Tags Posts tagged with "słownik czynny"

słownik czynny

dwulatek

Liczne artykuły internetowe podają w zgrabnych tabelkach zestawienie ilości słów, którymi operować powinno dziecko na różnych etapach swojego życia. Takie liczby wyglądają jasno i przejrzyście, rodzic nawet nie śmie z nimi dyskutować – ktoś to w końcu zbadał. Czy liczbom należy wierzyć? Czego nie mówią logopedzi? Odpowiem na przykładzie zasobu słownictwa dwulatka.

10 a może 300? Ile słów powinien mówić dwulatek?

Słowa, o jakich myślą logopedzi, to wszelkie „twory” głosowe, którymi dziecko nazywa stale jakieś obiekty, ludzi czy zjawiska. Przykładowo, jeśli na określenie wody używa dwulatek konsekwentnie sylaby [bu], uważa się, że jest to już słowo.

Wyobraźmy sobie takiego dwulatka: sprawnie już chodzi, samodzielnie je, ma swoje ulubione zabawy i gada. Ile używa słów? Jeden logopeda powie, że 300, inny natomiast, że 500, a są i tacy, którzy uważają, że w normie będzie 30. Cóż za rozbieżność — i to o niej logopeda rodzicowi zwykle nie wspomina.

Sprawdźmy źródła powszechne. Niech będzie Wikipedia. W artykule „Rozwój mowy” w części „Opóźnienia w rozwoju mowy” serwis podaje: „Rodziców powinno zaniepokoić, gdy dziecko w wieku: 2 lat wymawia zaledwie 3-4 słowa, a tworzone zdania nie są dwuwyrazowe […]”

Hmmm… niepokojące są 3-4 słowa. A Internety straszą, że patologią jest 200.

Zajrzyjmy do mądrych ksiąg.

„[…] w słowniku czynnym dwulatka jest około 30 słów.” (Alina Smyczek, Zastosowanie wspomagających i alternatywnych metod komunikacji (AAC approache)  w terapii małych dzieci zagrożonych poważnymi zaburzeniami w porozumiewaniu się, [w:] Jacek J. Błeszyński (red.), Alternatywne w wspomagające metody komunikacji, Kraków 2008, s.67)

Wygląda całkiem realnie. Sięgnijmy  dalej:

„Przed ukończeniem 2. roku życia, w momencie znajomości średnio 50 słów dzieci zaczynają łączyć ze sobą proste słowa w zdania dwuwyrazowe.” (Agnieszka Lasota, Świat gestów i symboli, Kraków s. 32)

Nie ma tragedii – pomyśli rodzic – tyle, to się można doliczyć.

Czytajmy  dalej, jeszcze trochę tych książek na półce mam:

„Najogólniejszym kryterium prawidłowego rozwoju mowy dziecka 3-letniego jest fakt mówienia przez nie zdaniami, umiejętność posługiwania się formami pytajnymi i przeczącymi zdań oraz czynne opanowanie podstawowego zasobu słownictwa — co najmniej 250, średnio około 900 słów” (Małgorzata Fechner, Wychowywanie dzieci z zaburzeniami mowy, [w:] Irena Obuchowska (red.) Dziecko niepełnosprawne w rodzinie,  Warszawa 2008, wyd. 5,  s. 494 powołanie na badania R.S. Paine, T.E. Oppe z 1974 roku)

Wniosek: skoro prawidłowo rozwijający się trzylatek może używać 250 słów, to od dwulatka Małgorzata Fechner wymagać 500 nie będzie.

Nie ilościowo a jakościowo opisuje wymagania wobec dwulatka Jacek Kielin. Analizując „Profil osiągnięć ucznia”, dowiadujemy się, że dwulatek powinien już nazywać znajome osoby i przedmioty, wymieniać z nazwy kilka posiłków, podać swoje imię, zapytany, czy czegoś chce, odpowiedzieć twierdząco słowami. Umiejętności te wchodzą bowiem w zakres tego, co powinno dziecko opanować w końcu drugiego roku życia. Mając na myśli dwulatka, wyobrażamy sobie raczej takie, które jest w trzecim roku życia (skończyło dwa lata, jest w trakcie trzeciego roku, który zakończy się wraz z trzecimi urodzinami). Taki zatem dwulatek na początku trzeciego roku życia używa słowa „siusiu” (lub innego sygnalizującego potrzebę fizjologiczną), wyraża prośbę słowem „chcę”, łącząc je z innym wyrazem (np. Chcę pić), a niedługo potem na pytanie „gdzie” odpowie wyrażeniem przyimkowym, np. na stole. (Jacek Kielin, Profil osiągnięć ucznia. Przewodnik dla nauczycieli i terapeutów z placówek specjalnych, Gdańsk 2002)

Jest dobrze. Patologii powszechnej nie będzie. Ale szukam dalej.

