Moim zdaniem

fot. archiwum Magdaleny Brzóski

Zajęcia logopedyczne w plenerze, fot. archiwum Magdaleny Brzóski

Jak w każdej dziedzinie zajmującej się pomocą dzieciom z różnego rodzaju deficytami, także w logopedii najdroższe – obok kursów – bywają pomoce. Być może jest to powodem popularności stron, które proponują je do pobrania za darmo. Na temat własnoręcznie robionych materiałów do zajęć rozmawiałam z Magdaleną Brzóską, autorką bloga logozabawy.pl i administratorką grupy „Darmowe pomoce logopedyczne” na portalu społecznościowym facebook.com.

0 2566

przyjazn

Wydawać się może, że przedszkolaki nie potrzebują mowy, by się ze sobą dogadać. Badania wskazują jednak na istotne znaczenie zdolności mówienia dla nawiązywania bliskich znajomości. O zależności między mową a przyjaźnią czytałam w ten upalny dzień w książce Suzanne Degges-White i Christine Borzumato-Gainey pt. „Przyjaciółki na zawsze. Jak nawiązywać i dbać o dobre relacje”.

Jedna z moich wykładowczyń ze studiów powiedziała kiedyś, że czarne punkty na drogach działają na nią odwrotnie niż zamierzał ich inicjator — widząc tablice, informujące o ilości zabitych, przyspiesza, by jak najszybciej ominąć niebezpieczne miejsce. Przypominam sobie tę wypowiedź, kiedy czytam niektóre — skierowane do rodziców — artykuły logopedyczne.  W czym tkwi analogia? Już wyjaśniam, o co mi chodzi.

natrectwa2

Moja mama, wielbiąca wszelkiego rodzaju rośliny, zdradziła mi kiedyś, że wie, co rośnie we wszystkich ogródkach, jakie mija w drodze do pracy. Zdziwiona zakresem jej obserwacji (jakież wielkie jest we mnie niezrozumienie  jej ogródkowych zainteresowań) opowiedziałam o swoich natręctwach zawodowych. Wysłuchawszy mojej listy, skomentowała krótko: „Ty masz gorzej!”

kielin3

Specjalista powinien współpracować z rodzicami. Takie przekonanie tkwiło dotychczas w większości terapeutów i nikomu wcześniej nie przyszło do głowy, by uznać je za błędne. Ośmielił się w końcu Jacek Kielin, autor poradnika „Jak pracować z rodzicami dziecka upośledzonego”, nazywając je (owe przekonanie) „szkodliwym”.

nie-mowic

Sposób zwracania się do drugiego człowieka bywa czasem ważniejszy od samej intencji. Forma ma ogromne znaczenie. To, w jaki sposób budujesz zdania, wpłynie na rozwój psychiczny twojego dziecka — szczególnie uwidoczni się w jego poczuciu wartości. Niekonstruktywne wypowiedzi wpiszą się w podświadomość młodego umysłu, tworząc całe pokłady błędnych przekonań, blokujących osiągnięcie osobistego sukcesu w życiu dorosłym.

Oto 5 niekonstruktywnych zdań, które słyszy na co dzień — zgaduję że — co drugie dziecko. Jak odbiera je maluch i jakie rodzą dalekosiężne konsekwencje — przeczytaj w dzisiejszym poście.

0 2742

Zdjęcie przykładowego logopedy;)

Logopedów przynajmniej z kilkuletnim stażem proszę o uzupełnienie ankiety. O co chodzi? Pomysł mam. Ale od początku:

Dokonując refleksji postrzegania zawodu logopedy w momencie kończenia studiów — żałuję, że nie usłyszałam wówczas opinii starszych stażem kolegów. Być może z większą świadomością podejmowałabym decyzje dotyczące osobistej ścieżki zawodowej. Chcąc ułatwić lub chociażby zainspirować logopedów rozpoczynających swoją przygodę w tym zawodzie, planuję stworzenie darmowego e-booka. Stanowić ma on w zamyśle analizę uzyskanych w niniejszej ankiecie odpowiedzi, a ponadto dostarczyć praktycznych informacji związanych z zawodem (prawnych itp…) . Myślę, że znajdą się też w nim wywiady z praktykującymi logopedami. Krótko mówiąc: taki przewodnik dla świeżo upieczonych logopedów. Z góry informuję jednak, że — mimo oczekiwania szczerych odpowiedzi —pominąć będę musiała w raporcie te, które mogłyby postawić nasz zawód w niekorzystnym świetle. Do niektórych rzeczy przyznać się oficjalnie nie można;-).
Raport z ankiety, a także e-book, dostępny będzie na moim blogu: www.brzeczychrzaszcz.pl
Jeśli chcesz się przyczynić do powstania tego projektu, wypełnij ankietę.
Dzięki!
Patrycja Bilińska

1 5289
Zainspirowana postem Agaty stworzyłam własną listę książek, które najbardziej przydają mi się w pracy.

1. G. Demel „Minimum logopedyczne nauczyciela przedszkola”
Taka jakby klasyka. Każdy ma tę książkę. Co drugi logopeda pewnie jeszcze korzysta z kwestionariusza obrazkowego dołączonego do tej pozycji., pomimo że niektóre rysunki są już mało czytelne dla współczesnego przedszkolaka. Mój egzemplarz Demelowej ma wartość szczególną dlatego, że we wszystkich możliwych miejscach pozapisywałam własne, podręczne rymowanki i zdania, przydatne podczas utrwalania konkretnych głosek.

2. J. Kielin, K. Klimek „Krok po kroku”
Wydaje mi się, że najważniejsza książka dla logopedów pracujących z dziećmi z głębszą niepełnosprawnością intelektualną. Inspiruje i zmienia podejście do wielu kwestii, szczególnie współpracy z rodzicem.

