Różności

0 4028

madrosci-kompetencja

Wielokrotnie ujawniałam już swoje zdanie na temat terapii małych dzieci w formie dyrektywnej, przy stoliku, z podejściem typu: „Ja tu rządzę, więc się słuchaj i nie rycz”. To, co mnie wciąż zastanawia, to powszechność takiego podejścia. Tymczasem nie można odkryć wartości komunikacji, jeśli poznaje się ją na zasadzie: „powiedz [a]”, a jak ci się nie uda, to ja ci tu mechanicznie zaraz to [a] zrobię. Zasady rządzące dialogiem powinno dziecko opanować już na przedjęzykowym etapie komunikacji. To wtedy jest na to czas. Doświadczanie pozytywnych interakcji z drugim człowiekiem wtedy, gdy to nie słowa są jeszcze podstawowym przekaźnikiem intencji, ukazuje dzieciom wartość komunikacji i buduje ich motywację do nauki mówienia. Cytując profesora Stanisław Grabiasa: „To w dialogu dziecko poznaje świat i uczy się języka.”[1] W dialogu, nie przy stoliku, kiedy rodzic czy terapeuta siedzi obok, nie widząc nawet twarzy dziecka, które planuje uczyć mówić.

Nie omieszkam jeszcze dodać na koniec, że profesor Panasiuk za standard pracy z dzieckiem podaje zabawę.

I tak sobie jeszcze myślę, że w sytuacji, kiedy logopeda zaproponowałby mojemu wcale lub mało mówiącemu dziecku formę terapii, która wywoływałaby w nim płacz i chęć ucieczki, podziękowałabym za takie zajęcia. Więcej to szkody niż pożytku. Choć i tak zaraz pewnie dostanę oburzone mejle od rodziców, którzy od wielu lat „w imię dobra dziecka” zmuszają je do „ćwiczeń na mówienie” pod okiem swojego guru logopedy i pewnie znów się dowiem, że ja to się przecież nie znam. Skoro w Internetach napisali, że działa, to działa. A to dziecko nie mówi, bo leniwe i już.

 

[1] Stanisław Grabias, Postępowanie logopedyczne. Diagnoza, programowanie terapii, terapia, [w:] „Logopedia” 2008, tom 37, s.22

mowik

Napisałam swego czasu dwa posty na temat AAC, które sprowokowały dyskusję na temat stereotypów i błędnych przekonań, panujących nie tylko wśród rodziców, ale i samych nauczycieli (link1, link2). Szczególnie ważny dla mnie głos w dyskusji zabrała pani dr Magdalena Grycman. Do mojej listy 5 typów postaw logopedów w stosunku do AAC dopisała kolejne punkty. Jakie postawy nauczycieli stanowią zagrożenie dla prawidłowego rozwoju komunikacji dzieci? – o tym w dzisiejszym poście.

6. AAC to książka komunikacyjna!

Książki komunikacyjne stanowią zwykle zbiór obrazków, które mają – w założeniu – służyć dziecku do tego, co sugeruje nazwa, a mianowicie  – do komunikacji. Błędne zrozumienie tego, czym jest sama komunikacja rodzić może sytuacje, w których dziecko niemówiące pozbawione jest, mimo pięknej księgi, możliwości wyrażania swoich potrzeb. Serwuje się mu za to zadania w stylu: „Pokaż, gdzie jest miś.”

Co o tym myśli pani Magdalena Grycman?

„Książka wygląda prawie zawsze tak samo. Jest pogrupowana w kategorie: owoce, zwierzęta, pory roku, kolory itp. Najczęściej jest dość gruba. Im więcej znaków, tym lepiej. Nie istnieje żadna nawigacja po tym narzędziu. Systematycznie wklejamy znaki. To, że dziecko ich nie używa do porozumiewania – nie szkodzi, przecież COŚ TRZEBA ROBIĆ, jak wprowadza się AAC. Nie mierzymy częstotliwości użycia znaku w środowiskach, w których dziecko przebywa, bo po co. Nie zastanawiamy się nad funkcjonalnością oraz fizyczną i lingwistyczną organizacją słownictwa, bo inni też mieli takie książki. Poza tym widziałam to u dziecka koleżanki.”

7. On nie rozumie znaków

Wiele dzieci z głębszą niepełnosprawnością intelektualną skazuje się na porażkę w zakresie komunikacji. Nieadekwatny w stosunku do oczekiwań poziom rozumienia mowy powoduje — potocznie mówiąc — spisywanie ich na stratę. Praktyka pani Magdaleny Grycman dowodzi jednak, jak wiele osiągnąć można z tymi dziećmi, którym nie dawano nadziei. W ironicznej wypowiedzi charakteryzuje ona postawę nr 7:

„Żeby wprowadzić komunikacyjne strategie wspomagające porozumiewanie się, dziecko ma rozumieć umowny element reprezentujący rzecz lub ideę. Sprawdzamy rozumienie mowy znanymi testami. Nie rozumie. Mówiłam, że nic nie rozumie? Jak zrozumie, zaczniemy stosować oddziaływania wspomagające. Na razie nic się nie da zrobić. KOMUNIKACJA WSPOMAGAJĄCA NIE JEST DLA NIEGO.”

