Tags Posts tagged with "blog logopedyczny"

blog logopedyczny

gloska

Na zdjęciu Katarzyna Czyżycka, autorka bloga logopedycznego „Głoska – logopedia z punktu widzenia logopedy”, fot. archiwum prywatne mojej rozmówczyni

Blog specjalistyczny może być sposobem na kreowanie wizerunku, reklamę własnej działalności, a nawet na zarabianie. Jego tworzenie sprawdza się w wielu dziedzinach. Czy także dla logopedy będzie dobrym pomysłem — zapytałam Katarzynę Czyżycką, autorką bloga „Głoska — logopedia z punktu widzenia logopedy”.

Patrycja Bilińska: Prowadzenie bloga polecane jest przez doradców zawodowych jako sposób na budowanie wizerunku specjalisty. Czy i w jakim stopniu „Głoska” spełnia taką rolę?

Katarzyna Czyżycka: Na początku miała inny cel. Ale z czasem rzeczywiście zaczęła budować mój wizerunek. Kiedy to zrozumiałam (bo nie zauważyłam od razu), zaczęłam działać trochę bardziej świadomie – wpisy zaczęły pojawiać się bardziej regularnie, a nie spontanicznie, trochę dłużej nad nimi myślę, co skutkuje mniejszą ilością literówek – choć i te się zdarzają. Zaczęłam też pisać trochę mniej emocjonalnie i bardziej uważać na to, co przekazuję. Podstawowa zasada „Głoski” – nie szkodzić.

0 2447
nie-mowic
Oznajmiła mi mama mojego kilkuletniego, niemówiącego ucznia, że zrobiła mu badanie „czy dziecko będzie mówić”. Zdziwiona, zaczęłam dopytywać o szczegóły. Na badanie, będące jakimś rodzajem neuroobrazowania mózgu, wysłał dziecko neurolog. Myślenie mamy na pozór może wydawać się zrozumiałe: sprawdzą, czy ośrodek mowy w mózgu jest i się zagadka rozwiąże. Na szczęście nie jest to wszystko takie proste.

Do dzisiaj nie został rozstrzygnięty spór między zwolennikami lokalizacyjnej i antylokalizacyjnej teorii funkcjonowania mózgu. Powstały także inne teorie i w każdej doszukać się można wytłumaczenia wielu zjawisk, ale i „dziur”, rodzących sceptycyzm. Pacjenci po udarach są dowodem na to, że nawet uszkodzenie części mózgu, odpowiadającej za daną czynność, nie musi oznaczać, że funkcjonalnie nie można jej opanować (plastyczność mózgu). Z drugiej strony prawidłowo rozwinięta część mózgu, odpowiadająca w teorii za daną funkcję, nie jest gwarancją jej nabycia.Nawiązując do przytoczonej we wstępie sytuacji, powiem głośno: nie ma czegoś takiego, jak badanie mózgu, sprawdzające, czy dziecko nabędzie mowę.

Cytując Bożydara L. J. Kaczmarka:

 „Nieporozumieniem jest […] mówienie o ośrodkach ściśle określonych funkcji, gdyż mamy tu do czynienia ze złożonym układem funkcjonalnym, w skład którego wchodzą odległe często struktury mózgowe. […] Techniki te [neuroobrazowania — przyp. PR] wszakże nie mogą wskazać, jaki wpływ ma najprecyzyjniej nawet zlokalizowane uszkodzenie mózgu na funkcjonowanie psychiczne i społeczne chorego”. 

(źródło: Bożydar L. J. Kaczmarek, Mózg a umysł, [w:] Ł. Domańska, A. R. Borkowska (red), Podstawy neuropsychologii klinicznej, wyd. UMCS, Lublin 2011, s. 38-39)

 
Jestem zwolennikiem stosowania komunikacji wspomagającej nie tylko u dzieci z opóźnieniem rozwoju mowy, ale także u tych rozwijających się w odpowiednim tempie. Jako że mój osobisty czternastomiesięczny Tymek jest w okresie nabywania mowy, zdarza mi się wspomagać jego komunikację poprzez wprowadzanie gestów. Wczoraj przy okazji zabawy na podwórku wprowadziłam mu kolejny gest – wymyślony spontanicznie, oznaczający „jeszcze”. Pchałam go na rowerku, co sprawiało mu wielką radość. Co jakiś czas przerywałam naszą zabawę i pytałam, czy chce „jeszcze”, ilustrując to słowo wymyślonym gestem. Tymek przyglądał mi się podejrzanie, uniósł rączki na wysokość oczu i spróbował je zgiąć w taki sam sposób jak ja. Po skończonej zabawie, weszliśmy do domu i udaliśmy się do kuchni. Tymek zobaczył na stole czekoladowy płatek kukurydziany. Zjadł go czym prędzej, po czym stanął przede mną i wykonał gest „jeszcze”. Czułam się zaskoczona tym, że tak szybko załapał nowy gest i jednocześnie dumna z niego, że umiał wykorzystać go w sytuacji naturalnej, z własnej inicjatywy.
Dzisiaj rano po śniadaniu (jajecznica) popatrzył na pustą miseczkę, następnie na mnie i wykonał gest „jeszcze”. Kiedy opowiadałam o wszystkim mojej mamie — Tymek, przy słowie „jeszcze” wymówionym przeze mnie, pełen dumy zaprezentował nauczony gest babci.
Celem wtajemniczenia:
 