3. I. Styczek „Logopedia
Książka już historyczna, momentami nieaktualna, ale nadal jest źródłem nr 1. Nowej kupić nie można. O jej wartości świadczyć może cena używanych:

4. G. Krzysztoszek, M. Piszczek „Materiał wyrazowo – obrazkowy do utrwalania poprawnej wymowy głosek…”
Mam całą serię. W szkole, przedszkolu i wszędzie tam, gdzie praca nad wymową jest głównym zajęciem logopedy, naprawdę się przydaje.


5. Katarzyna Szłapa „Cmokaj, dmuchaj, parskaj, chuchaj”
Przydaje się. U mnie z etykietką: uniwersalne.

 6. D. Krupa, Rymowanki – utrwalanki. Materiały do ćwiczeń logopedycznych (pobierz fragment)
Wprawdzie rymy momentami częstochowskie (i kto to mówi!), ale za to rysunki stylowe:) Kiedyś używałam namiętnie, teraz częściej korzystam z własnych.

Niezwykle denerwujące jest, kiedy ktoś — chcąc być superpoprawnym — wymawia słowa tak, jak się je zapisuje. Na „proszeł” przechodzą mnie ciary po plecach. Myślałam, że nie ma nic gorszego, dopóki nie usłyszałam tego: 
Jak oceniacie wymowę lektora, który użyczył głosu zabawce z kategorii tzw. edukacyjnych? Jeśli nie macie zastrzeżeń, to … niedobrze:)
Pan „czytacz” na pewno nie jest aktorem ani profesjonalnym lektorem. Chcąc wypaść jak najlepiej, wszystkie słowa wymówił doliterowo. Gdyby się nie starał, na pewno wyszłoby mu lepiej. Dlaczego? W mowie potocznej, niekontrolowanej, NIKT nie powiedziałby „dźwiĘk”, bo wymagałoby to od niego zbyt dużego wysiłku. Mówi się: [ʒ́v’eŋk]. Tak samo — nie powiemy „zwierzĘta” a „zwierzenta” [zvi ̯eženta]. Zdanie „Jakie zwierzĘ wydaje dźwiĘk?” jest tym, które słyszę w koszmarach.
Logopeda, chcąc sprawdzić, czy dziecko wymawia samogłoski nosowe, nie może poprosić go o powtórzenie ich w izolacji, np. „Powiedz ę.” ani o wymówienie pierwszego lepszego słowa, w zapisie którego występują litery „ę” czy „ą”. Prawie każdy logopedyczny kwestionariusz obrazkowy na sprawdzenie owych głosek zawiera rysunek węża, ewentualnie wąsa i gęsi. Dlaczego? Tylko przed głoskami szczelinowymi (tu: sz, s, ś) wymawia się prawdziwe „ę” i „ą”.
O wymowie samogłosek ustnych więcej w Wikipedii.

PS Zdjęcie ma symbolizować porażkę:D Piszę, bo skojarzenie z tzw. ciężkich. 

Na koniec polecam piosenkę, nawiązującą do tematyki pseudoedukacyjnych zabawek.

0 2447
nie-mowic
Oznajmiła mi mama mojego kilkuletniego, niemówiącego ucznia, że zrobiła mu badanie „czy dziecko będzie mówić”. Zdziwiona, zaczęłam dopytywać o szczegóły. Na badanie, będące jakimś rodzajem neuroobrazowania mózgu, wysłał dziecko neurolog. Myślenie mamy na pozór może wydawać się zrozumiałe: sprawdzą, czy ośrodek mowy w mózgu jest i się zagadka rozwiąże. Na szczęście nie jest to wszystko takie proste.

Do dzisiaj nie został rozstrzygnięty spór między zwolennikami lokalizacyjnej i antylokalizacyjnej teorii funkcjonowania mózgu. Powstały także inne teorie i w każdej doszukać się można wytłumaczenia wielu zjawisk, ale i „dziur”, rodzących sceptycyzm. Pacjenci po udarach są dowodem na to, że nawet uszkodzenie części mózgu, odpowiadającej za daną czynność, nie musi oznaczać, że funkcjonalnie nie można jej opanować (plastyczność mózgu). Z drugiej strony prawidłowo rozwinięta część mózgu, odpowiadająca w teorii za daną funkcję, nie jest gwarancją jej nabycia.Nawiązując do przytoczonej we wstępie sytuacji, powiem głośno: nie ma czegoś takiego, jak badanie mózgu, sprawdzające, czy dziecko nabędzie mowę.

Cytując Bożydara L. J. Kaczmarka:

 „Nieporozumieniem jest […] mówienie o ośrodkach ściśle określonych funkcji, gdyż mamy tu do czynienia ze złożonym układem funkcjonalnym, w skład którego wchodzą odległe często struktury mózgowe. […] Techniki te [neuroobrazowania — przyp. PR] wszakże nie mogą wskazać, jaki wpływ ma najprecyzyjniej nawet zlokalizowane uszkodzenie mózgu na funkcjonowanie psychiczne i społeczne chorego”. 

(źródło: Bożydar L. J. Kaczmarek, Mózg a umysł, [w:] Ł. Domańska, A. R. Borkowska (red), Podstawy neuropsychologii klinicznej, wyd. UMCS, Lublin 2011, s. 38-39)

0 3366
Z pacynek – jako formy urozmaicenia zajęć – korzysta wielu nauczycieli i terapeutów. Jedna z firm – Moowi – stworzyła takie, które dedykuje specjalnie logopedom. Czymże się one wyróżniają? Otóż – posiadają język i zęby. Właściwość tę wykorzystać można zatem przy ćwiczeniach nie tylko artykulacyjnych, ale także, jak wylicza producent – „ćwiczeniach połykania, naśladowaniu dźwięków, powtarzaniu słów, nauce kolorów, kształtów, nauce czytania […]  w opóźnionym rozwoju mowy, upośledzeniu umysłowym, autyzmie i terapii niepłynności.” Możliwości jest wiele, a ograniczeniem jedynie wyobraźnia logopedy:)

 

Mój pomysł na pracę z pacynką? Logopeda mówi, przywołując uwagę dziecka: „Uwaga! Uwaga! Moowik (imię pacynki) zadanie ma!”. Następnie pacynka: „Powiedz (Zrób) dokładnie to co ja!” (i tu demonstracja).
Zdjęcia pacynek pochodzą ze strony producenta.