Podręcznik akademicki „Psychologia rozwoju człowieka” pod redakcją Janusza Trempały (Warszawa 2012) podaje, że: „Dzieci zaczynają używać pierwszych słów około 12 miesiąca (między 9 a 24 miesiącem), a ich słownik czynny w wieku 16 miesięcy wynosi 55 słów, w 23 miesiącu — 225 słów, w 30 — 573, co oznacza dziesięciokrotny wzrost w okresie 14 miesięcy (Fenson i in. 1994) Różnice indywidualne są w tym okresie znaczące, słownik czynny dziecka w wieku 2 lat może wynosić od 10 do ponad 500 słów (Bates, Devescovi, Wulfeck 2001). [s. 193]

Wniosek: studenci psychologii uczą się, że przedział słów dla dwulatka obejmuje tak szeroki zakres jak 10 — 500, co jest normalnym zjawiskiem, nie jakąś patologią.

Aż tu nagle…

…skrzykują się logopedzi w Internecie, ogłaszają akcję 272 Słowa, zapraszając na darmowe konsultacje.  Na swojej stronie umieszczają informację: „Zdrowy, niezaburzony dwulatek mówi około 300 słów.”, powołując się przy tym na autorów, takich jak np. Kaczmarek czy Zarębina. Czy akcja jest zła? Bynajmniej! Cieszę się, że taka powstała. Nie podoba mi się tylko odwołanie do liczby, która jest podejrzana w świetle innych źródeł niż te podawane przez inicjatorów akcji.

I tutaj rodzi się zasadnicze pytanie-zagadka: jak to się dzieje, że jeden badacz pisze o tym, że dwulatek ma prawo mówić 30 słów, kiedy inny upiera się przy 300 czy nawet 500? A może to nie badacz się upiera?

Refleksja nad sposobami przeprowadzania badań nad zasobem słownictwa dzieci

Zastanówmy się: w jaki sposób prowadzono badania, kto notował owe słowa, jakie kryteria przyjął, i – co najważniejsze – ile zbadał dzieci?

Józef Porayski-Pomsta w artykule ”Zagadnienie periodyzacji rozwoju mowy dziecka” („Logopeda” 2009 nr 1(9)) charakteryzuje wybrane sposoby tworzenia podziałów rozwoju mowy. Tradycyjne (przedstrukturalistyczne) periodyzacje opierały się na zbieractwie. Badacz-naukowiec chodził z dzienniczkiem za swoimi dziećmi i zapisywał wszystkie usłyszane słowa. Badania takie obejmowały zatem dzieci z rodzin inteligenckich! Takie oto dzieci (w liczbie czterech) zbadał Leon Kaczmarek, któremu średnia liczba używanych przez dwulatka słów wyszła taka że ohoho. Czy można robić uogólnienia na cały kraj z badań nad stale stymulowanymi dziećmi pierwszego w Polsce logopedy?

Potem były periodyzacje strukturalistyczne. Techniki zbierania materiału: zbieractwo plus — jak podaje Porayski-Pomsta „dokładna i systematyczna analiza”. Któż reprezentuje ten nurt? Otóż Maria Zarębina, która mając do dyspozycji troje (powtórzę: TROJE) dzieci uzyskała dla dwulatka wynik 500 słów. Ku pokrzepieniu serc rodziców mało gadających chłopców dodam, że badane przez Zarębinę dzieci – dwie dziewczynki i jeden chłopiec — pod koniec pierwszego roku życia gadały jak następuje:

Chłopiec – 32 słowa

Dziewczynka nr 1 – 118

Dziewczynka nr 2 – 178.