Tymek, poza nowym „jeszcze”, z upodobaniem używa gestu „nie”, „nie ma”, wskazuje palcem, uwielbia robić „pa pa”, „a sio!” (przy okazji przeganiania kur od sąsiada i od wczoraj odganiania much). Uzupełnia tym niewielki, jak na razie, zasób słów: mama, tata, tu, miał, hau, bam, brum. Próbuje naśladować słyszane dźwięki, wchodzi w zabawy naprzemienne. Rozumie polecenia złożone (nie mogę się powstrzymać od testowania go na każdym kroku). Wskazuje nazwane przedmioty na rysunkach realistycznych, wyodrębnia je także z całości.

0 3162
Pisałam już kilka razy o zabawkach/książeczkach dla dzieci, których nie robił żaden pedagog. Dzisiaj popatrzcie na to:

Mój osobisty czterolatek z podekscytowaniem odpowiadał na pytania-zagadki, aż nagle jego czepiająca się mama-logopedka zobaczyła kartę z podejrzanym przykładem. Małym dzieciom nie powinno się serwować zadań, co do których mogą mieć wątpliwości sami dorośli.
Dlaczego MIOTŁA nie jest właściwym słowem ilustrującym użycie głoski [m] w nagłosie?
Można ją bowiem wymówić tak: [mʹi ̯ota], albo – rzadziej, ja tak nie umiem – [m’ota].
I gdzie tu jest głoska [m]? Ano nie ma! Jest za to [m’]. Takaż to nieścisłość!

1 4237

I odpowiedź na pytane: „Po co?”

Wklejam taki wierszyk na ostatnią stronę w zeszycie logopedycznym i po każdych zajęciach wpisuję z datą, co się danemu dziecku tego dnia udało. Skupiam się na małych sukcesach, bo pracuję z dziećmi z niepełnosprawnością intelektualną. One przeważnie dążą do unikania porażek, dlatego takie dowartościowanie przydaje im się. Rodzicom zresztą też. Ponadto – jest to też informacja dla rodziców na temat przebiegu terapii.

Pamiętam z dzieciństwa mnóstwo rymowanek, wyliczanek i zabaw paluszkowych, które … miały mało pedagogiczny wydźwięk:) Przykładowo – Sroczka z mojego dzieciństwa urwała jednemu dziecku łebek i poleciała fur fur fur. Odkąd przeczytałam gdzieś współczesną wersję z zakończeniem: „a dla tego (kciuka) nic nie miała i fur fur po więcej poleciała„, miałam ochotę wymyślić „przyjazne” wersje starych wyliczanek (do których pozostał mi sentyment). Ochota nie zastępuje niestety weny, dlatego zachęcam Was w komentarzach do podzielenia się swoimi pomysłami:)

Ja proponuję dwa:

Pamiętacie Panią Zosię i jej męża pijaka, który bił dzieci i ją samą?Ja proponuję, aby ów mąż śpiewał – choćby mu to miało wychodzić „byle jak”;) :

Pani Zo Zo Zo
Pani Sia sia sia
Pani Zosia męża ma,
a ten mąż mąż mąż
śpiewa wciąż wciąż wciąż
śpiewa tak, śpiewa siak,
śpiewa dla nas byle jak.

W oryginale – pies głupi, równie dobrze może być i mały, i chudy, i głodny, i jaki nam pasuje.

Wpadła bomba do piwnicy.
Napisała na tablicy:
SOS – głodny pies.

A jak przerobić wyliczankę:

Jadą Smurfy na rowerze, 
a Gargamel na Klakierze.
Smurfy poszły w las,
a Gargamel… hmm…

Poza tym „wlazł” to też mało literackie słowo. I w dodatku „poszły w las”? To już wdepnięcie w kupę mniej razi:)
PS Kulfon na górze niech będzie symbolem dzieciństwa. Piosenkę o nim śpiewam codziennie mojemu Tymkowi.

0 4535

O co chodzi? 