8. Kupno urządzenia wystarczy

Komunikacja alternatywna to nie urządzenie. Jej zakup nie wystarcza do tego, by dziecko zaczęło „mówić”. Kupując narty dla dziecka, nie łudzisz się, że będzie ono od razu umieć na nich jeździć. Nie oczekuj zatem, że dostarczenie dziecku urządzenia sprawi, że zacznie z niego korzystać.

Pani Magdalena Grycman komentuje tę postawę następująco:

„<<Gdzie kupić ten program?>> lub <<Już kupiłam reklamowane urządzenie o wysokim poziomie zaawansowania technicznego. Wyszukałam je na stronie internetowej lub koleżanka poleciła mi je i powiedziała, że jest najlepsze.>> <<Nasza szkoła ma wiele urządzeń i programów. Będziemy je wykorzystywać . Rozdzielimy je na grupy. Przydzielimy nauczycielom. Zastosujemy je do porozumiewania się z dziećmi. TYLKO CZEMU TO NIE DZIAŁA?>>”

9. Pani od AAC lekiem na całe zło!

Zrzucanie odpowiedzialności za porozumiewanie się dziecka na jedną osobę nie sprzyja nabywaniu przez niego kompetencji komunikacyjnej. Samej zdarzyło mi się usłyszeć: „Ty masz to zrobić, bo to Twoja działka”.

Problem dostrzega pani Magdalena Grycman:

„Potrzeby rodziców dziecka, jego sposób porozumiewania się w środowisku domowym i szkolnym, czas na edukację innych nauczycieli uczących jest niedostrzegany jako istotny i szczególnie potrzebny. Tym ma zająć się wyłącznie Pani od AAC. Potrzeba przekazywać partnerom strategie postępowania, nauczać nowych modeli zachowania oraz te działania upowszechniać. Ważne jest nasycanie elementami AAC środowisk, w których żyje dziecko, jego komunikacja z rówieśnikami oraz innymi nauczycielami. A nie, jak to często się zdarza, prowadzenie zajęć sam na sam z dzieckiem w specjalistycznym gabinecie.”

10. Znam metodę na medal!

Dopasowywanie dziecka do metody (w przeciwieństwie do doboru podejść z uwzględnieniem indywidualnych potrzeb) ma swoje negatywne skutki także w zakresie nabywania umiejętności komunikacyjnych.

Jak to wygląda w praktyce? Oddaję głos pani Magdalenie Grycman:

„Uczymy się metody lub wybranego systemu symboli. Nie ważne, czy odpowiada ona potrzebom i barierom dziecka. Nie ważne, czy wykorzysta ją do komunikacji, czy potrafi wykonać znak manualny, czy tego komunikatu potrzebuje. Dziecko ma się dopasować do tej metody. Jeżeli nie, to jego strata.”

11. Daj mi receptę!

Korzystanie z gotowców pozwala oszczędzać czas. Kiedy jednak mamy do czynienia z dzieckiem (a każde jest przecież inne!) – próby stosowania utartych i sprawdzonych sposobów okazują się nietrafione. Osobę, która szuka skrótów, charakteryzuje pani Magdalena Grycman następująco:

„Nie chcę zadawać pytań i poszukiwać rozwiązań. Nie muszę tworzyć strategii wspomagających, które pozwolą dziecku nabyć nowe doświadczenia. Nie chce mi się opisywać strategii w najdrobniejszych szczegółach. To syzyfowa robota. Nie może trwać to tak długo. Chcę prostej odpowiedzi. I to szybko. Poświęcę na to dwa dniu kursu i wystarczy.”

Okładka "Szumiących przygód"

Ale że o co chodzi?

Zaczęło się od tego, że chciałam napisać opowiadanie terapeutyczne, które pomoże dzieciom oswoić się z myślą, że czeka je wizyta u logopedy. Nie skończyłam jednak na trzech stronach — powstało ich bowiem aż 30. Szymek — bohater, którego stworzyłam — przebrnął ze mną przez całą terapię głoski [sz]. Zbiór, który powstał, ma w założeniu pełnić rolę nie tylko terapeutyczną, ale i motywującą. Z logopedyczną na czele, oczywiście!

Szymek, główny bohater "Szumiących przygód", rys. Patrycjusz Kanka

Szymek, główny bohater „Szumiących przygód”, rys. Patrycjusz Kanka

Do rzeczy!