 
Jestem zwolennikiem stosowania komunikacji wspomagającej nie tylko u dzieci z opóźnieniem rozwoju mowy, ale także u tych rozwijających się w odpowiednim tempie. Jako że mój osobisty czternastomiesięczny Tymek jest w okresie nabywania mowy, zdarza mi się wspomagać jego komunikację poprzez wprowadzanie gestów. Wczoraj przy okazji zabawy na podwórku wprowadziłam mu kolejny gest – wymyślony spontanicznie, oznaczający „jeszcze”. Pchałam go na rowerku, co sprawiało mu wielką radość. Co jakiś czas przerywałam naszą zabawę i pytałam, czy chce „jeszcze”, ilustrując to słowo wymyślonym gestem. Tymek przyglądał mi się podejrzanie, uniósł rączki na wysokość oczu i spróbował je zgiąć w taki sam sposób jak ja. Po skończonej zabawie, weszliśmy do domu i udaliśmy się do kuchni. Tymek zobaczył na stole czekoladowy płatek kukurydziany. Zjadł go czym prędzej, po czym stanął przede mną i wykonał gest „jeszcze”. Czułam się zaskoczona tym, że tak szybko załapał nowy gest i jednocześnie dumna z niego, że umiał wykorzystać go w sytuacji naturalnej, z własnej inicjatywy.
Dzisiaj rano po śniadaniu (jajecznica) popatrzył na pustą miseczkę, następnie na mnie i wykonał gest „jeszcze”. Kiedy opowiadałam o wszystkim mojej mamie — Tymek, przy słowie „jeszcze” wymówionym przeze mnie, pełen dumy zaprezentował nauczony gest babci.
Celem wtajemniczenia:
 
Tymek, poza nowym „jeszcze”, z upodobaniem używa gestu „nie”, „nie ma”, wskazuje palcem, uwielbia robić „pa pa”, „a sio!” (przy okazji przeganiania kur od sąsiada i od wczoraj odganiania much). Uzupełnia tym niewielki, jak na razie, zasób słów: mama, tata, tu, miał, hau, bam, brum. Próbuje naśladować słyszane dźwięki, wchodzi w zabawy naprzemienne. Rozumie polecenia złożone (nie mogę się powstrzymać od testowania go na każdym kroku). Wskazuje nazwane przedmioty na rysunkach realistycznych, wyodrębnia je także z całości.

0 3163
Pisałam już kilka razy o zabawkach/książeczkach dla dzieci, których nie robił żaden pedagog. Dzisiaj popatrzcie na to:

Mój osobisty czterolatek z podekscytowaniem odpowiadał na pytania-zagadki, aż nagle jego czepiająca się mama-logopedka zobaczyła kartę z podejrzanym przykładem. Małym dzieciom nie powinno się serwować zadań, co do których mogą mieć wątpliwości sami dorośli.
Dlaczego MIOTŁA nie jest właściwym słowem ilustrującym użycie głoski [m] w nagłosie?
Można ją bowiem wymówić tak: [mʹi ̯ota], albo – rzadziej, ja tak nie umiem – [m’ota].
I gdzie tu jest głoska [m]? Ano nie ma! Jest za to [m’]. Takaż to nieścisłość!

Pytanie:  Jesteśmy pod opieką logopedy od pół roku, nie widzę żadnej poprawy. Zajęcia raz w tygodniu po 30 min. Kiedy powinny być zauważalne postępy?

 

Pośrednią odpowiedź na pytanie udzieliłam tutaj. Jeśli logopeda jasno określa etapy planowanej terapii i swój plan działania (program), wówczas kontrolowanie postępów jest łatwe. Gorzej, jeśli nie komentuje tego, co robi, bo efekty w mowie spontanicznej nie są widoczne – czasem nawet po pół roku. Jeśli zatem rodzic nie wie, nad czym dokładnie pracuje logopeda (nie chodzi o założony efekt końcowy, czyli np. prawidłową wymowę głosek syczących, ale etapy pośrednie) i tylko w mowie potocznej dziecka stara się dostrzec zmiany, może się szybko rozczarować. Dlaczego?

Używanie nowo wprowadzonych głosek, a zwłaszcza nowych sposobów wypowiadania głosek (przy deformacjach, którym jest np. seplenienie międzyzębowe), w mowie spontanicznej jest ostatnim etapem terapii. W przypadku niektórych dzieci osiągnięcie go w pół roku, a zwłaszcza przy zajęciach rzadkich może się okazać niemożliwe. Ważne jest zatem, aby ćwiczyć codziennie z dzieckiem w domu – przynajmniej kilkanaście minut przy okazji codziennych sytuacji bądź o stałej porze (czasem warto przy lustrze). Ważny jest dobry kontakt z logopedą i uświadomienie sobie, co robi, po co, jakimi metodami i na czym one polegają. Jeśli to nie jest jasne, można pomyśleć o zmianie specjalisty, bo bez współpracy terapia logopedyczna będzie trwać znacznie dłużej.

0 2433
patrycjaWielokrotnie przejmowałam terapię logopedyczną po innym logopedzie, co stało się źródłem wielu refleksji. Kilkoma chcę się podzielić.

Refleksja nr 1: Rodzice nie wiedzą, co ich dziecko robi na zajęciach.