Ze słowem „paszport”- w odniesieniu do takiej formy przedstawienia możliwości komunikacyjnych osoby – spotkałam się dopiero kilka dni temu. Owe paszporty tworzone były dla dzieci z głębokim stopniem niepełnosprawności umysłowej. Nie wiem, czy ktoś już wymyślił zastosowanie ich dla osób z afazją, ale przypuszczam, że pierwsza nie jestem:)
Napisałam roboczą wersję takiego „paszportu” (imię zmienione) i zamierzam powiesić ją przy łóżku mojego pacjenta. Pytanie: po co? Zauważyłam, że  – przez personel, ale także osoby z rodziny, znajomych – chorzy z afazją są traktowani jako ci, którzy – po prostu – nie mówią, ale nikt nie zastanawia się nad tym, z czego owo niemówienie wynika. Tymczasem zrozumienie przyczyny niemówienia i/lub nierozumienia mowy jest najważniejszą sprawą w rozpoczęciu  terapii, a także istotną kwestią w samym kontakcie z chorym. Pamiętam panią, która po udarze nie umiała wymówić ani jednej głoski, ani porozumiewać się za pomocą gestów. Jako mieszkanka zakładu pielęgnacyjno – opiekuńczego została przydzielona do pokoju z dwiema innymi paniami, które były w stanie wegetatywnym. Tymczasem ta pani miała zachowane rozumienie mowy, a brak mowy wynikał z przyczyn motorycznych. Szybko opanowała podstawowe piktogramy, a aktualnie porozumiewa się za pomocą mowy.
Stworzenie paszportu może być sposobem na przekazanie podstawowych informacji o możliwościach komunikacyjnych osoby z afazją, ale też – mam nadzieję – sposobem na zaangażowanie choćby w niewielki sposób personelu do oddziaływań pośrednio terapeutycznych. W dużych zakładach niemożliwe jest porozmawianie z wszystkimi pracownikami o wszystkich pacjentach.

Niepotrzebny jest taki „paszport” osobie, której zaburzenia są niewielkie. Czy ów pomysł okaże się praktyczny, z jaką spotka się reakcją ze strony rodziny, samego chorego i personelu – napiszę za jakiś czas.

Jeśli ktoś ma ochotę, może skopiować moją wersję „paszportu” w wersji tekstowej:

Nazywam się Adam. Mam afazję – chorobę, przez którą muszę od nowa nauczyć się mówić. Mój główny problem z mówieniem polega na tym, że nie łączę słowa ze znaczeniem, przez co nie rozumiem wszystkiego, co do mnie mówisz. Dużo lepiej od mowy rozumiem gesty.

Wymówię swoje imię, jeśli podpowiesz mi pierwszą sylabę. Umiem także powiedzieć „dzień dobry” i „do widzenia”.

Potrafię nazwać części ciała oraz większość przedmiotów znajdujących się w pokoju, jeśli podpowiesz mi pierwszą sylabę. Zaśpiewaj ze mną znaną piosenkę – bardzo dobrze pamiętam melodie oraz niektóre słowa. Dokończę za ciebie znane powiedzenie lub przysłowie. Nie pamiętam, jak się czyta i pisze, ale próbuję rysować przedmioty lewą ręką.




0 9334
Zainspirowana uwiecznioną przez Mrożka wyliczanką, w której „Siedzi baba na cmentarzu / Trzyma nogi w kałamarzu; „Siedzi baba na śmietniku / Trzyma nogi w pojemniku […]”, napisałam coś takiego, w czym sensu niewiele, ale za to cel logopedyczny: utrwalanie głoski [x] 'h’ 'ch’. Posłuchajcie:

W wersji tekstowej:

Wierszyk pod patronatem głoski „h”,

w którym jest więcej akcji niż sensu

Idzie chomik i mucha,
a tu zawierucha.
Idzie hutnik i Chinka,
a tu nagle choinka.
Idzie Henio i Hania,
Hania świat mu zasłania.
Idzie Chudy i Chory
niosą dwa duże wory.
Idzie chomik,
niesie dzika,
a tu…

koniec wierszyka.

Plan był taki: nauka [ś] w izolacji. Musiałam osiągnąć cel w taki sposób, żeby dziecko się nie zorientowało. Wyjściowo – [ś] zamieniane było na [s]. Nie mogliśmy cały czas bawić się w upartego osiołka, który chował się do buzi, więc wymyśliłam myszkę. Założyłam, że cofając język, dziecko uniesie środek języka do góry i tak też się stało. Cel został osiągnięty, z tym, że mój kot musiał chodzić po nodze dziecka i denerwować się, że został oszukany:)
Wierszyk można wykorzystać jako ćwiczenie języka (wysuwamy idąc na spacerek i chowamy, kiedy zbliża się kot).

0 6136

 W innej wersji graficznej:
Do łatwego skopiowania:
Przyjęcie urodzinowe
Arleta Wróbel tysiącem spraw ma dziś zaprzątniętą głowę-
organizuje przyjęcie urodzinowe.
Uzupełnij listę gości,
którzy odwiedzą jej włości:
<rysunek kartki papieru, a na niej lista gości do uzupełnienia>
Ma__ena W_óbe_
A_f_ed W_óbe_
K_a_a Ka_tofe_
Ma_y_a F_ędze_
U_szu_a Go_y_
Ka_o_ina Gó_a_
Użyj liter „r” oraz „l”.