„Szumiące przygody” to zbiór opowiadań o Szymku, pierwszoklasiście, który pewnego dnia dowiaduje się, że sepleni. To wizyta u logopedy staje się początkiem logopedycznych przygód. W przeprawie przez naukę głoski [sz] pomaga cała rodzina. Dzięki temu, że opowiadania zawierają „podpowiedzi i zadania”, dzieci, którym się je zaserwuje, będą mogły wykonywać ćwiczenia razem z głównym bohaterem. Każdy z rozdziałów odwołuje się do jednego z etapów nauki głoski, uwzględniając kolejność respektowaną przez logopedów podczas terapii.

Dzięki takiemu zabiegowi opowiadania mogą być traktowane jako „zadanie do poduszki” w ramach uzupełnienia terapii, a także jako samodzielna forma nauki głoski w przypadku, gdy przyczyna seplenienia ma charakter motoryczny (przy czym dla bezpieczeństwa dodam: zapoznaj się najpierw z opinią logopedy).

Grupa docelowa, inaczej mówiąc: komu to potrzebne?

Opowiadania mogą się przydać:

  • samym logopedom jako jedna z form pomocy logopedycznej — wywołanie i utrwalanie głoski [sz],
  • rodzicom, których dzieci nie wymawiają głoski [sz] i którzy chcieliby im ułatwić sprawę (uwaga! dozwolone dla dzieci od 4 lat),
  • rodzicom — których dzieci niekoniecznie mają wadę wymowy — ale którym zależy na wypracowaniu u nich strategii dążenia do sukcesu (w przeciwieństwie do: unikania porażki). W tym kontekście opowiadania potraktować można jako sposób na programowanie sukcesu u dzieci. Szymek, główny bohater, pokonuje trudności, jakie napotyka na drodze do wyznaczonego celu, by ostatecznie zaprezentować efekty swoich starań podczas szkolnej akademii. Sam motywuje się do działania (motywacja wewnętrzna) i świadomie buduje swój osobisty sukces.
  • jako że zbliża się 6 grudnia dodam na koniec, że dla świętego Mikołaja;-)

 

  • Ilustracja autorstwa Patrycjusza Kanki do opowiadań pt. "Szumiące przygody" Patrycji Bilińskiej, wydanych przez Wydawnictwo Harmonia

    Ilustracja autorstwa Patrycjusza Kanki do opowiadań pt. „Szumiące przygody” Patrycji Bilińskiej, wydanych przez Wydawnictwo Harmonia

Czy warto?

Tego już Wam nie powiem. Wypunktuję jednak dodatkowe plusy:

  • cena: 8,40, czytaj: inwestycja niewspółmierna do sukcesu, jaki czeka Twoje dziecko:-)
  • ilustracje gotowe do pokolorowania według własnego pomysłu,

Fragment „Szumiących przygód” przeczytać możesz tu, a jeśli stwierdzisz, że „ryzyk-fizyk sprawdzę, co to”, możesz nawet kupić;-) O tu.

Po przeczytaniu pamiętajcie o tym, by podzielić się swoimi refleksjami:P

KRZYS

Zadziwiające, jak różne — często skrajne — uczucia towarzyszą rodzicom, nauczycielom, a i samym logopedom na myśl o alternatywnej i wspomagającej komunikacji. Przerażające, jak wiele funkcjonuje w społeczeństwie stereotypów na ten temat, a jak mało jest wiedzy. Dostrzegam przynajmniej 5 typów postaw w stosunku do AAC u specjalistów od gadania. 

1. Broń, Panie Boże!

Niechęć i wrogie nastawienie wynika z niewiedzy, zawierzenia stereotypom lub ludziom je szerzącym. Być może ktoś, kto swój stosunek do AAC, definiuje jako antypatyczny, próbował nawet je wdrażać. Niestety — ino po to, by udowodnić sobie i innym, że nie działa i —  o zgrozo! — szkodzi. Czosnkiem je i modlitwą! A modlitwa to się przyda, bo takie niegadające dzieci „Broń, Panie Boże!” logopedy skazane będą na ćwiczenia warg i języka w sytuacji, gdy miałyby ochotę przekazać coś ważnego.

2. Ignorancja

Wiem, że coś takiego istnieje, ale mi się nie chce nawet dowiedzieć. A bo jeszcze by trzeba było jakąś książkę przeczytać lub — co gorsza — na kurs pojechać. I po co mi to? Pracę na etacie mam, starać się nie muszę. 

Do tej kategorii zaliczam też tych logopedów, którzy byli na kursie konkretnej metody, ale nigdy z niej nie skorzystali, uważając, że nie było takiej potrzeby. Ignorant nie dostrzega znaczenia komunikacji. Nie myśli nawet o tym, że niemówiące dziecko chciałoby coś powiedzieć. Powie, jak się nauczy mówić. Ignorant lekceważy nie jakieś naukowe teorie czy metody a potrzeby i uczucia konkretnych dzieci.

