Jedna z mam chłopca z autyzmem zdradziła mi, że jej syn „chciał go do domu zabrać”. Podobno jest „najcudowniejszy na świecie”. Po takiej reklamie, któż nie chciałby spotkać terapeuty-pana (a w tym zawodzie to przeważnie tylko baby) i w dodatku niedyrektywnego. Chcąc poznać bliżej Kamila Lodzińskiego, zadałam mu kilka pytań.
Patrycja Bilińska: Obserwując Twoją stronę na facebooku wnioskuję, że wykonujesz swoją pracę z dużym zaangażowaniem i pasją.
Kamil Lodziński: Dokładnie tak. Gdy robisz coś z pasją — każde, nawet minimalne, osiągnięcie twojego podopiecznego nakręca cię do dalszego działania.
PB: Co daje Ci największą satysfakcję?
KL: Są dwa takie momenty. Przede wszystkim ogromną satysfakcję dają mi te chwile, w których moi podopieczni sami dochodzą do zdobywania nowych umiejętności. Osobiście stwarzam im do tego tylko warunki. Drugim momentem jest modelowanie sposobu podejścia do dziecka ich rodziców czy opiekunów. Satysfakcję daje mi wtedy to, że mogą oni zobaczyć, jak nie zadając dziecku pytań, można budować z nim relację.
PB: Czy zawsze byłeś niedyrektywny?
KL: Generalnie bycia niedyrektywnym uczę się cały czas. Najlepszymi i jedynymi nauczycielami są oczywiście moi podopieczni i ich rodziny. Sam jako dziecko wychowywany byłem w sposób dyrektywny, dlatego też moim nadrzędnym celem jest dać dziecku inny model. Taki, który otworzy przed nim chęć do eksplorowania świata i samodzielnego o nim wiedzy.
PB: W czym tkwią najważniejsze różnice między dyrektywnością a niedyrektywnością?
KL: W podejściu do dziecka. Jeden nauczyciel będzie dyrygował dzieckiem czerpiąc satysfakcję z tego, że dziecko wykona polecenia. Drugi będzie tak organizował sytuację, sam będąc narzędziem, w której dziecko samodzielnie znajdzie odpowiedź.
PB: Jakie cele można osiągnąć pracując tą metodą?
KL: Włączając podejście niedyrektywne możemy realizować cele, które sami wyznaczyliśmy przy współpracy z rodzicami lub opiekunami. Kluczem jest stworzenie odpowiednich warunków do nauki. Warunków nie powodujących u dziecka stresu.
PB: Jakim dzieciom szczególnie zalecałbyś udział w zajęciach prowadzonych jedną z metod niedyrektywnych?
KL: Dzieciom, dla których wyzwaniem są podstawowe umiejętności rozwojowe (społeczne, poznawcze i emocjonalne). Metody niedyrektywne mają na celu wpieranie rozwoju społecznego. Na bazie relacji mają także budować wewnętrzną samoocenę dziecka.
PB: Jakie znaczenie dla relacji rodzic-dziecko ma niedyrektywne podejście tego pierwszego?
KL: Myślę, że ogromne. Dziecko, doświadczające akceptacji i szacunku, szybciej rozwinie skrzydła. Dla rodzica z pewnością jest ważne, że może dostrzec spontaniczną zabawę u swojego dziecka. Zabawę, która nie zawsze przypomina zabawę dziecka czteroletniego. A włączenie się w nią bywa niekiedy trudne dla rodziców z wielu względów. Z pewnością dzieci zauważą zmianę w podejściu swoich rodziców, a samym rodzicom umożliwi doświadczenie poczucia mocy swoich kompetencji rodzicielskich.
PB: Czy można być tylko niedyrektywnym?
KL: Bycie niedyrektywnym to cierpliwość, związana z dawaniem wystarczającej ilości czasu na zrozumienie czy wykonanie polecenia przez dziecko w trybie codziennych, ważnych aktywności (samodzielność w ubieraniu, jedzeniu itp.) Wyznaczanie granic i reguł to coś zupełnie innego niż stawianie tylko dyrektywnych wymagań, które bardzo często nie są adekwatne do aktualnego poziomu społecznego, emocjonalnego i poznawczego dzieci.
PB: Czy łatwiej, według Ciebie, uczyć alternatywnej komunikacji w sposób dyrektywny czy niedyrektywny?
KL: W tym przypadku budujemy systemy komunikacyjne, które mają służyć porozumiewaniu się. Można wprowadzać znak w sposób nie powodujący stresu u dziecka, nie osaczać. Powoli, dając wystarczającą ilość czasu dla dziecka, nie zapominając, że w miłej i ciepłej atmosferze uczymy się dużo więcej i ta zdobyta wiedza nie ulatuje w momencie opuszczenia sali.
PB: Czy niedyrektywne podejście może stosować nauczyciel w trzydziestoosobowej klasie?
KL: Niedyrektywnie nie oznacza – „róbcie co chcecie”, bo jeśli tak by było, w takiej klasie nie miałoby to ani sensu, ani nie przyniosłoby to korzyści dla żadnej ze stron.
Jeżeli nauczyciel prowadziłby w sposób niedyrektywny taką klasę, to w takiej formule dzieci miałyby większy wpływ na to, czego się uczą, jak się uczą i kiedy się uczą. Wiem że istnieją klasy, w których uczniowie nie siedzą po dwie osoby w ławce, a nauczyciel nie jest tym jednym najmądrzejszym, który musi uczyć. Siedzą za to w kółku, co ułatwia im budowanie relacji w grupie na równym poziomie. W takim układzie zdanie każdego ma taka samą wartość.