4 3497

minion-888797_960_720

Kupując dzieciom książeczki (więcej tutaj) i zabawki trzeba uważać, by nie trafić na pseudopedagogiczne pomoce – takie, których na pewno nie zrobił żaden pedagog.

Ot, taki na przykład ciuchcio-alfabet. Pomysł był dobry – wykazując się znajomością alfabetu, dziecko łączy ze sobą poszczególne wagony, przewożące przedmioty zaczynające się od danej litery. Opakowanie zawierało zachęcający napis: „Polska wersja językowa.” I rzeczywiście – była to polska wersja językowa – angielskiego alfabetu. Od kiedy bowiem w polskim alfabecie jest Q czy V. Autorzy owej ciuchci też nie wiedzieli, co włożyć do wagonów przewożących owe litery, więc – nie narysowali w nich nic (poza samą literą). „A to numer” – jakby powiedział mój Kacper.

Przykład drugi: Widziałam książeczkę, która na każdej stronie miała obrazek podpisany: o jak osa, m jak mak itd… aż tu nagle s jak szalik. I od razu widać, że do jej powstania nie przyczynił się żaden pedagog. Dlaczego? Małe dziecko, do którego była skierowana książeczka, jeśli już ma się uczyć liter, to nie powinno mu się na początek serwować przykładów, w których mowa nie odpowiada pismu, tj. litera nie równa się głosce.  Jeśli natomiast autor chciał uwrażliwić dzieci słuchowo i miał na myśli nie litery, a głoski – powinien  napisać: sz jak szalik.

0 5061
Powtarzanie sylab, słów czy zdań nie należy do najciekawszych zadań, dlatego warto je urozmaicić.
Moja propozycja:

Na zdjęciu jest plansza z dziurkami i kulki do wkładania. Możemy zaproponować dziecku, że za każdą poprawnie wymówioną sylabę, słowo czy zdanie, wepniemy zieloną kulkę. Jeśli uda mu się powiedzieć, ale nie za pierwszym razem – wepniemy żółtą, a czerwoną, jeśli się podda i nie wymówi wcale. W ramach nagrody za zdobycie całego słupka zielonych kulek, czekać może nagroda.
Taki trójdzielny system zastosować można na trzech kubkach do których będziemy wrzucać kartoniki, piłeczki itp… Możemy dziecku dawać karteczki w określonych kolorach,  a potem razem liczyć, ile udało mu się zebrać zielonych. 
Wersję papierową proponuję w takiej postaci: (klikając na miniaturkę – otworzysz plik .pdf gotowy do wydruku).
W wersji z gotowymi połączeniami dwuwyrazowymi – znajdziesz w poście sprzed kilku miesięcy (siedem kart do pobrania):
O tutaj😉

W swojej pracy spotykam najczęściej osoby z afazją totalną. Przełamałam dawne lęki przed publicznym śpiewaniem i pomimo świadomości, iż daleko mojemu słuchowi muzycznemu do normy jakiejkolwiek, próbuję z moimi pacjentami śpiewać. Najlepiej mi wychodzi „Szła dzieweczka do laseczka” i „Sto lat”;) Na potrzeby pracy wycięłam i zalaminowałam sobie nazwy dni tygodnia, miesięcy oraz powiedzenia i przysłowia (+ dodatek: Pije Kuba do Jakuba i Szła dzieweczka do laseczka).  
Jeśli ktoś potrzebuje, może pobrać wspomniane pomoce, klikając w poniższe miniaturki. 

O znaczeniu zautomatyzowanych ciągów słownych nie piszę, uprzedziła mnie już Kasia – przeczytajcie u niej;) O tu.

0 3034

Jestem typem zbieracza. Zanim coś wyrzucę, długo rozważam, czy aby na pewno do niczego się nigdy nie przyda. Kiedy coś wyrzucam, mój mąż mówi, że jest ze mnie dumny. Tym razem nie był;)

Popatrzyłam na stos gazet o tematyce ciążowo – dziecięcej i stwierdziłam, że po siedmiu miesiącach już czas się ich pozbyć. Dostałam je w prezencie od szpitala, w którym rodziłam, z okazji Dnia Dziecka. Przez cztery dni spędzone w szpitalu, przeczytałam kilkanaście artykułów o tym, jak uśmierzać ból porodowy i o tym, co trzeba zabrać na porodówkę – i były to sprawy dla mnie wciąż interesujące, mimo iż już nieaktualne.
Ale wróćmy do momentu, kiedy popatrzyłam na ten stos gazet (których nawiasem mówiąc sama nigdy bym nie kupiła, bo składają się tylko z reklam i artykułów sponsorowanych). „Wiem” – krzyknęłam do siebie w myślach w akcie nagłego olśnienia. „Wiem, na co je przerobię.” I to był początek nowych pomocy, które mój mąż skomentował tekstem: „Ale ty wiesz, że to są śmieci?”, a z których ja jestem ogromnie zadowolona – znowu bowiem uszczęśliwiłam tę część Patrycji, którą najbardziej cieszą rzeczy zrobione z niczego;)

Zrobiłam sobie obrazki do utrwalania głosek syczących, szumiących i różnicowania tych dwóch szeregów.