3. Ki diabeł?

Metody alternatywnej i wspomagającej komunikacji są na studiach logopedycznych wspomniane tylko z nazwy bądź pominięte milczeniem. Logopedzi je stosujący poznawali konkretne systemy na własną rękę — czytając i szkoląc się. Świeżo upieczony logopeda nie ma ani wystarczającej wiedzy na temat AAC, ani wystarczających nakładów finansowych, by jeździć na szkolenia. Do tej grupy zaliczam zatem tych logopedów, którzy chcieliby, ale nie tak łatwo im zacząć, albo zaczynają i błądzą.

4. Tolerancja na odległość

Niech se jakieś AAC istnieje, niech se z niego korzystają dzieci niepełnosprawne, ino nie te z autyzmem — te jeszcze mają szansę na mówienie (nawiasem mówiąc znam takich rodziców, którzy kilkanaście lat czekają na to mówienie i lipa). A, no i dla żadnego z moich pacjentów.

To jak: nie mam nic do homoseksualistów, ale pod swój dach nie wpuszczę.

5. Wierzę i Praktykuję

Tym jest najtrudniej. Wierzą w sens, konieczność i zbawienną moc AAC, a spotykają się z ignorancją, niezrozumieniem, wrogością nawet. A bo rozkapryszone dziecko będzie, jak mu się tak czas poświęci. A bo się dopominać będzie, żeby z nim rozmawiać. A dlaczego ja mam się interesować tym, co on chce, skoro to ja tu rządzę? A właściwie, to ja nie mam czasu na takie teorie! Od tego gadania to my tu mamy trudne zachowania! I co pozostaje? Mam nadzieję, że nie tylko wiara.

Eh, gdyby ci specjaliści od gadania wiedzieli, że to chodzi nie o mowę, a o komunikację, byłby tylko jeden typ.  

„Nosoludki” — karta z książki napisanej przeze mnie w wieku około lat 8.

Mimo iż „pisanie jest po to, by szkodzić piszącym” (czym straszył ksiądz Jan Twardowski) — od najmłodszych lat ryzykowałam z tworzeniem. Kiedy byłam dzieckiem, marzyłam o zostaniu pisarką. Dzieł powstało przynajmniej cztery  (tyle udało mi się odnaleźć w schowku na pamiątki). O czym pisałam mając lat osiem i o czym piszę po latach — o tym w dzisiejszym poście.

Spis treści do książki "Nosoludki"

Spis treści do książki „Nosoludki”

Zaczęło się, gdy miałam około 8 lat — zaczęłam wówczas pisać swoje pierwsze książki. Rozważnie dobierałam zeszyty do tworzenia nowych dzieł (koniecznie w kratkę, i to jasnoniebieską!), z ekscytacją nadawałam imiona bohaterom, z zaangażowaniem tworzyłam rysunki (Zachwycałam się wówczas Małgorzatą Musierowicz, która sama narysowała bohaterów swojej Jeżycjady.) 

Z perspektywy czasu mam podziw do samej siebie za sposób, w jaki podchodziłam do samego procesu pisania. Korzystałam z wykazu imion (skreślałam w nim te, które zostały wykorzystane) i już jako jedenastoletnia dziewczynka stworzyłam podręczny zestaw synonimów do słowa „powiedział” (rzedł, odrzekł, rzucił, odbąknął itd), by unikać powtórzeń przy komponowaniu dialogów. Robiłam spisy treści i noty w stylu: copyright by tycia company.

Co wówczas powstało?

Nosoludki

Karta z książki "Nosoludki" — rysunek jednego z bohaterów.

Karta z książki „Nosoludki” — rysunek jednego z bohaterów.

Na wzór Smurfów stworzyć chciałam plemię małych ludzików. Moje ludziki nazywały się Nosoludkami, a ich wróg — Nosoludkołapem. Nosoludki miały długie nosy — i to wyróżniało je w świecie. Jako że było ich dużo — toż to cała wioska przecież — każdy rozdział poświęcałam innemu bohaterowi.

Karta z książki "Nosoludki", napisanej przeze mnie w wieku lat około 8.

Karta z książki „Nosoludki”, napisanej przeze mnie w wieku lat około 8.

Rodzinka Kotowskich

Wykorzystując za pierwowzór ówczesnych idoli mojego dzieciństwa (a wstydzę się teraz ogromnie!) stworzyłam opowieści o rodzinie, w założeniu — nietypowej, a to dlatego, bo w ich życiu mieszał dużo krasnoludek.

Tycia z Górki Osiłków

Wykreowaniu tej bohaterki pomogły mi ówczesne „przygody” w szkole podstawowej (miałam już może z 11 lat). Główna bohaterka zmieniła szkołę. Książka była czymś na kształt pamiętnika.