 
Zdarzyło mi się, że mama, którą poprosiłam o numer telefonu do ich drugiego logopedy, żeby zapytać o dotychczasową terapię, ucieszyła się, bo – jak powiedziała – „sama chętnie się dowie, co jej dziecko robi na zajęciach”. Dlaczego? Pani logopedka niechętnie odpowiadała na jej pytania, więc mama po jakimś czasie przestała pytać.
Rodzice często nie są wpuszczani za drzwi gabinetu, co zazwyczaj uzasadniane jest tym, że dziecko lepiej ćwiczy bez ich obecności. Często sami nie chcą uczestniczyć w zajęciach, żeby zagospodarowany czas poświęcić na wypicie kawy, szybkie zakupy czy przeczytanie gazety.
Które rozwiązanie jest lepsze? To prawda, że niektóre dzieci lepiej zachowują się bez rodziców. To prawda, że czasem rodzice bardziej przeszkadzają niż pomagają. Uważam jednak, że rodzice powinni – jeśli nie zawsze – to, jeśli to możliwe, przynajmniej raz na kilka tygodni, uczestniczyć w zajęciach. Po co? Na przykład po to, żeby wiedzieć, jak ćwiczyć z dzieckiem w domu. Sam komentarz logopedy może się okazać niewystarczający. Po to też, żeby z większą świadomością uczestniczyć w terapii dziecka i brać współodpowiedzialność za jej powodzenie.

Refleksja nr 2: Rodzice mylą cele terapii ze sposobami ich realizacji

Każde działanie pedagogiczne ma jakiś cel. To on jest najważniejszy na każdych zajęciach i to jego osiągnięcie warunkuje dobór ćwiczeń. Sformułowanie celów terapii wynika z diagnozy. Cele powinny być jasne, mierzalne i realne. Jaki z tego wniosek wypływa dla rodziców? Warto wiedzieć, co sobie założył logopeda – jakie są cele terapii – żeby świadomie oceniać jej skuteczność.Kiedyś jedna mama na pytanie o to, co ćwiczyli z poprzednim logopedą (w domyśle: jaki problem miało dziecko i jakie cele realizował logopeda), odpowiedziała: „Robiliśmy o tak: <demonstracja kląskania> i tak <nadymanie policzków> i tak….”. Mama nie znała jednak odpowiedzi na pytanie: po co to robili?

Szczerze mówiąc, chyba się nigdy nie spotkałam z tym, żeby rodzic znał cele poprzedniej terapii, o ile nie była to kwestia oczywista i mało złożona, jak np. wywołanie i utrwalenie głoski [r].
Z drugiej strony spotkałam się też z typem rodziców negujących sens zalecanych ćwiczeń. Przykładowo – zapisałam w zeszycie jednemu z uczniów z niepełnosprawnością intelektualną w stopniu umiarkowanym, zadanie domowe. Chciałam, aby wybrał z pokoju kilka rzeczy, pooglądał je, podotykał, powąchał itp, a następnie określił z pomocą rodzica, jakie one są (duże, małe, cienkie, grube, śliskie itd….). Mama stwierdziła, że zadanie wykracza poza jego możliwości, bo on się w ten sposób nie nauczy żadnego przymiotnika. Zdziwiona, zapytałam, dlaczego tak uważa. Usłyszałam, że ona musiałaby najpierw zgromadzić 20 przedmiotów o jednej cesze, np. dużych,  i pokazać, że one wszystkie są duże, to wtedy może by zapamiętał, co to znaczy duży. I odmówiła wykonania zadania…

Refleksja nr 3: Zaufanie – potrzebne, ślepe zaufanie – szkodliwe

 
Zaufanie do specjalisty jest warunkiem koniecznym do osiągnięcia sukcesu w terapii, ale wydaje mi się – że ślepe zaufanie może być tragiczniejsze w skutkach niż jego brak. Jeden terapeuta nie jest wszystkowiedzącym guru. Czasem warto skonsultować się z wieloma specjalistami i świadomie wybrać metody terapii.
Nawiasem mówiąc, spotkałam się z tym, że rodzice tak twardo trzymali się zaleceń jakiegoś specjalisty, że nie dość, że nie zmieniali żadnego szczegółu w wykonywanych ćwiczeniach, to nie wprowadzali nowych bez zgody swojego terapeuty. Przykładowo – pani terapeutka kazała układać wieżę z 5 klocków, ale o budowę wieży z 6 – rodzice pytali już o zgodę.
Jakie refleksje mieli logopedzi przejmujący „moje” dzieci? Może się kiedyś podzielą 😀

0 2281
Książka powstała – jak pisze autorka we wstępie – jako przejaw „buntu przeciwko konserwatywnej postawie osób odpowiedzialnych za leczenie i edukację, a także marnowania potencjału wielu dzieci i spychaniu ich na margines życia społecznego tylko dlatego, że nie potrafią się komunikować.” Pomimo iż została wydana w 2005 roku – nie straciła na wartości.
Autorka – jako praktyk – opowiada o swoich doświadczeniach w pracy z niemówiącymi dziećmi z autyzmem i swoim tytułowym „programie”, zainspirowanym pomysłami Shoplera na rozwijanie sfer funkcjonowania dziecka, teorią Delacato oraz dwiema metodami wykorzystującymi pismo. Pierwszą z nich jest – dostosowana przez autorkę do własnych potrzeb – metoda Domana. Pomysł nauki czytania od globalnego przez sylaby do pojedynczych liter jest godny uwagi. Kontrowersyjna jest natomiast, metoda ułatwionej komunikacji, polegająca na podtrzymywaniu ramienia, przedramienia bądź ręki osoby piszącej (najczęściej) na klawiaturze. Z czego wynikają kontrowersje wokół tej metody – przeczytaj, na przykład, tutaj.
Nawet jeśli nie wierzymy w autentyczność tekstów pisanych metodą UK (autorka zamieszcza wiele z nich), godne uwagi są jej przemyślenia, spostrzeżenia i pomysły. Wydaje się mieć zdroworozsądkowe podejście do terapii dzieci nie tylko z autyzmem, ale ogólnie – problemami komunikacyjnymi.
 