Skan losowo wybranych karteczek:

3 5293
Rysunki z paluszka nie są moim pomysłem. Widziałam kiedyś podobne w Internecie (nie pamiętam już gdzie dokładnie). Z pomysłu skorzystałam podczas malowania farbami z moim osobistym przedszkolakiem. Głowy stworków są zatem odbiciem Kacpra palców. Frajdę miał i on, i ja;)
Nie byłabym sobą, gdybym nie wymyśliła, na jaką logopedyczną pomoc można nasze ludziki przerobić. I wymyśliłam. 
Przedstawiam Wam 14 Stworków-z-Paluszka. Karty służą do różnicowania głosek [r] – [l] w wyrazach i zdaniach.

Pomysły na wykorzystanie stworków:
1. Bajka

Dawno, dawno temu w odległej krainie, Turlistanie, mieszkał książę Turlisław z żoną Petronelą. Na dworze przebywały także królewny: Arleta, Klara, Marlena, Karolina oraz książęta Berlinek i Gralian. Pewnego razu na dwór przybył tajemniczy gość – Rudolf. Frywolitka, dworska wróżka, wyczuła złe zamiary czarodzieja. Rudolf chciał przejąć władzę nad królestwem. Podczas hucznego przyjęcia stanął na środku sali balowej i zaczął wypowiadać zaklęcie:  „turli – turli – turli – tarla. Tartla, tartla, tartla, tartla”. Goście zahipnotyzowani powtórzyli za Rudolfem: „turli – turli – turli – tarla. Tartla, tartla, tartla, tartla”. Jedynie Frywolitka nie uległa złym czarom. Wybiegła z zamku w poszukiwaniu wsparcia. Miała dużo szczęścia – spotkała Karola, swojego bratanka, przyuczającego się do zawodu magika. Mogli połączyć swoje moce i pokonać złego Rudolfa. Wrócili na przyjęcie i skierowali zaklęcie w stronę Rudolfa: „trele – morele, trele – morele, rala – rala, rele – rele, prum – plum, bęc”. Uczestnicy balu obudzili się z hipnozy, a przestraszony Rudolf uciekł oknem do swojej krainy. Nigdy więcej nie próbował przejmować władzy nad królestwem.

W wersji graficznej:

2. Powtarzanie zdań
Klara bardzo lubi Karolinę.
Alfred ma kolorowe okulary.
Marlena turla kulę śniegu.
itd…
3. Opowieści o konkretnych stworkach

Przedstawiamy stworki (mieszkające w zaczarowanej krainie Turlistanie) i przy okazji powtarzamy ich imiona. Dziecko może wybrać jednego ludzika, a logopeda opowiedzieć o nim historię.
np.:
Berlinek jest stworkiem, który bardzo lubi śpiewać. Jego ulubioną piosenką jest ta, którą sam wymyślił. Zaśpiewasz razem z nim? Tralalalala, trelelelele, trylylylyly, trululululu, trylitrylili….
4. Tworzymy pytania

Ćwiczymy formę Wołacza. Kierujemy do Stworka pytania, np.
– Alfredzie, wytrzesz kurze? (aż chce się skończyć: a gdzie ta kura, panie hrabio;)
– Marleno, pójdziesz ze mną na spacer?
Przy okazji ciekawa jestem, czy sami używacie Wołacza na co dzień. Ja tylko w stosunku do niektórych imion – takich, które nie brzmią arystokratycznie i ironicznie w tym przypadku. O ile forma Kasiu, Zosiu, Aniu itp… brzmi dla mnie naturalnie, o tyle – Piotrze, Magdo, Tadeuszu, Przemku już nie. Gdyby ktoś powiedział do mnie: „Patrycjo”, pomyślałabym, że mnie nie lubi;)
Myślę jednak, że warto uświadomić dzieci odnośnie prawidłowej formy – zanim Wołacz zginie śmiercią naturalną. Internet mu w tym pomaga. Pamiętam lekcję języka polskiego w szkole podstawowej, kiedy uczyliśmy się odmiany nazwisk – pan Kuca, pani Kucowa, panna Kucanka – a ja siedziałam pełna złości i powtarzałam sobie w myślach: „Przecież tak nikt nie mówi”. Wołaczowi wróżę podobną karierę;)

Do łatwego skopiowania:

