuję ciary na plecach. Odzywa się wtedy we mnie polonistka wielbiąca Tuwima i Myśliwskiego. Za mistrzostwo w posługiwaniu się językiem. Jako że rzadko się spotyka dobrych mówców na co dzień, wspomniany zachwyt przeżywam niezwykle rzadko.

Eksytacja nad słowem pisanym towarzyszy mi częściej. Największe wrażenie w ostatnim miesiącu zrobiła na mnie rozmowa Marcina Prokopa i Szymona Hołowni, składającą się na książkę „Bóg, kasa i rock’n’roll”. Ujęła mnie wartość tej książki nie tyle w aspekcie merytorycznym, co językowym.

4. Transkrybuję i piszę na klawiaturze … w myślach

Słyszane lub wypowiadane słowa zapisuję często w myślach … fonetycznie. Wyobrażam sobie wskakujące litery. I nie będę się w tym momencie upierać o pełni zdrowia psychicznego:) Zjawisko, które mi towarzyszy ma charakter (zwykle) nieświadomy.

Po nauce pisania bezwzokowego (epizod ze szkoły podstawowej) zostało mi pisanie na klawiaturze w myślach. Usłyszane słowo zapisuję wykorzystując pamięć ruchową. Mimo iż nie umiem pisać bezwzrokowo na tyle szybko, by — bez zdenerwowania — móc je wykorzystywać na co dzień, wypracowany nawyk odcisnął się … na psychice:D

Podzielcie się swoimi „dziwactwami”:p

4 COMMENTS

  1. Nigdy dotąd nie zdarzyło mi się nad tym porządniej zastanawiać… ale właśnie zdałam sobie sprawę, że jestem skrzywiona. I że mam kilka logopedyczno-polonistycznych natręctw. Choć (całe szczęście!) nie stosuję (jeszcze?) mentalnej transkrypcji. Ale… właściwie… dobrze mi jest z tym wszystkim. 🙂

  2. Ja jeszcze jestem dość świeżynką logopedyczną i większości tych problemów jeszcze nie mam, albo nie w takim stopniu.

    Natomiast jest jeszcze inna kwestia: przed wyrzuceniem każdej rzeczy zastanawiam się, czy nie da się jej wykorzystać na terapii. Nie potrafię przejść obojętnie obok sklepów i półek, na których mogłabym znaleźć coś, co można by zmodyfikować na potrzeby terapii.

    PS Po przeczytaniu transkrypcji Brzęczychrząszcza wymawiałam to słowo paręnaście razy, bo wg reguł, które znam, to tam powinna być samogłoska nosowa. Pewnie – jak w wielu przypadkach rozważań o wymowie – są różne szkoły 🙂