Pozycja bogata jest w praktyczne pomysły. Ten, z którego skorzystam w pierwszej kolejności, dotyczy nauki wskazywania. Palec wskazujący malujemy lakierem do paznokci lub wkładamy do rękawiczki z wyciętym na niego miejscem.
 
Książkę przeczytałam z wielką przyjemnością.
 
Maria Walczakowska – Dutka, Program nauki komunikacji dla dzieci ze specjalnymi potrzebami edukacyjnymi, Oficyna Wydawnicza „Impuls”, Kraków 2005
 

0 2990
Każdy logopeda wie, jak nudne dla dziecka jest powtarzanie sylab, słów, połączeń dwuwyrazowych czy całych zdań, jeśli nie towarzyszy temu jakiś inny rodzaj aktywności. „Kolorowanie za powtarzanie”, jak to zwykłam nazywać, może być dobrym pomysłem na utrwalanie głosek w ramach ćwiczeń domowych. Jest też informacją zwrotną dla logopedy (proszę teraz rodziców, by przeskoczyli jeden akapit), czy ktoś ćwiczył z dzieckiem. Jeśli zadanie domowe wraca pokolorowane, z dopiskami – wiadomo, że zostało przynajmniej wyciągnięte. Pomięte kartki też raczej dobrze świadczą o rodzicach. Kartki zgubione – wiadomo. Kolorowanki mogą się zatem okazać sprawdzianem nie tylko dla dziecka, ale też i jego rodziców. Tak, tak – teraz się zwracam do tych rodziców, którzy nie posłuchali prośby o przeskoczenie tego akapitu: logopedzi  was sprawdzają, dlatego zadania – niekiedy pozornie „nie wiadomo po co”, mogą się okazać zadaniami z myślą o was! Skoro się wydało, przejdźmy do sedna.

Jako sposób na urozmaicenie żmudnego powtarzania, proponuję kolorowanki logopedyczne. Czymże się one różnią od zwykłych kolorowanek? Taka, na przykład, Alicja Rominiecka – Stec, tworząc swoją propozycję kolorowanek (na załączonym zdjęciu – z głoską „ż”) – przemyciła na rysunkach logotomy (takie kawałki słów, jak „aża” czy „eże”), słowa, połączenia dwuwyrazowe, a nawet całe zdania. Niektóre kolorowanki mają postać gier, co staje się dla dziecka dodatkową atrakcją. Dziecko, które pokoloruje wszystkie 92 strony, ma zapewnione, że głoskę „ż” będzie wymawiać dobrze:) Ale rodzice będą musieli kupić nowe kredki!
Gdyby kogoś interesowało kupno akurat tych kolorowanek, o których wspomniałam, proszę pisać bezpośrednio do autorki: alicjarominiecka@wp.pl lub poprzez  facebooka: https://www.facebook.com/pages/Gabinet-Logopedyczny-Alicja-Rominiecka-Stec/782620428430264. Ja swoją zamówiłam właśnie w ten sposób. Kolorowanki są na płycie.

3 3386
Rzadko kupuję pomoce logopedyczne (częściej książki teoretyczne). Satysfakcję sprawia mi samodzielne ich wymyślanie, choćby nie miały wiele sensu. Nawiasem mówiąc – najbardziej bezsensowny wierszyk, jaki wymyśliłam, tj. Wierszyk pod patronatem głoski „h”, w którym jest więcej akcji niż sensu, cieszył się największą popularnością spośród wszystkich dotychczas udostępnionych. Facebook twierdzi, że zebrał łącznie 195 polubień, komentarzy i udostępnień, co jest — póki co — najlepszym wynikiem jak na Brzęczychrząszcza.
 
Bez czego obejść się nie można? Szpatułek? E tam! Zdarzyło mi się używać łyżki do cofnięcia języka i było ok. Zestawu wierszyków logopedycznych? Wymyślałam systematycznie swoje. Gadżetów do ćwiczeń oddechowych? Pod ręką jest zawsze papier, z którego można wiele wymyślić.

Są jednak rzeczy, które tak mi ułatwiają pracę, że ich — po prostu — nie oddam.
 
1. Laminarka
Do kupienia laminarki zainspirowała mnie Alina (dziękuję!). Swoją kupiłam za 50 zł w Rossmanie. Ma jedną wadę – dookoła obrazka muszę zostawiać zapas folii. 
Laminowanie sprawia mi wielką frajdę. To uczucie, gdy kolory na obrazkach ożywają… Ach!
 
2. Drukarka
Moja aktualna drukuje zdjęcia w rewelacyjnej jakości. Drukowanie to też frajda pomimo głosów zza ucha, jakobym „drukowała śmieci” 🙂
 
3. Internet
Jak tu się obejść bez Google Grafika?

Bardzo przydatne okazuje się także forum logopedyczne, ale – jak się przekonałam – tylko to na facebooku. Życzliwość innych logopedów jest tam zadziwiająca.

 
 
4. Telefon
W telefonie mam zestaw podręcznych piosenek i dźwięków. Najbardziej jednak przydaje się jako czasomierz.

5. Programy graficzne
W Photoshopie usuwam pryszcze, w Lightroomie poprawiam kolory, a najbardziej niezawodny i tak jest staruszek Paint:)
Ci, którzy znają, pewnie zauważyli, że do robienia karteczek i innych kiczowych grafik na fb i blog, najczęściej używam darmowego PhotoScape’a.

A co dla Was jest najważniejsze?
 

Podobno każdy zna się na wychowywaniu dzieci, dopóki sam nie zostanie rodzicem. W moim przypadku się to sprawdziło. Kiedy przekonałam się w praktyce, ile spraw muszą rodzice ogarnąć, przestało mnie oburzać wiele rzeczy. Widząc błędy u siebie, mniej krytycznym okiem patrzyłam na innych.