„Pięć palców”
Pięć palców dla mnie zadanie miało.
Powtarzać kazały – ale się działo!
Zaczął ten pierwszy donośnym głosem.
Powtórzcie za nim, proszę:
„sa sa sa sa sa”
Drugi odważnie podniósł swą głowę,
by usłyszano paluszka mowę:
„so so so so so”
Trzeci największy, ale nieśmiały
szepnął pod nosem takie banały:
„se se se se se”
Czwartego słychać aż od sąsiada
Otwiera buzię i gada, i gada:
„su su su su su”
Piąty z uśmiechem od ucha do ucha-
wiedział, że każdy go teraz słucha:
„sy sy sy sy sy”
Koniec już bliski, a teraz, proszę
krzyknijmy razem donośnym głosem:
„sa, so, se, su, sy”
Wierszyk można wykorzystać także do innych celów. W miejsce sylab z [s] da się wstawić to, co akurat jest nam potrzebne;) Mam nadzieję, że się komuś przyda.
Drzewo z łapkami zrobiliśmy wczoraj z Kacprem – inspiracją było podobne, widziane w internecie (nie pamiętam już gdzie).

2 3063

Cała Polska czyta dzieciom. Też chętnie mojemu Kacprowi poczytam. Wybór „bajki” na pozór łatwy – w rzeczywistości rodzi dylematy. W supermarketach, kioskach i innych ogólnodostępnych miejscach – z kategorii innej niż księgarnia – kupić można cienkie książeczki z grubymi kartkami. Przeważnie jedyne, co jest w nich atrakcyjne, to cena.

Sama przekonałam się o tym, że znaczna część z nich:

– nie ma większego sensu – „fabuła” pozbawiona logiki;

– nie spełnia funkcji wychowawczej;

– zawiera błędy językowe, stylistyczne i interpunkcyjne.

Przykładowo, książeczka „Królowa śniegu”, którą mam niestety na półce, jest krótkim opowiadaniem wykorzystującym tekst znanej baśni. Obok błędu – „tą” zamiast „tę”, który nie powinien się na piśmie zdarzyć, porażają liczne powtórzenia i – nieco mniej – spójniki na końcu linijek. Odnoszę wrażenie, że tekst napisał nie humanista – a grafik!

Przypomina mi się także zbiór baśni, jaki dostał mój uczeń od szkoły. Jako jej reprezentant zaniosłam mu go do domu. Ładnie wydana książka z dołączoną płytą wydawała się być atrakcyjną nagrodą. Do czasu. Zaczęłam czytać „Tomcia Paluszka” – przerwałam w momencie, gdy rodzice wpadli na pomysł, by porzucić dzieci w lesie…

Dostałam kiedyś od osoby, która likwidowała swoją kolekcję książek, powieść dla dzieci. W tytule i na okładce był kot. Zaczęłam czytać. Zapowiadało się dobrze, dopóki rodzice nie wpadli na pomysł, że utopią (!) małe kotki. Dzieci odwiodły ich od tego planu. Książkę bez wyrzutów sumienia spaliłam. Utopić to było mało.

W dużych ilościach nadal sprzedaje się wiersze, na przykład, Konopnickiej, która dla dzisiejszych

dzieci jest już archaiczna. Po co je wznawiać? A bo taniej – Konopnickiej nie trzeba już płacić za prawa autorskie (choć – nawiasem mówiąc – w dzisiejszych czasach autor na książce zarabia najmniej). Z tego samego powodu nadal sprzedaje się  tradycyjne baśnie. Takie też dostał mój Kacper „od Mikołaja z przedszkola”, a ja je odłożyłam i przeczytać mu nie zamierzam. Już żyjący w XVIII wieku Jan Jakub Rousseau uważał baśnie za szkodliwe. Ja też się pod tym podpisuję, choć nie wiem, czy przyczyn owej „szkodliwości” upatrujemy w tym samym. Jedyną sensowną baśnią wydaje się być „Brzydkie Kaczątko”.

Moja mama opowiada Kacprowi „stuningowane” wersje znanych baśni i opowieści. Przykładowo – Czerwony Kapturek spotyka w lesie mało strasznego wilka, który wprawdzie ma niecny plan, ale akcja rozgrywa się w atmosferze „przymrużenia oka”: dzieje się coś złego, ale w taki sposób, by nie wywołać paniki i strachu. Coś jak „Żar z tropików” – główny bohater żartuje nawet u progu śmierci. (por. U. Eco, Superman w literaturze masowej).