To tylko ja

ksiazki001

Przygody Lidki i jej brata Dziurawca przypadły na przełom 13/14 roku mojego życia, co skutkowało wprowadzaniem w akcję teorii spiskowych, wątków szpiegowskich i kryminalnych.    ksiazki005

Wprawdzie nie mam wiele czasu na twórcze przyjemności, ale chciałabym te dzieła z dzieciństwa „odnowić” — przeredagować i, być może nawet, pokazać światu;-) Trzymajcie kciuki, żebym wszystkie swoje plany dała radę ogarnąć. Póki co podzielę się faktem, który budzi we mnie wielką ekscytację, bo jest początkiem realizacji dziecięcych marzeń.

Moje pierwsze opowiadania dla dzieci już się drukują — jeszcze tej jesieni nakładem wydawnictwa Harmonia ukażą się „Szumiące przygody”.

Okładka "Szumiących przygód"

O co chodzi? Szymek dowiaduje się pewnego dnia, że sepleni. Przerażająca wiadomość okazuje się być początkiem ciekawych przygód. Mam nadzieję, że zbiór sprawdzi się jako uzupełnienie terapii logopedycznej — na przykład do poczytania przed snem. Poza walorami edukacyjnymi spełnić powinien również funkcję motywacyjną i terapeutyczną.

Szczegóły niebawem:)

NIE WOLNO

Nie wolno trzymać nóg na stole! Nie wolno hałasować! Nie wolno się tak zachowywać! Nie wolno tak myśleć! — lista rzeczy, których nie wolno robić dzieciom jest zwykle długa. Rodzice, przejęci swoją „rolą”, chcą wychować porządne dzieci, więc stawiają im granice. Ku własnemu przerażeniu — nie uzyskują pożądanego zachowania. Używając władzy i autorytetu budzą w dzieciach częściej agresję niż szacunek. Jak dowodzi Thomas Gordon w klasycznym już poradniku „Wychowanie bez porażek”:  „Jest paradoksem prawda, że rodzice tracą wpływ przez używanie swej władzy, a przez zrezygnowanie z tej władzy lub wzbranianie się przed jej użyciem zyskują więcej wpływu na swoje dzieci.” [s. 182] Dzisiejsze refleksje zawężę do odpowiedzi na pytanie: czy można — będąc rodzicem — przeżyć bez „nie wolno”? Czy da się je zastąpić?

Post piszę w odpowiedzi na komentarz czytelnika pod innym artykułem, w którym skrytykowałam owe „nie wolno”. Zostałam zapytana o alternatywy. Obiecałam wtedy, że odpowiem w osobnym poście, co niniejszym czynię;-)

Typowa dwunastka niekonstruktywnych wypowiedzi

Thomas Gordon, amerykański psycholog i psychoterapeuta, scharakteryzował 12 typowych sposobów budowania niekonstruktywnych wypowiedzi — takich, które nie wnoszą nic pozytywnego ani do relacji między rozmówcami, ani do toczonej rozmowy. Co gorsza — powodują u odbiorcy komunikatu negatywne emocje, tworzą w jego umyśle przekonania, tzw. „wciski”, utrudniające satysfakcjonujące życie dorosłe. Pośród takich typów wypowiedzi jak rady (Na twoim miejscu zrobiłbym to tak…), osądzanie (Czy ty naprawdę nie umiesz tego zrobić porządnie?) czy uspokajanie (Będzie dobrze!) umieścił badacz także te, w których mogłoby się znaleźć omawiane nie wolno: przekonywania, moralizowanie, wygłaszanie „kazań”.  Nie wolno stanowić będzie niemal zawsze (oj dajmy sobie margines błędu!) element zdania budzący w dziecku negatywne emocje.

Wczujmy się w klimat.

Teściowa. Ma nad tobą jakiś rodzaj władzy — nie można jej obrazić, napyskować, zwykle przyjmuje się wobec niej strategię unikania lub tzw. ugryzę się w język. No i taka ukochana mamusia — w dobrej wierze, oczywiście, mówi do nas, takie oto przykładowe zdanie: Nie wolno dawać dzieciom do jedzenia grzybów. Jak reagujesz? Może na przykład tak: Dobrze, mamusiu, bardzo dziękuję ci za radę. Jesteś nieoceniona! Jeszcze czego! Bardziej prawdopodobne jest oburzenie. Przecież wiesz, że nie wolno, co cię będzie baba denerwować. Pewnie myśli, że jest mądrzejsza. Będzie jeszcze pouczać! Nie pozwolę! Pojawia się zatem bunt, wewnętrzna niezgoda, przekonanie, że teściowa uznaje nas za kogoś gorszego, nieodpowiedzialnego. Czy takie były jej intencje? Nie sądzę, ale ciebie nie będzie interesować zamiar a twoja interpretacja.

Teraz pomyśl o małym dziecku — słysząc zdanie, zawierające nie wolno, reaguje tak samo jak ty zareagowałabyś na podobne słowa z ust teściowej. Nie chodzi o to, by na wszystko dzieciom pozwalać, ale o to, żeby tak sformułować zdania, by dziecka, potocznie mówiąc, nie wkurzyć i nie zdołować. A, i jeszcze do tego okazać mu szacunek.