Jedna z rzeczy, która mnie zawsze zastanawiała, to język, jakim matki, ciotki, nianie, tatusiowie, zwracają się do dzieci. Nie będę pisać o „języku nianiek”, zdrobnieniach itp…, ale jednym małym słowie. Czy zastanawialiście się kiedyś, skąd się wzięło „AM”? Taka niewinna sylaba zamknięta, towarzysząca posiłkom. Sylaba, której używanie w kontekście jedzenia wywoływało mój sprzeciw.
Dopiero dzisiaj, kiedy usłyszałam od mojego dziewięciomiesięcznego Tymka owo „am”, uświadomiłam sobie, że nie jest ono wcale takie głupie i przypadkowe.

Dziecko szeroko otwierając usta, układa je w sam raz do wymówienia samogłoski [a]. Zamykając je z jedzeniem, dzięki złączeniu warg, produkuje dwuwargowe [m]. Niby takie oczywiste, a jednak zadziwiające. To nie rodzice zatem wymyślili omawiane słowo, ale „podchwycili” sylabę przypadkowo produkowaną przez dzieci w sytuacjach jedzenia.

Można się tu także doszukiwać przejawów dążenia języka do ekonomiczności. O wiele łatwiej bowiem wymówić [am] niż, na przykład, zdanie: „Otwórz buzię, pogryź i połknij.”

Jeśli dziecko zacznie świadomie owe „am” używać jako komunikat 'jestem głodny’, wówczas słowo to nabierze jeszcze większego znaczenia. I wcale nie zamierzam zachęcać do jego używania. Moim celem jest jedynie zwrócenie uwagi na to, że przekazanie intencji komunikacyjnej jest o wiele ważniejszą sprawą niż forma, w jakiej się to zrobi (o ile nie ma się do wyboru repertuaru dostępnych form :D)

PS Odnośnie jedzenia:

Kacper (4l.) z buzią pobrudzoną czekoladą: „Nic nie znalazłem i nic nie zjadłem.”

3 3831
Mój mąż kupił książeczkę dla dzieci, której wydawca w zachęcającym opisie przekonywał, że ma ona za zadanie przygotować dziecko, między innymi, do nauki czytania i pisania w szkole. „Super” – ucieszyłam się – wszystko, co papierowe, jest w przeze mnie mile widziane. Otwieram i … STOP. „O so chosi?” – jakby zapytał mój kolega. Słyszałam o pomysłach uproszczania liter dla dysgrafików i nie mam nic przeciwko innym wzorom niż te, które ja znam ze szkoły podstawowej, ale TE litery jakieś takie krzywe i dziwne… A jak sobie dziecko takie zapamięta, to potem  w szkole raczej mu łatwiej nie będzie…
Powiedzcie mi – czy ja się czepiam? A może takie wzory naprawdę są w użyciu?
 
Źródła nie podaję, za co się ani wydawca, ani autor obrazić nie powinien, bo reklamy raczej nie zrobiłam:)

4 3497

minion-888797_960_720

Kupując dzieciom książeczki (więcej tutaj) i zabawki trzeba uważać, by nie trafić na pseudopedagogiczne pomoce – takie, których na pewno nie zrobił żaden pedagog.

Ot, taki na przykład ciuchcio-alfabet. Pomysł był dobry – wykazując się znajomością alfabetu, dziecko łączy ze sobą poszczególne wagony, przewożące przedmioty zaczynające się od danej litery. Opakowanie zawierało zachęcający napis: „Polska wersja językowa.” I rzeczywiście – była to polska wersja językowa – angielskiego alfabetu. Od kiedy bowiem w polskim alfabecie jest Q czy V. Autorzy owej ciuchci też nie wiedzieli, co włożyć do wagonów przewożących owe litery, więc – nie narysowali w nich nic (poza samą literą). „A to numer” – jakby powiedział mój Kacper.

Przykład drugi: Widziałam książeczkę, która na każdej stronie miała obrazek podpisany: o jak osa, m jak mak itd… aż tu nagle s jak szalik. I od razu widać, że do jej powstania nie przyczynił się żaden pedagog. Dlaczego? Małe dziecko, do którego była skierowana książeczka, jeśli już ma się uczyć liter, to nie powinno mu się na początek serwować przykładów, w których mowa nie odpowiada pismu, tj. litera nie równa się głosce.  Jeśli natomiast autor chciał uwrażliwić dzieci słuchowo i miał na myśli nie litery, a głoski – powinien  napisać: sz jak szalik.

2 3064

Cała Polska czyta dzieciom. Też chętnie mojemu Kacprowi poczytam. Wybór „bajki” na pozór łatwy – w rzeczywistości rodzi dylematy. W supermarketach, kioskach i innych ogólnodostępnych miejscach – z kategorii innej niż księgarnia – kupić można cienkie książeczki z grubymi kartkami. Przeważnie jedyne, co jest w nich atrakcyjne, to cena.

Sama przekonałam się o tym, że znaczna część z nich:

– nie ma większego sensu – „fabuła” pozbawiona logiki;

– nie spełnia funkcji wychowawczej;

– zawiera błędy językowe, stylistyczne i interpunkcyjne.

Przykładowo, książeczka „Królowa śniegu”, którą mam niestety na półce, jest krótkim opowiadaniem wykorzystującym tekst znanej baśni. Obok błędu – „tą” zamiast „tę”, który nie powinien się na piśmie zdarzyć, porażają liczne powtórzenia i – nieco mniej – spójniki na końcu linijek. Odnoszę wrażenie, że tekst napisał nie humanista – a grafik!

Przypomina mi się także zbiór baśni, jaki dostał mój uczeń od szkoły. Jako jej reprezentant zaniosłam mu go do domu. Ładnie wydana książka z dołączoną płytą wydawała się być atrakcyjną nagrodą. Do czasu. Zaczęłam czytać „Tomcia Paluszka” – przerwałam w momencie, gdy rodzice wpadli na pomysł, by porzucić dzieci w lesie…

Dostałam kiedyś od osoby, która likwidowała swoją kolekcję książek, powieść dla dzieci. W tytule i na okładce był kot. Zaczęłam czytać. Zapowiadało się dobrze, dopóki rodzice nie wpadli na pomysł, że utopią (!) małe kotki. Dzieci odwiodły ich od tego planu. Książkę bez wyrzutów sumienia spaliłam. Utopić to było mało.