Około 24 miesiąca życia chłopiec używał już 731 słów, co daje przyrost ponad dwudziestokrotny (dogonił baby!), a dziewczynka nr 1 — 623 (przyrost ponad pięciokrotny), druga — 837 (przyrost prawie pięciokrotny). [za: Prayski-Pomsta]

Nadzieja na nowe liczby

Myślę, że badania, jakie prowadzi obecnie Magdalena Smoczyńska, będą bardziej wiarygodne niż dotychczasowe podejmowane przez innych w zakresie oceny ilościowej zasobu słownictwa. Obejmować będą bowiem dużą liczbę dzieci. To, co mnie zastanawia to polecenie wypełnienia kwestionariuszy przez rodziców (nawiasem mówiąc — sama taki wypełniłam trzykrotnie w określonych odstępstwach czasu). Rodzice mają bowiem tendencję do zawyżania umiejętności swoich dzieci. Zakładam, że większość z nich zakreśli więcej słów niż powinna i wcale nie zrobi tego w złej woli. Idealnym rozwiązaniem nie byłoby również spisywanie słów przez samego badacza, bo dzieci nie zachowywałyby się przy nim naturalnie.

Ponadto badanie nie zakłada spisywania wszystkich używanych przez dziecko słów, ale wybrania używanych z przedstawionej listy. Co więcej — rodzice, którzy zechcą wypełnić kwestionariusz (wykazując się przy tym zaangażowaniem i poświęcając swój czas na refleksję) charakteryzować  się będą określonymi (specyficznymi?) cechami. Taka teza pozwala przypuszczać, że dzieci takich „zainteresowanych” rodziców będą mówić „ładniej”. Zebrane dane pozbawione będą liczb dotyczących dzieci, których rodzice są w mniejszym stopniu zainteresowani ich rozwojem bądź na tyle zapracowani, że na wypełnienie wysłanej pocztą ankiety (a trzeba ją jeszcze odesłać!) nie znaleźli już czasu.

Mnie nasuwa się następujący wniosek: nie tak łatwo zbadać zasób słownictwa małych dzieci (czytaj: ustalić sztywnych norm), co samo w sobie powinno być przesłanką do ostrożnego traktowania publikowanych gdzieniegdzie liczb.

Refleksja, za którą zlinczują mnie logopedzi

Uważam za niewłaściwe powoływanie się na normy podane przez jakiegoś badacza, bez poinformowania rodzica o skrajnie różnych zdaniach innych naukowców. Nawet jeśli przyjmuje się koncepcję jednego, uczciwość wymaga podania do informacji istnienia innych teorii, zwłaszcza w przypadku słownictwa wyrażanego liczbami w sytuacji tak skrajnych wyników. Do tabelek i liczb warto podejść sceptycznie i zastanowić się: jak to zostało zbadane? W przypadku słownictwa uważam za zasadne uwzględnienie

  1. Względnej chronologii rozwoju, tj. faktu, że „każde dziecko dojrzewa do określonego stadium rozwojowego w różnym, właściwym dla siebie czasie” [Porayski-Pomsta, dz. cyt. s. 10]
  2. Jakościowej (a nie ilościowej na podstawie jakichś tabelek) analizy umiejętności komunikacyjnych. Nie tylko zasób słownictwa decyduje bowiem o efektywnym komunikowaniu się, ale wiele innych czynników, które warto wziąć pod uwagę. Jeśli dziecko z autyzmem wymawia choćby 900 słów, ale nie służą one celom praktycznym, to jakaż jest ich wartość?

Liczby są dobre, jeśli służą dobrym celom. Normy potrzebne są — trzeba się przecież do czegoś odnieść — ale pożądany w ich korzystaniu jest również sceptycyzm i  zdrowy rozsądek.

Skąd moje oburzenie? Nie spotkałam dwulatka, który posługuje się 500 słowami. Kiedy ośmieliłam się podzielić tym faktem na forum logopedycznym, dowiedziałam się, że skoro przychodzi do mnie patologia, to mam prawo nie znać. A ja się pytam: gdzie się ukrywa ta norma, bo chyba tylko w książce. Pojedyncze przypadki pięknie mówiących dwulatków (i to zazwyczaj dziewczyn) nie mogą dyktować norm.

Czy mamy na siłę równać dzieci do podejrzanych tabelek czy dać im prawo do rozwoju w swoim tempie? Nie chodzi o to, że wpisuję się w nurt „wyrośnie z tego”, ale staram się popatrzeć na to obiektywnie. Norma nie może być mniejszością.

Mało mówiący dwulatek może mieć trudne życie, kiedy nie jest rozumiany. Wspierać go można — dla jego zdrowia psychicznego dostarczyć repertuar gestów (dzieci, które ich używają, zaczynają mówić szybciej! por. Lasota, dz.cyt.) i/lub zmienić zachowania komunikacyjne rodzica (Czy rodzic czeka na odpowiedź? Czy nie zagaduje dziecka? itd.) — ale po cóż od razu doszukiwać się patologii?