Konkret, panie!

Ależ, proszę! Rodzic formułujący zdanie: Nie wolno tak myśleć! wbudowuje dziecku na poziomie podświadomym przekonanie o tym, że jest mniej wartościową osobą, przy jednoczesnym ukoronowaniu siebie. Co więcej: dyktując dziecku, jak powinno myśleć, umniejsza jego poczucie wartości i rodzi w nim poczucie winy. Są dwa scenariusze, ukazujące dalekosiężne skutki budowania tego typu wypowiedzi. Jedne dzieci, tzw. ciche, poddadzą się wpływowi rodziców, by w życiu dorosłym okazać się niemyślącymi samodzielnie, biernymi, nieszczęśliwymi ludźmi, bez poczucia wpływu na własny los. Drugi typ dzieci pokusi się o bunt (im starsze, tym więcej odwagi). Ach, jest jeszcze makiawelizm — Trzeba być lisem i lwem:  — pouśmiecham się do rodziców, przytaknę, a i tak zrobię, co będę chciał.

Odniosę się do własnych odczuć. To, co wzbudza we mnie nieopanowaną złość, wręcz agresję, to zabieranie mi wolności. Kiedy muszę zrobić coś tylko dlatego, że jest to czyjś wymysł, a nie moja osobista decyzja, utożsamiam się z buntownikiem Camusa i krzyczę: Buntuję się, więc jesteśmy! Mam przez to, nawiasem mówiąc, sporo kłopotów w życiu. Dzieci — znając jasno wyrażone oczekiwania rodziców (Nie lubię, kiedy stół jest brudny.  czy Boli mnie głowa, gdy jest głośno. itd.) SAME podejmą decyzję o tym, by czegoś nie robić. Co więcej — będą w tym konsekwentne. Zrobią coś (lub czegoś nie zrobią) nie dlatego, że zostało im to narzucone, ale dlatego że chcą. Nauczą się kierowania własnym losem, brania odpowiedzialności za własne decyzje. Urośnie ich poczucie wartości. Rodzic okazujący szacunek swojemu dziecku, zyska nie wroga a przyjaciela.

Do sedna: co zamiast?

1. Przede wszystkim konkret.

2. Komunikat typu: ja, a nie ty (Chciałbym, żeby…. zamiast: Ty taki i owaki)

3. Szacunek!

Przykłady:

1.

Dziecko: Moja pani jest głupia.

Rodzic: Nie wolno tak myśleć! ŹLE!

Rodzic: Czujesz się rozczarowany zachowaniem twojej pani? DOBRZE!

2.

Dziecko, bawiąc się w Indian, biega dookoła stołu i krzyczy odpowiadające zabawie odgłosy.

Rodzic: Nie wolno wrzeszczeć! ŹLE!

Rodzic: Jestem bardzo zmęczona i boli mnie głowa. Czy możemy się tak umówić, że przez pół godziny pobawisz się po cichutku, żebym mogła odpocząć, a potem chętnie pobawię się z tobą w Indian. Co ty na to? DOBRZE!

Zamiast Nie wolno rozrzucać kredek! można powiedzieć: Chciałbym, żeby kredki leżały w pudełku. Ta sama intencja, a jakże inny wydźwięk.

Aby zostać mistrzem komunikacji z własnym dzieckiem, warto przeczytać książkę „Wychowanie bez porażek” Thomasa Gordona, „Jak mówić, żeby dzieci nas słuchały. Jak słuchać, żeby dzieci do nas mówiły” Adele Faber, Flaine Mazlish  lub/i „Porozumienie bez przemocy” Marshalla Rosenberga.

Ślimak, rys. Kinga Kulawiecka, http://pracowniabajkowo.pl/
Ślimak, rys. Kinga Kulawiecka, http://pracowniabajkowo.pl/

Ślimak, rys. Kinga Kulawiecka, http://pracowniabajkowo.pl/

Któż nie zna wierszyka-masażyka „Pisze pani na maszynie”? Zabawa wpisuje się w kanon polskich zabaw z małymi (a i chyba tymi większymi też) dziećmi tuż za „Sroczką”, znaną z tego, że łebek urwała i poleciała. Modę na wierszyki-masażyki rozbudziła Marta Bogdanowicz. To jej propozycje stały się dla mnie inspiracją do stworzenia swojej rymowanki. Jako że na topie było u mnie utrwalanie głoski [ś] – moim bohaterem został ślimak.