W dużych ilościach nadal sprzedaje się wiersze, na przykład, Konopnickiej, która dla dzisiejszych

dzieci jest już archaiczna. Po co je wznawiać? A bo taniej – Konopnickiej nie trzeba już płacić za prawa autorskie (choć – nawiasem mówiąc – w dzisiejszych czasach autor na książce zarabia najmniej). Z tego samego powodu nadal sprzedaje się  tradycyjne baśnie. Takie też dostał mój Kacper „od Mikołaja z przedszkola”, a ja je odłożyłam i przeczytać mu nie zamierzam. Już żyjący w XVIII wieku Jan Jakub Rousseau uważał baśnie za szkodliwe. Ja też się pod tym podpisuję, choć nie wiem, czy przyczyn owej „szkodliwości” upatrujemy w tym samym. Jedyną sensowną baśnią wydaje się być „Brzydkie Kaczątko”.

Moja mama opowiada Kacprowi „stuningowane” wersje znanych baśni i opowieści. Przykładowo – Czerwony Kapturek spotyka w lesie mało strasznego wilka, który wprawdzie ma niecny plan, ale akcja rozgrywa się w atmosferze „przymrużenia oka”: dzieje się coś złego, ale w taki sposób, by nie wywołać paniki i strachu. Coś jak „Żar z tropików” – główny bohater żartuje nawet u progu śmierci. (por. U. Eco, Superman w literaturze masowej).

Moim ideałem nie są opowieści dla małych dzieci pozbawione zupełnie złego pierwiastka. Trzeba go w końcu oswoić i wiedzieć o nim choćby dla bezpieczeństwa. Jak śpiewa Kacper w piosence „przyniesionej” z przedszkola: „Nie otwieraj, nie otwieraj, bo za drzwiami może być ktoś zły…”. Chciałabym jednak, żeby to, co czytam moim dzieciom, czegoś mądrego je uczyło. Tymczasem…

Czego uczy taki, na przykład, Kopciuszek? A że ucieczką z niedoli jest ślub z bogatym księciem. Słyszałam takie wersje, w których zgromadzeni goście cieszyli się z powodu śmierci macochy, co jest mało wychowawczym zakończeniem.

Do czego nawołuję? Do świadomych wyborów tego, co się dzieciom czyta.

Jak rozwiązałam mój dylemat dotyczący wyboru bajki dla Kacpra? Usiadłam przy komputerze i sama zaczęłam pisać.

A na koniec „z życia wzięte”;)

Opowiadam Kacprowi bajkę na dobranoc, która ma mieć wydźwięk terapeutyczny i zachęcić go do mycia zębów: Dawno, dawno temu żył sobie chłopiec, który nie lubił myć zębów. Pewnego dnia, kiedy siedział sobie w fotelu, usłyszał głos: „Hej, ty tam na górze!” To krzyczały do niego z buzi bakterie i osad nazębny. <tutaj krótka wymiana zdań zmierzająca do przemyśleń chłopca na temat mycia zębów i końcowego zdania:> Od tamtej pory chłopiec zawsze mył zęby.

Kacper się uśmiechnął i powiedział: „Mamo, opowiem ci bajkę. Dawno, dawno temu żył sobie chłopiec, który nie lubił myć zębów. Pewnego dnia, kiedy siedział sobie w fotelu, usłyszał głos: „Hej, ty tam na górze!” To krzyczały do niego z buzi bakterie i osad nazębny. Ale chłopiec nadal nie mył zębów, bo <i w tym momencie Kacper popatrzył mi w oczy, by dobić morałem> i tak nie umiał umyć dokładnie.”

0 2322
Problemy z głosem dotyczą nie tylko aktorów, śpiewaków czy nauczycieli. Narzekają na nie także osoby nie pracujące głosem. Kiedy aparat mowy nie budzi zastrzeżeń foniatry, a tradycyjne zajęcia z emisji głosu, zaproponowane przez logopedę, stają się niewystarczające, warto pomyśleć o Technice Alexandra. Efekty metody są dowodem na to, jak wielki wpływ na jakość głosu ma postawa ciała. Uczestniczyłam w warsztatach prowadzonych przez Magdalenę Kędzior, nauczycielkę tej techniki, i przyznam, że chętnie zapisałabym się do niej na zajęcia. Kiedy uświadomiłam sobie, w jakiej „gotowości do walki” żyje moje ciało, zaczęłam o tym myśleć na co dzień, dzięki czemu nie prowadzę już samochodu z uniesionymi ramionami;)
Na czym polega ta technika – dowiecie się z filmu:
Technika Aleksandra na facebooku: https://www.facebook.com/technikaalexandra
Strona internetowa Magdaleny Kędzior: http://www.technika-alexandra.pl

0 2496
– Żołądko też mam zjeść? – zapytał Kacper przy jedzeniu gotowanego jajka.
Wydawać by się mogło, iż neologizmy świadczą o jakichś nieprawidłowościach w rozwoju mowy małego dziecka. Otóż nie! Neologizmy dowodzą czegoś przeciwnego – jego inteligencji. Nowe słowa są tworzone (nieświadomie) przez dzieci poprzez analogię do słów już znanych. Analiza dziecięcych neologizmów może stać się okazją do refleksji nad obrazem świata ukrytym w języku i zasadami słowotwórczymi, z których nie zdajemy sobie sprawy. Co ja robię z takimi nowymi słówkami? Zapisuję dla potomności. 