Moim ideałem nie są opowieści dla małych dzieci pozbawione zupełnie złego pierwiastka. Trzeba go w końcu oswoić i wiedzieć o nim choćby dla bezpieczeństwa. Jak śpiewa Kacper w piosence „przyniesionej” z przedszkola: „Nie otwieraj, nie otwieraj, bo za drzwiami może być ktoś zły…”. Chciałabym jednak, żeby to, co czytam moim dzieciom, czegoś mądrego je uczyło. Tymczasem…

Czego uczy taki, na przykład, Kopciuszek? A że ucieczką z niedoli jest ślub z bogatym księciem. Słyszałam takie wersje, w których zgromadzeni goście cieszyli się z powodu śmierci macochy, co jest mało wychowawczym zakończeniem.

Do czego nawołuję? Do świadomych wyborów tego, co się dzieciom czyta.

Jak rozwiązałam mój dylemat dotyczący wyboru bajki dla Kacpra? Usiadłam przy komputerze i sama zaczęłam pisać.

A na koniec „z życia wzięte”;)

Opowiadam Kacprowi bajkę na dobranoc, która ma mieć wydźwięk terapeutyczny i zachęcić go do mycia zębów: Dawno, dawno temu żył sobie chłopiec, który nie lubił myć zębów. Pewnego dnia, kiedy siedział sobie w fotelu, usłyszał głos: „Hej, ty tam na górze!” To krzyczały do niego z buzi bakterie i osad nazębny. <tutaj krótka wymiana zdań zmierzająca do przemyśleń chłopca na temat mycia zębów i końcowego zdania:> Od tamtej pory chłopiec zawsze mył zęby.

Kacper się uśmiechnął i powiedział: „Mamo, opowiem ci bajkę. Dawno, dawno temu żył sobie chłopiec, który nie lubił myć zębów. Pewnego dnia, kiedy siedział sobie w fotelu, usłyszał głos: „Hej, ty tam na górze!” To krzyczały do niego z buzi bakterie i osad nazębny. Ale chłopiec nadal nie mył zębów, bo <i w tym momencie Kacper popatrzył mi w oczy, by dobić morałem> i tak nie umiał umyć dokładnie.”

0 3728

Jan Amos Komeński (1592 – 1670), pedagog doby renesansu, omawiając w swych pracach program wszechstronnego rozwoju dziecka, nie pominął pracy nad mową. Jego uwagi są aktualne także dzisiaj.

    Johan amos comenius 1592-1671.jpg

– Przestrzegał rodziców i wychowawców przed używaniem zdrobnień, zalecał mowę wyraźną i stosowanie się do reguł gramatycznych.

– W pracy z dziećmi polecił stosować zabawne słowa (np. turatantara) i teksty (Peksy, leksy kawał beksy, gdyby dziecko cicho siedziało, to by tego nie miało czy Koci, koci łapusie, dał nam Pan Bóg nóżusie, aby nóżki biegały a rączki pracowały), stanowiące „żarty” językowe.
– Ćwiczenia mowy łączył z kształceniem słuchu i wrażliwości muzycznej dzieci.
Fragmenty prac Komeńskiego przeczytasz tutaj: http://www.literatura.hg.pl/komenski.htm
Źródło grafiki: http://en.wikipedia.org/wiki/John_Amos_Comenius

0 3369

 

Logopedia jest stosunkowo nową dziedziną nauki, ale poglądy na rozwój mowy dziecka sięgają czasów starożytnych. Interesujące i warte przytoczenia wydają się poglądy Marka Fabiusza Kwintyliana, rzymskiego retora, autora traktatu „Kształcenie mówcy”, żyjącego w latach ok. 35 – 95.
Kwintylian zwrócił uwagę na potrzebę dobrego przykładu dorosłych w zakresie mowy kierowanej do dzieci. Zalecał nawet powierzanie opieki nad dziećmi tylko takim piastunkom, które odznaczały się wysoką kulturą mowy. Uważał, że pierwsze wrażenia słuchowe i próby naśladowania języka ludzi dorosłych mają znaczenie dla umysłowego rozwoju dziecka.

Wiek przedszkolny – dla Kwintyliana – był okresem przygotowania do nauki szkolnej. Przeznaczony być powinien na ćwiczenie koordynacji ruchów, rozwój mowy (!) i myślenia. Polecał utwory wierszowane jako te, które mają duże znaczenie dla rozwoju mowy dziecka – kształcą dykcję i wyrazistość mowy.  W ramach ćwiczeń specjalnych proponował  wprowadzanie do powtarzania wyrazów trudnych „sklejonych z kilku zgłosek ostro i chropowato brzmiących”. Przykładowy łaciński zwrot, pochodzący z wiersza poety rzymskiego Enniusza: „O Tite tute Tati tibi tanta tyranne tulisti” daje obraz tego, co Kwintylian miał na myśli. Podobne ćwiczenia stosują osoby pracujące nad wymową, nie tylko logopedzi, także dzisiaj.
Warto także wspomnieć, iż Kwintylian w zakresie nauki czytania, doceniał walory ciekawych pomocy dydaktycznych. Uważał bowiem, iż zwłaszcza początkowy okres nauki, powinien przebiegać w atmosferze przyjemności i swobody. Sam wspomina o literach z kości słoniowej.
Na tle Platona, który chciał pozbawić dzieci twórczej inicjatywy i samodzielności, także w myśleniu, jakoby miało to w przyszłości zapobiec krytyce polityki państwowej; a także Arystotelesa traktującego wysiłek fizyczny jako zagrożenie dla ciała (obawa przez jego zniekształceniem) i umysłu (mógłby się stać „niewolnym” i „ubogim”), Kwintylian wypada całkiem nieźle;) 