0 2724

Zdjęcie przykładowego logopedy;)

Logopedów przynajmniej z kilkuletnim stażem proszę o uzupełnienie ankiety. O co chodzi? Pomysł mam. Ale od początku:

Dokonując refleksji postrzegania zawodu logopedy w momencie kończenia studiów — żałuję, że nie usłyszałam wówczas opinii starszych stażem kolegów. Być może z większą świadomością podejmowałabym decyzje dotyczące osobistej ścieżki zawodowej. Chcąc ułatwić lub chociażby zainspirować logopedów rozpoczynających swoją przygodę w tym zawodzie, planuję stworzenie darmowego e-booka. Stanowić ma on w zamyśle analizę uzyskanych w niniejszej ankiecie odpowiedzi, a ponadto dostarczyć praktycznych informacji związanych z zawodem (prawnych itp…) . Myślę, że znajdą się też w nim wywiady z praktykującymi logopedami. Krótko mówiąc: taki przewodnik dla świeżo upieczonych logopedów. Z góry informuję jednak, że — mimo oczekiwania szczerych odpowiedzi —pominąć będę musiała w raporcie te, które mogłyby postawić nasz zawód w niekorzystnym świetle. Do niektórych rzeczy przyznać się oficjalnie nie można;-).
Raport z ankiety, a także e-book, dostępny będzie na moim blogu: www.brzeczychrzaszcz.pl
Jeśli chcesz się przyczynić do powstania tego projektu, wypełnij ankietę.
Dzięki!
Patrycja Bilińska

Jako osoba zaangażowana w organizację konkursu, serdecznie zapraszam do udziału. Wydaje mi się, że jest to pierwszy konkurs dla osób niepełnosprawnych, który w jakimś sdzieciensie usuwa niektóre bariery i być może błędne przekonania. Nie efekt pracy ma dla organizatorów projektu największe znaczenie, a sam akt tworzenia. Chęć docenienia zaangażowania dzieci i młodzieży oraz uwzględnienia ograniczeń i deficytów przy ocenie pracy, stała się źródłem propozycji, by opiekunowie dołączyli do prac podopiecznych znaczące informacje na temat twórcy i jego możliwości. Organizatorzy nie liczą na prace piękne, przemyślane czy poprawne. Chcą docenić samodzielność, swobodę, inwencję, a także samą potrzebę tworzenia. Nawet jeśli praca nie powstanie jako świadomy wytwór dziecięcej wyobraźni, ale efekt przypadkowego działania, a — mimo to — dostarczy sprawcy działania satysfakcję, będzie miała wyjątkową wartość.

Strona wydarzenia: https://www.facebook.com/events/911198595602990/plakat-konkurs-page-001

Jeśli ktoś miałby ochotę wesprzeć w jakiejkolwiek formie projekt „Poczuj radość tworzenia!”, proszę o kontakt. Jesteśmy otwarci na propozycje współpracy przy promowaniu idei i przekonań, jakie niesie ze sobą konkurs i o jakich wspominamy w regulaminie.

Źródło zdjęcia: Sylwia Stopyra, album na facebooku: „Torty”

Śniadanie wojowniczych żółwi ninja

(opowiadanie logopedyczne z myślą o utrwalaniu głoski [ś] i — tak przy okazji — z edukacją prozdrowotną:D)
Pewnego dnia Donatello obudził się okropnie głodny. Otworzył oczy i skierował wzrok w stronę pizzy leżącej na stole.
— Mam już dość takiego jedzenia. Musimy zacząć odżywiać się lepiej — powiedział z przekonaniem.
— Masz rację. Zjedzmy na śniadaniecoś zdrowego. — zgodził się Leonardo.
Śniadanie? — ucieszył się Michelangelo.
Śniadanie! — przytaknął Leonardo. — Ja proponuję siemię lnianei płatki owsiane, a to wszystko zalane jogurtem wiśniowym.
Sie co? — zapytały przerażone żółwie.
Siemię lniane. Powtórzcie: siemię lniane, płatki owsiane, jogurt wiśniowy — poinstruował żółwie Leonardo.
Siemię lniane, płatki owsiane, jogurt wiśniowy — powtórzyli zgodnie wojownicy.

Rafaello podrapał się po plecach swoimi sztyletami, po czym bez entuzjazmu zaproponował:
Może lepiej lody śmietankowe?
Ekstra! — Michelangelo wyraził zachwyt dla jego pomysłu.
No co ty! Na śniadanie lody? — skarcił go Leonardo.
W takim razie kupmy śledzie! — ożywił się Rafaello.
Śledzie na śniadanie? — pozostałe żółwie nie kryły zdziwienia.
Śledzie na śniadanie— przytaknął Rafaello.
Śledzie na śniadanie? — ponowiły pytanie żółwie.
Rafaello zajrzał pod łóżko, po czym wyciągnął wiązkę suchej trawy.
Mogę wam zaproponować jeszcze to — powiedział pokazując na wyciągniętej dłoni owe znalezisko.
Siano? — zapytał odkrywczo Donatello — To ja już wolę pizzę.
Stawiam na ptysie — rozmarzył się Michelangelo.
Ptysie? A co to takiego? — zapytał Leonardo.
Takie ciasto z bitą śmietaną— poinformował go Michelangelo.
Nic z tych rzeczy — spokojnie powiedział mistrz Drzazga, przerywając swoją medytację — przyniosłem wam przesyłkę od April O’Neil.
Żółwie z zaciekawieniem wzięły do rąk papierowe torebki. Jak myślisz — co zdrowego przygotowała im na śniadanie znajoma dziennikarka?
 