A dla Was literackie wykorzystanie neologizmów w wykonaniu Mirona Białoszewskiego:
„Namuzowywanie”

Muzo

Natchniuzo

      tak

  ci

końcówkowuję

z niepisaniowości

natreść

     mi

  ości

      i

   uzo

Istnieje wiele typów logopedek (panowie stanowią niestety margines, więc ich w swoim wyliczeniu pominę). Poznajcie cztery najczęściej spotykane typy:
Typ nr 1: Ach, och wielka pani logopeda!

To jest typ z kategorii dużo muczącej krowy, z tym, że nie wiadomo, ile tak naprawdę jest tego mleka. Może być i dużo, i mało – różnie bywa. Wielka Pani Logopeda krytykuje głośno innych specjalistów (szczególnie poprzednich logopedów danego dziecka), w sytuacjach tego niewymagających używa specjalistycznego słownictwa (np. w rozmowie z rodzicami posługuje się terminami, których znaczenia nie wyjaśnia), chwali się  za nadto ukończonymi szkoleniami i kursami. Przyjmuje pozę z kategorii: „Jestem najlepsza – kłaniajcie mi się w pas”.

Taki typ spotkałam kiedyś na szkoleniu – pani prowadząca przez cztery dni opowiadała o błędach swoich koleżanek z pracy, upatrując w sobie największego fachowca, przy czym sama wykazała się w wielu kwestiach brakiem kompetencji i niewiedzą.
Typ nr 2: Skromna: Wiem, wiem, ale nie powiem, bo może się mylę?
Skromość tego typu logopedki wynika albo z nieśmiałości, małej wiary w siebie, albo jest wynikiem refleksji, jakiegoś rodzaju dojrzałości. Często jest tak, że osoba z tytułem profesora prezentuje wysoki poziom skromności, otwarcie mówi o swoich wątpliwościach, podczas gdy wielu magistrów, jest przekonanych, że zjadło wszystkie rozumy, a ich wiedza jest pewna i niezaprzeczalna.
 

Typ nr 3: Narzekająca

Pracy nie ma, godzin mało, marnie płacą, dzieci wredne, rodzice nie współpracują, co ja mogę zrobić?Jesteśmy blisko stereotypu nauczyciela, chociaż pracując w szkole upewniłam się w przekonaniu, że stereotyp wcale nie jest tylko stereotypem… Im starszy nauczyciel, tym więcej narzekania przypada na godzinę pracy.

Typ nr 4: Pasjonatka

Tacy bywają w każdym zawodzie i jeśli ich pasja nie przeradza się w nawiedzenie, nie mam nic przeciwko;) Zaangażowaniu w pracę towarzyszyć musi zdrowy rozsądek oraz – przynajmniej niewielki – dystans do tego, co się robi.

Którym ja jestem typem? Każdym po trochu. Zależy od pogody, samopoczucia, towarzystwa, a najbardziej chyba od jakości śniadania;)

6 3682
 
Brzęczychrząszcz otrzymał wyróżnienie od Mamoholiczki.  Dziękuję:) :*
Czym jest tajemniczo brzmiący Liebster Blog Award?
„Nominacja do Liebster Blog Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za „dobrze wykonaną robotę”. Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów, więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz je o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował”.
Moje odpowiedzi na pytania Mamoholiczki:
1. Skąd pomysł na taką nazwę bloga?
Nazwę wymyślił mój mąż – wykorzystując znany wszystkim wers wiersza: „W Szczebrzyszynie chrząszcz brzmi w trzcinie…”. Sama nazwa miała być, w założeniu, połamańcem językowym.
2. Jaki jeden przedmiot wzięłabyś na bezludną wyspę? 
Wzięłabym dwa – zeszyt i długopis. Bez pisania jakoś pusto…
3. Na jakim koncercie byłaś ostatnio?
4. Wolisz obcasy czy adidasy?
 Obcasy – przy moim niskim wzroście zawsze to kilka centymetrów wyżej ziemi.
5. Twoja ulubiona potrawa to…
pierogi ruskie.
6. Kto był Twoim idolem, gdy miałaś naście lat?
Mając jedenaście lat, wzdychałam do Piaska. Mając blisko trzydzieści, nie potrafię zrozumieć tamtego wyboru;)
7. Co chciałabyś robić na emeryturze?
Pisać książki dla dzieci (wnuków?).
8. Bez czego nie wyjdziesz z domu?
Telefonu. Daje mi poczucie bezpieczeństwa.
9. Twoja ukochana bajka z dzieciństwa to…
„Smurfy” i „Czarodziejka z księżyca.”
10. Czego najbardziej nie lubisz robić?
a. Rzeczy, które wymagają ode mnie dokładności. b. tego, co nie wiąże się z wykorzystaniem myślenia (przykładowo moja studencka praca z jednych wakacji – prostowanie szczypczykami knotów w zniczach podjeżdżających na taśmie).
11. Co porabiasz, gdy nie blogujesz?
Ostatnie pięć miesięcy spędziłam z nowym skarbem w naszej rodzinie, Tymkiem;) Z przerwą w czwartki na basen i wtorki – aerobik. Powoli wracam do pracy.
Moje nominacje:
 Pytania do nominowanych:
1. Byłoby mi smutno bez….
2. Najmilsze wspomnienie z dzieciństwa…
3. Gdybyś po raz drugi wybierała zawód, czy podjęłabyś inną decyzję?
4. Jakie słowo najbardziej cię denerwuje?
5. Czego nigdy nie ubierzesz?
6. Czego nigdy nie zjesz?
7. Jakim dodatkowym talentem nie wzgardziłabyś?
8. Wierszyk/wyliczanka/powiedzonko z dzieciństwa, którego nigdy nie zapomnisz.
9. Ile czasu dziennie spędzasz na przeglądaniu Internetu?
10. Jakiego imienia nigdy nie dałabyś swojemu dziecku?
11. Jaki bohater książki lub filmu z dzieciństwa jest ci bliski?