Bibliografia:

Kwintylian, Kształcenie mówcy, przełożył. M. Brożek, Wrocław 1951 (Księgi 1, 2, 10) [za:] Wanda Bobrowska – Nowak, Zarys dziejów wychowania przedszkolnego, część I, Warszawa 1978, s. 28 – 30.

Źródło grafiki: http://pl.wikipedia.org/wiki/Kwintylian


 
Kółko, trójkąt, kilka kresek. Co to będzie? Może piesek?
Ależ nie! Kochani moi.
Sprawdź czym prędzej, jeśli się nie boisz!
Kacperek, Emilka i Oliwka przymierzali przed lustrem swoje nowe mikołajkowe czapki.
– Wyglądam jak pomocnik Mikołaja – ucieszyła się Emilka.
– Raczej jak krasnoludek – zażartował Kacper.
– Wszyscy wyglądamy uroczo – podsumowała Oliwka, po czym zaczęła robić śmieszne miny do lustra.
– Pokażę wam sztuczkę – zaproponował Kacper.
– Lubię sztuczki – zachęciła go Emilka.
Kacper pewnym siebie głosem wyjaśnił:
– Boki języka robią fiku-miku i uwaga, uwaga, jest rurka.
– Super – powiedziały równocześnie dziewczyny, po czym same spróbowały taką rurkę zrobić.
– Słuchajcie tego – zaproponowała Oliwka, po czym donośnie zakląskała językiem. Kacper i Emilka dołączyli do niej.
– Ja też wam coś pokażę – ośmieliła się Emilka – język na huśtawce!
Wszystkie dzieci zaczęły machać językiem od jednego do drugiego kącika ust.
– Ja też znam jedną sztuczkę – do pokoju weszła babcia – umiem narysować językiem Mikołaja.
– Pokaż, pokaż! – prosiła Oliwka.
– Naucz nas – dołączył się Kacper.
– Tak! Tak! – krzyczała podekscytowana Emilka.
– Róbcie tak jak ja. Języki to są nasze pędzle. Malujmy nimi po podniebieniu. Najpierw rysujemy kółeczko – głowę Mikołaja. Super. Teraz dwie kropki – oczy. Kreseczka to nos. Dwa banany – takie uszy. I trójkąt – to czapka. Jeszcze potrzebne wielkie koło – to brzuch, cztery kreski – ręce i nogi. A teraz najtrudniejsze: worek z prezentami.
– Babcia zna najlepsze sztuczki – podsumował Kacper.
– Tak, babciu, masz moc – dodała Emilka. – Gdyby Mikołaj miał jej tyle, co ty…
– …to przy podrzucaniu prezentów nie wywróciłby choinki – spointowała Oliwka.

Pobierz PDF

1 5161
Trafiłam kiedyś na rysowany wierszyk, w którym z kiełbasy, jajek, grzebienia i tym podobnych przedmiotów powstał „człowieczek”. Wykorzystywałam go często do utrwalania głosek szumiących. Kiedy potrzebowałam na szybko wymyślić zadanie / zabawę / coś, co zawierałoby głoskę [ś] w nagłosie, zainspirowana wspomnianym wierszykiem, wymyśliłam takiego oto ludzika (na rym zabrakło już czasu;):

Tak wygląda mój ludzik:
Taki podpisany ludzik jest informacją dla rodziców, jakie wyrazy warto przećwiczyć z dzieckiem w domu.

 A ten tutaj – to ludzik pięcioletniej Julki.

Do łatwego skopiowania:

Nie każdy konik – polny….

W świecie, w którym od plotek jest brudno,
trudno być ślimakiem i osiołkiem trudno.
Ściskając gazetę, przełknął nieśmiało ślinę,
ślimak, ten, któremu dorabiają „gębę”, znaczy się: minę:
„Uśmiechnąć się można dzisiaj” –
powiedział do osiołka Zdzisia.
I dodał jeszcze: „Wiecie…”
pokazując nagłówek w gazecie:
„Czy styczeń, czy luty,
Czy marzec, czy kwiecień –
Ślimaki wolno
Chodzą po świecie.”
– Nie każdy ślimak powolny,
nie każdy konik – polny,
nie każdy osioł uparty.
– Masz rację, osiołku,
plotki to nie żarty!
w wersji .pdf z pytaniami do utrwalania głoski [ś]
TUTAJ