Geneza opowiadania: Kacpra fascynują superbohaterowie, w tym żółwie ninja. Opowiadanie wymyślone „na poczekaniu” — na zamówienie mojego czterolatka. Elementy edukacyjne przemyciłam wbrew oczekiwaniom zamawiającego („Tylko nie uczmy się!” hmmm…. zastanawiające…). Kiedy dwóch moich synów padło ze zmęczenia, kończąc kolejny ruchliwy (to jest to słowo, które opisuje ich najbardziej) dzień — spisałam „przygodę żółwi ninja”. Imiona w wersji z mojego dzieciństwa, przy czym, wydaje mi się, że mistrza Drzazgę znam jako Splintera. Drzazgą nazywany był w komiksie, który wypożyczyliśmy z Kacprem w bibliotece. Tam też Rafaello pisany był przez „f”, a nie „ph”. Nie omieszkam dodać w tym momencie, że najgorszą, moim zdaniem, wersją imion dla żółwi ninja jest opcja z 2012 roku: Leo, Donnie, Mickey, Raph. 
 
Kacprowi opowiadanie się podobało.
 
„A teraz opowiedz mi to samo, tylko inny odcinek.”

0 4577
A zaczęło się od tego, że strugałam kredki i patrząc na wypadające z zastrugiwaczki (tak, tak, na Podkarpaciu używamy „zastrugiwaczek”:p) obierki – znów zrodziła się we mnie myśl z kategorii: „Przecież nie może się zmarnować”. Tak powstała Bronka, potem Kryśka, a w końcu bajka;)Zanim ją przeczytacie – poznajcie główne bohaterki.
Bronka ma sukienkę z kolorowych kredek, różowe policzki, czerwone usta, czerwone buty i kolorowe włosy.
rysunek do utrwalania głoski [r]


Kryśka wygląda podobnie, z tym, że na jej włosach dominuje czerwony z pomarańczowym.

rysunek do utrwalania głoski [r]

Do czego mogą się przydać karty w ową Bronką i Kryśką? Odpowiedź w tytule: do utrwalania głoski [r].

Przydałaby się jeszcze jakaś historia:)

Dawno, dawno temu w  Królestwie Kolorowym żyły sobie dwie sprytne księżniczki: Bronka i Krysia. Codziennie rano ubierały plecaki z zapasem kredek i wyruszały do pracy: kolorowały świat. Dzięki nim wszystkim mieszkańcom królestwa żyło się, po prostu, kolorowo. Pewnego razu zły czarownik rzucił zaklęcie na Królestwo Kolorowe, czym sprawił, że wszędzie zapanowała ponura szarość. Bronka i Krysia nie poddały się. Zaczęły wertować magiczne księgi w poszukiwaniu zaklęcia, które mogłoby odwrócić czary okrutnego maga. „Mam!” – krzyknęła Bronka strzepując kurz z pożółkniętych kart magicznej księgi. „Czytaj, Bronka, ja będę powtarzać. Niech świat znów stanie się kolorowy!”. Bronka wyprostowała się, poprawiła włosy i znacząco popatrzyła na Krysię. Czuła znaczenie chwili. „Uwaga! Czytam, Krysiu, powtarzaj za mną: tran, trąbka, trema, trawa…” Krysia w skupieniu mówiła za Bronką: „Tran, trąbka, trema, trawa„. Bronka czytała dalej: „trudno, tragicznie, droga, druga, dredy, draka, kran, krem, krupa, praca, prawnik, proca, Praga, prrrrrr„. Nagle szarobure pomieszczenie zaczęło nabierać kolorów. Bronka wyjrzała przez okno. „Tak! Tak! Super! Udało się!” – wykrzyczała swoją radość. W królestwie znów było kolorowo.
I w wersji graficznej:

Plan był taki: nauka [ś] w izolacji. Musiałam osiągnąć cel w taki sposób, żeby dziecko się nie zorientowało. Wyjściowo – [ś] zamieniane było na [s]. Nie mogliśmy cały czas bawić się w upartego osiołka, który chował się do buzi, więc wymyśliłam myszkę. Założyłam, że cofając język, dziecko uniesie środek języka do góry i tak też się stało. Cel został osiągnięty, z tym, że mój kot musiał chodzić po nodze dziecka i denerwować się, że został oszukany:)
Wierszyk można wykorzystać jako ćwiczenie języka (wysuwamy idąc na spacerek i chowamy, kiedy zbliża się kot).